Prezydent Andrzej Duda przekazał w mediach społecznościowych, że napisał książkę! Nosi ona tytuł „To ja”. „Bez upiększeń i cenzury. Opowieść o kulisach decyzji, które zaważyły na losach Polski i Europy. Nigdy wcześniej nierelacjonowane rozmowy z czołowymi politykami w kraju i na świecie” — czytamy w opisie na stronie andrzejduda.pl. Co więcej, opublikowano już gorące fragmenty!
Gabinet Owalny i Nowogrodzka, cmentarzysko czołgów na Ukrainie i afrykańska wioska, rezydencja w Juracie i spożywczak na krakowskim osiedlu - zabieram czytelnika wszędzie tam, gdzie toczyła się moja historia, ta polityczna i osobista. Relacjonuję rozmowy z Polakami podczas kampanii wyborczych oraz spotkania z Polonią w najdalszych zakątkach. Opowiadam o tym, jaki wpływ na moją prezydenturę miało dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego i z jaką wizją Polski przekazuję urząd Karolowi Nawrockiemu
— podkreśla prezydent.
640 stron, ponad 250 ilustracji - w tym wiele wcześniej niepublikowanych zdjęć z mojego telefonu i rodzinnego archiwum. To szczera opowieść o życiu i prezydenturze. „To ja”, Andrzej Duda.
Książkę można już dziś zamówić w przedsprzedaży, tylko na stronie andrzejduda.pl. Dostępna do zakupu jest także wersja z autografem autora, w ozdobnym prezentowym pudełku. Premiera 6 sierpnia – w dniu zakończenia prezydentury Dudy.
„Ten widok dodawał mi energii”
Na stronie andrzejduda.pl można już przeczytać fragmenty książki prezydenta Andrzeja Dudy. Część z nich opisuje kulisy wyborów z 2015 roku.
Podczas wieczoru wyborczego, gdy zobaczyłem wyniki, byłem tak zszokowany, że stałem przez chwilę osłupiały
— dowiadujemy się na stronie www.andrzejduda.pl/fragmenty.
Czułem wdzięczność wobec sztabu, w dużej mierze złożonego z młodych ludzi. Przypominał mi się rok 1989, gdy Polska przygotowywała się do pierwszych częściowo wolnych wyborów. Ogromny entuzjazm udzielił się również nam, licealistom — nie mogliśmy jeszcze głosować, ale chcieliśmy pomagać w kampanii wyborczej Solidarności. Razem z przyjaciółmi, Joanną, Szymonem i Michałem, poszliśmy do komitetu obywatelskiego przy ul. Siennej w Krakowie, gdzie mieścił się też Klub Inteligencji Katolickiej. Kampanijna machina z gadżetami z logo Solidarności działała pełną parą
— czytamy.
Zabraliśmy trochę plakatów, by rozwiesić je w szkole, i poszliśmy do gabinetu dyrektora powiadomić go o naszych planach. Było dla nas jasne, że dyrektor jest z nadania komunistów, ale rozmawiał z nami grzecznie i delikatnie. Poprosił, byśmy zostawili plakaty i wrócili do niego za kilka godzin. Po lekcjach zjawiliśmy się w gabinecie, ale zastaliśmy rozmówcę w zupełnie innym nastroju. Zrugał nas, że chcemy mu upolitycznić szkołę. Nie życzy sobie żadnych plakatów, bo szkoła nie bierze udziału w agitacji. Wyrzucił nas z gabinetu. „Stary komuch!” — wzruszyliśmy ramionami i pobiegliśmy do komitetu obywatelskiego. Niezrażeni roznosiliśmy plakaty i ulotki po mieście. Wierzyliśmy w zwycięstwo. Biegałem przez Kraków w koszulce Solidarności z hasłem „Głosuj na Jana Rokitę”. Rokita został wybrany wówczas posłem, a potem przez lata był prominentnym parlamentarzystą. Poznałem go znacznie później, gdy sam już uczestniczyłem w polityce
— pisze prezydent Duda.
