Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Maciej Świrski opublikował analizę, w której pochyla się nad problemem legalności wyborów prezydenckich w Polsce. Zauważa on szerszy, międzynarodowy kontekst całej sprawy.
I. Wprowadzenie: z pozoru krajowa awantura, w istocie operacja Active Measures
W maju 2025 roku w Polsce odbyły się konstytucyjne wybory prezydenckie, w wyniku których - według oficjalnych i prawomocnych wyników - na urząd prezydenta został wybrany Karol Nawrocki. Choć wybory przeprowadzono zgodnie z procedurami, z pełnym nadzorem Państwowej Komisji Wyborczej i bez istotnych zastrzeżeń ze strony obserwatorów zagranicznych, już w kilka dni po ogłoszeniu wyników rozpoczęła się niespodziewana i agresywna kampania delegitymizacyjna. Była ona w istocie kontynuacją tego, co działo się już podczas kampanii wyborczej - systematycznego podważania wiarygodności procesu i dyskredytowania głównego kandydata opozycyjnego wobec rządu.
Zaraz po ogłoszeniu wyników majowych wyborów prezydenckich, które - przypomnijmy - przebiegły zgodnie z obowiązującym prawem i nie wzbudziły zastrzeżeń ani ze strony PKW, ani ze strony międzynarodowych obserwatorów, ze strony polityków koalicji rządzącej - z premierem na czele - zaczęły padać coraz głośniejsze oskarżenia. W mediach i wystąpieniach publicznych zaczęto mówić o „manipulacjach”, „systemowej przewadze”, „sfałszowaniu wyborów” czy wręcz o „braku mandatu społecznego” zwycięskiego kandydata. Trudno nie odnieść wrażenia, że nie była to reakcja spontaniczna, wynikająca z emocji czy rozczarowania wynikiem. Nie pojawiły się żadne nowe dowody, nie złożono skutecznych protestów wyborczych, nie zakwestionowano wyborów w trybie sądowym - mimo to rozpoczęto ofensywę narracyjną, której celem nie było wyjaśnienie jakichkolwiek nieprawidłowości, lecz coś znacznie poważniejszego: systemowe podważenie zaufania do wyniku wyborów i do urzędu prezydenta jako takiego. W tym tonie wypowiedzi nie chodziło o korektę czy naprawę - ale o odebranie legitymacji wybranemu w wyborach powszechnych prezydentowi. Był to celowo podtrzymywany przekaz, rozgrywany w sposób zsynchronizowany, wielokanałowy i pozbawiony podstaw konstytucyjnych.
To nie jest zwykły polityczny konflikt. To nie jest też normalna kampania polityczna. To, co obserwujemy, nosi wszystkie cechy operacji typu Active Measures - działań dezinformacyjno-psychologicznych zaprojektowanych do rozbicia zaufania obywateli do państwa, zakwestionowania ładu konstytucyjnego oraz osłabienia struktur suwerenności. Nie chodzi o uczciwą debatę. Chodzi o erozję poczucia realności i sensu wspólnotowego działania. Mamy do czynienia z uderzeniem poznawczym, które ma długofalowy cel - zniszczenie spójności narodowej poprzez rozmontowanie zaufania do podstawowych instytucji państwa.
Termin Active Measures (ros. Aktivnyje Mieroprijatija) pochodzi z arsenału sowieckiego KGB, a dziś jest stosowany i rozwijany przez rosyjskie służby FSB i GRU. Oznacza on zestaw działań operacyjnych, których celem nie jest zdobywanie informacji - jak w klasycznym szpiegostwie - lecz aktywne kształtowanie rzeczywistości w państwach przeciwnych, zwłaszcza poprzez sianie chaosu, podważanie zaufania do instytucji, wzniecanie konfliktów społecznych i etnicznych, wspieranie skrajnych narracji po obu stronach sporu oraz osłabienie spoistości wspólnoty narodowej państwowej. To wojna bez czołgów, prowadzona za pomocą narracji, emocji, przecieków, pseudoniezależnych analiz i tzw. ekspertów. Bardzo często wykonawcami takich scenariuszy są politycy i dziennikarze, którzy nie są agentami, ale - nieświadomie - realizują interesy obcego państwa. Ich działania są często naznaczone resentymentem, ideologicznym zaślepieniem albo chęcią osobistego odwetu. Można je podzielić na Class A - czyli operacje bezpośrednie: sabotaż, infiltracja, przekupstwo - oraz Class B, czyli operacje poznawcze: dezinformacja, manipulacja językiem debaty publicznej, zasiewanie podejrzeń i rozmycie rzeczywistości. Polska jest dziś celem operacji typu Class B, a jej osią jest zniszczenie zaufania do wyborów - najważniejszego mechanizmu legitymizacji władzy w demokracji.
Operacja pod fałszywą flagą - false flag - to metoda znana od wieków. Jej istotą jest podszywanie się: agresor udaje, że jest kimś innym - ofiarą, demokratą, obrońcą wolności. Działa pozornie w imię zasad, które sam niszczy. W nowoczesnych konfliktach operacje tego typu polegają na tym, że służby obcego państwa (np. Rosji) uruchamiają chaos w kraju przeciwnika rękami jego własnych obywateli. Organizują przekaz przez media, budują fałszywe narracje, inspirują protesty - ale robią to tak, by wyglądało to na ruch obywatelski lub demokratyczny. Fałszywa flaga polega właśnie na tym, że społeczeństwo zostaje oszukane co do źródła działań. Kreowani są „obrońcy demokracji”, którzy de facto realizują cele agresora - podważają legalne wybory, domagają się „naprawy państwa”, sugerują istnienie „głębokiego państwa” lub żądają tworzenia nadzwyczajnych instytucji, które mają rozmontować dotychczasowy porządek.
