Jeśli ktoś chce dogłębnie zbadać fenomen polskiego liberalizmu – tego uosabianego przez Donalda Tuska, a organizowanego przez Platformę Obywatelską, „Gazetę Wyborczą”, TVN, Onet itp. itd. – to powinien sięgnąć po narzędzia inne niż oferuje politologia. Stan w jaki pogrąża się dzisiaj polski liberalizm powoduje, że zawodzą standardowe kryteria oceny. Zbiorowe szaleństwo, które ogarnęło wielką część polityków i zwolenników Koalicji Obywatelskiej prowokuje do komentarzy, że trzeba tu psychiatry. Może to przesada, ale rzeczywiście obserwujemy zjawisko, do opisania którego potrzebne są nieoczywiste metody badawcze.
Zatem może nie psychiatria, ale na pewno psychologia społeczna i antropologia kulturowa. Bo jak to się stało, że nurt polityczny, który jest reprezentantem warstw najbogatszych i formalnie najlepiej wykształconych grupuje ludzi wierzących w zawstydzające zabobony? Politycznych foliarzy i płaskoziemców – używając dzisiejszego slangu. Ze wszystkimi cechami sekty. Jednocześnie bowiem grupuje ludzi fanatycznie nietolerancyjnych – co wiadomo ze zwykłych obserwacji, ale też badań socjologicznych. I na dodatek, jeśli chodzi o idee, program polityczny, narzucanie agendy rozwoju Polski to wiadomo też, że polski liberalizm jest kompletną wydmuszką. Nie ma tam żadnych idei, pomysłów programowych, wiarygodnej wizji Polski. A jeśli pojawiają się jakieś hasła, to są skradzione konkurencji politycznej. Zazwyczaj PiS-owi, ale zdarzyło się też, że i Konfederacji.
Tam bowiem, na prawicy, wre zapamiętała praca. I to od lat. To nie bogaty establishment, a marginalizowana i skazywana na wymarcie prawica cały czas coś wymyślała, proponowała, postulowała. Jej idee budziły oburzenie, były wyśmiewane albo przemilczane. Ale w końcu stawały się atrakcyjną opowieścią, a następnie były realizowane. Projekty, które systemowo zmieniają życie w Polsce to niemal bez wyjątku dzieła prawicy. Mowa o tych, które powstały jako nowe po 1989 roku. Liberałowie i powiązana z nimi lewica jedyne co robili to kosmetycznie poprawiali instytucje odziedziczone po poprzedniej epoce. Wyznawali swoisty leseferyzm, że wszystko „samo” się poprawi. Tak jak sami oczyścić mieli się sędziowie.
Ci straszni Irokezi znad Wisły
Dlaczego tak się działo? Bo ów lib-left bardzo nieufnie patrzył na Polskę i Polaków, takimi jacy oni są. Jedni – tak jak np. Adam Michnik i jego środowisko – widzieli w nich ksenofobicznych i niebezpiecznych kołtunów, których trzeba było poddać forsownej reedukacji. Inni – przykładem tu niech będzie Donald Tusk i krąg gdańskich liberałów – uznawali Polaków za wschodnioeuropejskich nieudaczników, którzy sami mogą tworzyć jedynie „polnische Wirtschaft”. Też widzieli tu potrzebę intensywnej europeizacji tychże Irokezów (jak nazywał Polaków król Fryderyk pruski). A ponieważ kompleksy to rzecz częsta w społeczeństwach postkolonialnych, więc oba te środowiska znalazły rzeszę zwolenników. W tym takich, którzy dzisiaj sami siebie nazywają „Unijczykami polskiego pochodzenia”.
Rzecz w tym, że owa reedukacja i europeizacja miała być oparta na naśladownictwie. Zero własnych idei, zero nawiązania do miejscowej tradycji (bo ta jest albo zła, albo obciachowa), zero uwzględnienia lokalnych potrzeb czy przyzwyczajeń. Wszystko przecież lepsze jest w Niemczech, Holandii, Francji. Należy przenieść to jeden do jednego i zeuropeizowani tubylcy staną się Unijczykami polskiego pochodzenia. I nie trzeba będzie wstydzić się przez zagranicą – bo trzeba tu zwrócić uwagę na charakterystyczny zwrot, shibolet polskich liberałów: wstyd przed Europą. Albo wstyd na cały świat. Tak jakby ten świat nie miał swoich problemów, był lepszy od Polski, a w ogóle podzielał obrzydzenia i zachwyty nadwiślańskich salonów.
Kult cargo nad Wisłą
Polski progresywny liberalizm to swoista odmiana kultu cargo. Tak, tego z wysp Pacyfiku. Czyli ślepa wiara w to, że naśladownictwo samo z siebie przyniesie sukces. Że odrobina bogactwa sama skapnie z Zachodu nad Wisłę. Do tego doszła ślepa wiara, że większość obywateli Polski też tego pragnie. Względnie za pomocą propagandy i rozbudzania panik moralnych poddadzą się temu trendowi. Cała pomysłowość liberałów była skoncentrowana na wymyślaniu kolejnych kampanii propagandowych, PR-u, perswazji, oddziaływaniu na emocje. Praca programowa i ideowa nie istniała. – Kto ma wizje, niech idzie do lekarza – drwił niegdyś Donald Tusk. Tak, tak, wielkie idee, to domena jakichś szalonych maniaków z prawicy.
Rzeczywistość pokazała co innego: całkowicie nieprzytomnymi szaleńcami okazali się być liberałowie. Od kilku tygodni miotają się, nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi, dlaczego spotkała ich taka klęska. Dominują wśród nich – oczywiście są też wyjątki – reakcje świadczące o całkowitym pogubieniu i bezradności. Nie ma tam chęci naprawy. Winny jest cały zły świata, zwłaszcza demoniczna prawica, ale nie sami liberałowie. Ich błędy, jeśli były, to jedynie takie, że było zbyt mało szaleństwa w ich szaleństwie. Na przykład nie wsadzono za kraty wszystkich PiS-owców i nie zdelegalizowano tej partii. Trzeba przyznać, że członkowie bankrutującej politycznie w 1989 r. PZPR bez porównania przytomniej widzieli powody swojej klęski.
Niestety to nie koniec tej historii. Kompleks niższości, idiosynkrazje, fanatyzm – to wszystko uczucia zbyt silne, aby wygasły po jednej tylko klęsce. Tworzenie się społeczeństwa dojrzałego, świadomego swojej wartości widać musi być procesem bolesnym i niestety dość długotrwałym. Ale dobrze, że do większość Polaków dociera ważny sygnał: liberalizm nie jest normą, do której wszyscy muszą obowiązkowo się dostosowywać. Nie jest prawdą objawioną. To tylko jeden z nurtów politycznych świata Zachodu. Można go popierać, ale nie ma obowiązku. A w dzisiaj w Polsce, to nawet wstyd się do niego przyznawać. Sami liberałowie do tego doprowadzili.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/734225-z-dziejow-szalenstwa-liberalizm-w-polsce
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.