Teraz patrzyłem na chłopaków i dziewczyny w koszulkach z napisem „Andrzej Duda 2015” i ten widok dodawał mi energii
— wskazał.
„Pierwszy pojedynek, w TVP, przegrałem”
Po pierwszej turze Bronisław Komorowski zgodził się w końcu na debatę telewizyjną. Wcześniej prosiłem go o to przez cztery miesiące. Pierwszy pojedynek, w TVP, przegrałem. Byłem podobno zbyt grzeczny, zwracałem się do kontrkandydata „panie prezydencie”, co nie zostało dobrze odebrane. Niektórzy mówili, że wygrałem kulturą i spokojem, ale pewnie chcieli mnie po prostu pocieszyć
— czytamy.
Na drugą debatę, tym razem w TVN, przyjęliśmy inną taktykę. Spotkałem się z Beatą, Marcinem Mastalerkiem i z jednym z najlepszych ekspertów od wystąpień publicznych
— dodał prezydent Duda.
Jarosław lekko się uśmiechnął, najważniejsi działacze PiS również, ale za kulisami dawali do zrozumienia, że odebrali słowa mojej żony jako buńczuczne. Choć sens wypowiedzi był inny — chodziło o wykpienie przeciwników rysujących szefa PIS w czarnych barwach — dla niektórych taka deklaracja, wypowiedziana w formie żartu, była czymś niewyobrażalnym
— zdradził Andrzej Duda.
W piątek 22 maja, na zakończenie kampanii, zorganizowaliśmy spotkanie z ludźmi na Rynku Głównym w Krakowie. Patrzyłem ze sceny na masę ludzi, którzy wylewali się z każdej bocznej uliczki
— napisał prezydent.
Przypomniałem sobie, jak stałem w tym samym miejscu prawie 28 lat wcześniej. Wtorek, 29 września 1987 roku, był pochmurny, mżyło, ale gromadzący się tłum zdawał się tego nie zauważać. Ludzie byli podekscytowani, bo czekali na niezwykłego gościa. Urwaliśmy się ze szkoły z Marcinem Kędryną, kolegą z klasy, który dowiedział się od kogoś, że warto tu przyjść. Stanąłem na wysokości kościoła Świętego Wojciecha. Za plecami mieliśmy opanowany przez gołębie pomnik Adama Mickiewicza. Przed sobą — wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. To był ostatni z czterech dni wizyty George’a H.W. Busha w Polsce. Przed Wierzynek zajechała kolumna kilku samochodów. Z mniejszych wysiedli agenci Secret Service, z największego (naprawdę ogromnego!) wyłonił się wiceprezydent. Doskonale rozumiał, że dla ludzi, którzy przyszli go zobaczyć, to wielki moment — stanął na stopniu limuzyny i pomachał do nas. Ktoś podał mu do ręki mikrofon, powiedział parę słów. Wysoki, szczupły, uśmiechnięty, w dobrym garniturze — nie przypominał ponurych oficjeli komunistycznej Polski. Pomyślałem, że tak wygląda człowiek wolności
— podkreślił Andrzej Duda.
Na osobistą wolność cieszyłem się po finale kampanii. Byliśmy szczęśliwi z żoną i córką, że już po wszystkim — opadnie kurz, nastanie cisza i nikt już nie będzie w nas uderzał. W końcu odpoczniemy. W wyborczą niedzielę odwiedziliśmy znajomych pod Krakowem, zjedliśmy ciasto, porozmawialiśmy. Mam do dzisiaj w telefonie zdjęcie z tamtego dnia, z ich córeczką na rękach. Parę godzin później byliśmy w samochodzie do Warszawy. W aucie dostawałem sygnały, że sytuacja jest dobra i mogę wygrać. Wieczorem, gdy ogłoszono, że głosowanie zostaje przedłużone i nie można ujawnić na razie sondażowych wyników, pojawiła się nerwowość
— zdradził prezydent.
