Dziś śniły mi się kolejny już raz wybory prezydenckie. Po raz trzeci niemal identyczna ich wersja. Jedyna rzucająca się w oczy różnica sprowadzała się do tego, że główny pretendent do zwycięstwa, jakim był kandydat lewicy Adam Bodnar, wcześniej występował w telewizji publicznej w białym smokingu i kowbojskim kapeluszu z napisem „John Wayne”, a w ostatnim śnie - podczas wiecu w miejscu swego urodzenia w Trzebini koło Chrzanowa - w siermiężnym worku pokutnym, ciągnąc za sobą muła, jako osobisty środek do przemieszczania się na znaczne odległości.
Z pewnością należę do największych szczęściarzy. Nie dość, że mimo dojrzałego wieku dopisują mi krzepkość ciała i ducha, to nawet sny najczęściej sprawiają mi niekłamaną frajdę. Kompensują drobne niedogodności i przykre zdarzenia, jakie każdy z nas spotyka w swym życiu oraz zapowiada radosne perspektywy. Nigdy żadnych nieprzyjemności.
Jak zdążyłem się zorientować na podstawie niezliczonych opowieści o snach, którymi dzielą się ze mną moi bliscy i znajomi, dla zdecydowanej większości z nich, sny są męczącym przeżyciem. Zatrważającym. Niejednokrotnie koszmarem, który wstrząsa lub przygniata. W wyniku doznawanych przerażających emocji często budzą się cali spoceni. Po otwarciu oczu są szczęśliwi, że leżą we własnym łóżku. Nawet wówczas, kiedy nikt nie pochyla się nad nimi z gorącą kawą z mleczkiem i szarlotką, pytając słodko: „Jak spałeś kochanie?”.
U mnie na odwrót. W snach realizują się moje najskrytsze marzenia, na których spełnienie w realnym życiu nie miałbym najmniejszych szans. Takie sny miewałem od chłopięcego wieku. Drobny przykład. Od czwartej klasy – kiedy zacząłem wlec się ogonie za innymi w opanowaniu tabliczki mnożenia - do końca podstawówki nauczyciel matematyki stał się moim prześladowcą. Pamiętam sen, w którym mój idol nowoczesnej pedagogiki - pan od wychowania fizycznego – wbijał na pal matematyka, a ja zbierałem suche gałęzie na planowany stos. Ale to daleka przeszłość.
W dzisiejszym śnie wyjaśniło się przeobrażenie popieranego przez mnie Adam Bodnara. Powiedział o tym, otwierając wiec w Trzebini nowy rzecznik kandydata lewicy. Został nim Jacek Murmański z Gdańska, niezwykle wyrazista i nie sztampowa osobowość. Niespodziewanie, w wyniku jego konfliktu z obozem konkurentki Aleksandry Gajewskiej, kandydatki Platformy Obywatelskiej, dołączył on w drugiej turze wyborów do komitetu Adama Bodnara. Chodziło o to, że pod wpływem nacisków płynących z kierownictwa PO, liderzy komitetu wyborczego Gajewskiej zasugerowali, aby Jacek Murmański znalazł jakieś wątki, które mogłyby zaszkodzić Adamowi Bodnarowi. Do bólu uczciwy i bezkompromisowy Jacek Murmański miał powiedzieć: - Ja nigdy do takiego świństwa się nie posunę – i trzasnął z hukiem drzwiami. Aż się zatrząsł cały komitet wyborczy Gajewskiej.
Znany tu wielu zgromadzonym kandydat pojawił się dziś w niecodziennym stroju
— rozpoczął spotkanie w Trzebini Jacek Murmański.
Chce tym pokutnym strojem przeprosić wszystkich mieszkańców miejsca swego urodzenia za zerwanie przez dziesiątki lat stałego kontaktu z tym pięknym miasteczkiem. Aby pokazać, że dzisiejszy ubiór nie jest pustym jednorazowym gestem, lecz głębokim zrozumieniem swego zaniedbania, postanowił prowadzić kampanię tak ubrany przez pełne trzy dni. Łącząc w ten sposób rolę rozumiejącego swój błąd kandydata na prezydenta z surowym, pełnym pokory i prostoty życiem pustynnego Beduina
— zakończył rzecznik. Chowając kartkę do kieszeni.
Mamy pewne zwycięstwo
— pomyślałem pełen dobrego nastroju.
Najwyraźniej we śnie wyparłem z pamięci rolę Romana Giertycha. Po chwili się zbudziłem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/735430-adam-bodnar-przyszly-prezydent-w-roli-beduina
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.