Próbują skręcić wybory!
— mówili niektórzy.
Nie wierzyłem w to. Czekałem
— zaznaczył Andrzej Duda.
Gdy wszystko było już jasne, siedziałem w piwnicy Reduty Banku Polskiego. Na górze ustawiono scenę, na którą miałem wyjść po ogłoszeniu wyników. Są! Popatrzyliśmy na siebie z Kingą i Agatą z niedowierzaniem. Wiedzieliśmy, że za chwilę nasze życie się zmieni. Wygrałem, a jednocześnie czułem się, jakby ktoś mnie znokautował potwornie silnym ciosem w głowę. Szedłem na górę jak na autopilocie, w ogóle nie docierały do mnie bodźce z zewnątrz; ktoś mnie trącał, ktoś coś krzyczał, wielki hałas, szaleństwo. Ocknąłem się na scenie, bo musiałem przemówić
— napisał prezydent Duda.
„Zajęliśmy miejsca w samolocie i patrzyliśmy na trumny”
Są także mocne, poruszające fragmenty opisujące 10 kwietnia 2010 roku.
Przed dziewiątą usłyszałem dzwoniący telefon, ale nie bardzo chciało mi się rozmawiać. Ktoś dzwonił jednak tak natarczywie, że Agata podała mi komórkę, abym odebrał. Spojrzałem na wyświetlacz — dzwoniła przyjaciółka rodziny, sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku. Pomyślałem, że musiało się coś wydarzyć, skoro chce rozmawiać tak wcześnie. — Dzień dobry, pani sędzio. — Andrzej? — Tak, to ja. Rozpłakała się. Miała ponad 70 lat i nie była w pełni sprawna. Zerwałem się i usiadłem na łóżku, próbując ustalić, co się stało. — W Smoleńsku spadł samolot z prezydentem. Zacząłem krzyczeć, że to niemożliwe. Po chwili przeprosiłem ją, odłożyłem słuchawkę. Do Agaty i do mnie dzwonili kolejni znajomi, by sprawdzić, czy byłem w samolocie do Rosji. Telewizja podawała coraz gorsze informacje. Nadzieje szybko zostały rozwiane. W katastrofie zginęli wszyscy pasażerowie i załoga samolotu, łącznie 96 osób. Nie mogłem w to uwierzyć. Natychmiast zacząłem organizować wyjazd do Warszawy. W kancelarii panował ogromny ruch, a widok opustoszałych gabinetów łamał nam serca
— przywołał prezydent w swojej książce.
Zajęliśmy miejsca w samolocie i patrzyliśmy na trumny, całkowicie zdruzgotani. Bożena cichym głosem powiedziała: — Andrzejku, te dwie wyglądają strasznie, jak szafy. Nie możemy do takiej trumny położyć Marylki. Ta trzecia jest subtelna, drobna jak nasza Marylka. — Dobrze, jeśli tak uważasz, to tak zrobimy. Wieczorem, po dwudziestej drugiej, byliśmy już w Moskwie. Na lotnisku czekali przedstawiciele strony rosyjskiej i polscy dyplomaci. Nalegali, że przewiozą nas do hotelu, a rano pojedziemy do Instytutu Medycznego. Nie zgodziłem się, chciałem jak najszybciej znaleźć się przy pani Marii i dopilnować, żeby każda czynność odbyła się z należytym szacunkiem. Kostnica w Instytucie Medycznym była przerażającym miejscem
— czytamy.
Na koniec przywieziono odkrytą trumnę z ciałem Marii Kaczyńskiej. Dookoła jej głowy ułożono ciemnobordowe róże. Pomyślałem wówczas, że to piękne i godne pożegnanie pierwszej damy. Rosjanie oświadczyli, że zabierają trumnę, aby ją zamknąć, ale powstrzymałem ich. Zażądałem, by wyszli, tak by brat Marii Kaczyńskiej mógł w samotności ją pożegnać. Ociągali się, wyraźnie nie chcieli nas spuścić z oka. W końcu ulegli i już nie dopuściłem ich do otwartej trumny. Zorientowałem się, że w pokoju obok czekają rosyjscy dziennikarze z kamerami i aparatami. Mieli w planie sfilmować ciało polskiej pierwszej damy! Oczywiście nie pozwoliłem na to. Poprosiłem naszych żołnierzy, by zamknęli trumnę. Przywieźli ze sobą spawarkę, którą zasklepili wieko metalowego wkładu. Trumnę wynieśli z budynku Rosjanie w polowych mundurach. Znoszonych, brudnych. Pomyślałem, że to poniżające. Karawan jechał przez ulice Moskwy. Mijaliśmy koszmarne, szarobure postsowieckie osiedla i podupadłe zakłady. Na lotnisku polscy żołnierze z kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego, w galowych mundurach, wnieśli trumnę na pokład, w promieniach słońca, pięknych jak ze snu
— pada w książce.
Szydło mogła zostać szefową KPRP
Znalazły się w publikacji także gorące kulisy politycznej kuchni…
Po moim zwycięstwie, jeszcze przed objęciem funkcji prezydenta, rozmawiałem z Jarosławem o tym, co dalej. Chciałem, żeby Beata Szydło, z którą bardzo się zżyliśmy w czasie kampanii, została szefową kancelarii prezydenta. Szybko się okazało, że nic z tego nie będzie. Jarosław wierzył w mój dobry wynik w drugiej turze, ale długo nie zakładał, że wygram wybory. Miał plan, aby natychmiast po minimalnej przegranej z Bronisławem Komorowskim ogłosić mnie kandydatem na premiera — i pociągnąć tym kampanię. Rozpędzony Dudabus można było wykorzystać w kolejnych miesiącach przed wyborami parlamentarnymi. Zwycięstwo zaburzyło ten plan. Jarosław musiał znaleźć alternatywę. I szybko ją znalazł. Beata przyjechała do mnie i powiedziała: — Dostałam propozycję. Mam zostać kandydatką na premiera. W tej sytuacji nie mogę być szefową twojej kancelarii. Zaproponowała na swoje miejsce Małgorzatę Sadurską — posłankę z Puław, która pomagała w mojej kampanii. Przystałem na tę propozycję. Moje stosunki z Nowogrodzką od pierwszych dni były niełatwe
— czytamy.
Prezydent Litwy i meleks
Są też fragmenty humorystyczne i ciepłe.
Prezydent Litwy pchał meleksa prezydenta Polski… Niezła historia! Nikt mi nie uwierzy! — śmiał się Gitanas Nauseda. Było to wydarzenie, które wykraczało poza standard relacji między przywódcami. Gitanas był głową państwa zaprzyjaźnionego kraju, ale i moim bliskim przyjacielem; nasze małżonki także bardzo się polubiły. Zaprosiliśmy Nausedów do Promnika, podwarszawskiej rezydencji prezydenta RP. To dyskretne miejsce, ukryte w lesie, niewielu o nim wie. W Promniku miałem najwięcej prywatności i spokoju. Wolny czas spędzałem, jeżdżąc meleksem po lesie. I właśnie na taką przejażdżkę namówiliśmy wraz z Agatą Gitanasa i Dianę Nausedów. Wybrałem swoją ulubioną trasę, z przejazdem przez mostek nad potokiem. Przeprawa ma już swoje lata, ale jak bardzo wymaga remontu, okazało się dopiero, kiedy dojechaliśmy do połowy jej długości. Poczułem, że jedna z belek zarywa się, a koła meleksa blokują się w powstałej wyrwie. Panie postanowiły zostawić nas z problemem i ruszyły pieszo przed siebie. Gitanas stanął za meleksem i popychał go, a ja próbowałem ruszyć. Udało się za pierwszym razem
— opisał Andrzej Duda.
Po wygranych wyborach zapytano nas, gdzie chcemy mieszkać. Prezydent Komorowski zdecydował się na Belweder — na jego życzenie powstało tam mieszkanie, które mogliśmy zająć. Do wyboru był również Pałac Prezydencki, który wcześniej zajmowali państwo Wałęsowie, Kwaśniewscy i Kaczyńscy. Agata się wahała. Belweder bez wątpienia ma swój urok, jest tam zielono i zacisznie. Może to lepsze miejsce do życia? — Gdzie będzie taniej i rozsądniej? — spytałem szefa ochrony. — Na pewno w Pałacu Prezydenckim — odpowiedział z przekonaniem. — Przede wszystkim dlatego, że jako miejsce pracy prezydenta i tak jest objęty najwyższym poziomem ochrony przez całą dobę. A w Belwederze taka ochrona jest tylko wtedy, kiedy pan akurat tam przebywa — nie ma potrzeby stosowania wszystkich obostrzeń całodobowo. Szef ochrony wyjaśnił ponadto, że sama lokalizacja Belwederu jest dość niefortunna — z dachów okolicznych budynków można objąć zasięgiem karabinu snajperskiego praktycznie cały jego teren. Dlatego na dachu Belwederu trzeba ustawić dyżurkę SOP, a funkcjonariusze pracują tam przez całą dobę. Mówiąc wprost — mnóstwo zachodu! No i kwestia dojazdów do Pałacu. Wybór Belwederu oznaczałby, że codziennie trzeba by przemieszczać się w stronę centrum Warszawy — zamykać ulice na potrzeby przejazdu kolumny, zatrzymywać samochody i wstrzymywać ruch pieszych, którzy idą do pracy. Uznałem, że wybieramy Pałac przy Krakowskim Przedmieściu — będzie taniej i mniej szumu
— czytamy.
Pierwsza rozmowa z Trumpem
Są też wspomnienia związane z kontaktami z amerykańskimi prezydentami, Barackiem Obamą i Joe Bidenem, a także opis szczytu NATO w Warszawie.
Osiem dni po wyborach w USA wygranych przez Donalda Trumpa, czyli 16 listopada, pojechałem do Rzeszowa. Następnego dnia miałem wystąpić w Jasionce na Kongresie 590. Wieczorem, po uzyskaniu przez moją kancelarię potwierdzenia o rozmowie z prezydentem-elektem, pojechałem do jednego z rzeszowskich urzędów, gdzie przygotowano połączenie. Pogratulowałem Trumpowi zwycięstwa. W Stanach Zjednoczonych sytuacja, której doświadczaliśmy, powinna być dobrze rozumiana z uwagi na podobny mechanizm z powoływaniem sędziów Sądu Najwyższego. – Wszyscy widzieliśmy, że to nie była łatwa kampania – ani dla pana, ani dla rodziny. Skądś to znam! Roześmiał się. W jakimś sensie, mimo wszystkich różnic, łączyła nas wspólnota doświadczeń. Jako kandydat prawicy spotkałem się z hejtem ze strony prawniczych „elit” – środowiska, z którego jako prawnik i wykładowca uniwersytecki przecież się wywodziłem. Trump, ikona amerykańskiego biznesu i przyjaciel celebrytów, również był przez swoich dziko atakowany. Ostentacyjnie się od niego odwrócili. – Tak, to nie była łatwa kampania – przyznał Trump. – Ale chcę panu podziękować za głosy, które dostałem od Polaków w USA. (…) Niech się pan nie martwi, będę dbał o nasze relacje! Musimy się spotkać. Byłem mile zaskoczony przebiegiem rozmowy. Trump był otwarty, spontaniczny. Zaprosił mnie do USA, a ja odwzajemniłem zaproszenie.
olnk/X/andrzejduda.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/733576-prezydent-duda-napisal-ksiazke-to-ja-sa-fragmenty
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.