Takie działania nie tylko są destabilizujące - są groźne z punktu widzenia ciągłości państwowości. W polskim systemie konstytucyjnym prezydent pełni fundamentalną rolę: powołuje sędziów i generałów, reprezentuje państwo na arenie międzynarodowej, jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, strażnikiem ciągłości władzy. Próba jego delegitymizacji bez podstaw prawnych to nie tylko spór konstytucyjny. To akt rozmontowania spójności państwa jako całości. W świecie geopolityki taki manewr jest jednym z najskuteczniejszych sposobów osłabienia woli obronnej narodu. Kryzys zaufania do instytucji powoduje erozję zdolności decyzyjnej, paraliż ustrojowy i otwiera drogę do zewnętrznych interwencji - prawnych, medialnych, gospodarczych lub nawet militarnych.
Takie operacje testowano wcześniej wielokrotnie. W USA w latach 2020-2021 próby delegitymizacji wyników wyborów prezydenckich były po części inspirowane przez rosyjską i chińską dezinformację, podsycaną zarówno na skrajnej prawicy, jak i skrajnej lewicy. W Mołdawii w 2023 roku zorganizowano protesty przeciwko rzekomym fałszerstwom, choć wybory były uznane za legalne przez wszystkie instytucje międzynarodowe. W Gruzji czy na Ukrainie operacje wywołujące niepokoje społeczne pod hasłami „obrony demokracji” prowadziły do głębokich kryzysów, z których korzystały siły zewnętrzne. Wszędzie tam pojawiały się te same znaki: fałszywi obrońcy wartości, rozedrgany język moralny, wezwania do „resetu” lub „odnowienia państwa”, a w tle - zysk dla obcych służb.
W Polsce jesteśmy dziś na początku podobnego scenariusza. To nie jest debata polityczna. To nie jest normalna kłótnia. To jest wojna poznawcza. A wybory prezydenckie z 2025 roku są jej pierwszym, frontalnym polem bitwy. Mamy do czynienia z frontalnym atakiem na podstawy naszej państwowości.
Dlatego właśnie to, co dziś dzieje się wokół wyborów prezydenckich, ma znaczenie fundamentalne - nie tylko polityczne, ale ustrojowe i cywilizacyjne. W systemie konstytucyjnym prezydent nie jest figurą dekoracyjną. To urząd, który ucieleśnia ciągłość państwa, odpowiada za mianowanie sędziów i dowódców, reprezentuje Polskę na arenie międzynarodowej i stoi na straży Konstytucji. Próba odebrania mu legitymacji - bez jakichkolwiek podstaw prawnych - to nie tylko spór o osobę, lecz cios w samą konstrukcję państwa. Takie działanie nie kończy się na poziomie debaty publicznej. Jeśli zostanie utrwalone - może stać się początkiem kryzysu ustrojowego, który, przy sprzyjającym rezonansie medialnym i naciskach zewnętrznych, przejdzie w stan paraliżu, a w skrajnym scenariuszu - chaosu konstytucyjnego. To, co dziś nazywa się „pytaniem o praworządność”, jutro może stać się pytaniem o to, czy Polska jeszcze istnieje jako zintegrowany organizm państwowy. Dlatego ta wojna nie toczy się o wybory. Ona toczy się o wszystko.
II. Fakty: co się dzieje - sekwencja zdarzeń
To, co dziś rozgrywa się na naszych oczach, nie jest ciągiem przypadkowych zdarzeń ani zwykłą dynamiką politycznego sporu po wyborach prezydenckich. Mamy do czynienia z metodyczną sekwencją działań, która - analizowana w całości - tworzy wyraźny wektor: destabilizacji porządku konstytucyjnego Rzeczypospolitej.
Pierwszym i najbardziej widocznym elementem jest publiczne podważanie legalności wyboru Karola Nawrockiego na urząd Prezydenta RP. Mimo że wybory odbyły się zgodnie z konstytucyjnymi procedurami, a ich wynik został zatwierdzony przez PKW i nie zakwestionowany skutecznie w żadnym trybie sądowym, politycy koalicji rządzącej rozpoczęli frontalną kampanię delegitymizacyjną. Pojawiły się oskarżenia o rzekome fałszerstwa, manipulacje, niepoparte żadnymi faktami ani nowymi ustaleniami.
Kolejnym etapem było przesunięcie akcentu z samego wyniku wyborów na samą możliwość zaprzysiężenia prezydenta. Zaczęto mówić o tym, że Prezydent nie może objąć urzędu, że potrzebna jest „pauza konstytucyjna” albo „tymczasowe zastępstwo” przez marszałka Sejmu. Co więcej - pojawiły się sugestie, by zmienić marszałka Sejmu właśnie po to, by funkcję głowy państwa de facto objął polityk najbardziej zaangażowany w kwestionowanie legalności wyboru Nawrockiego. Mamy tu do czynienia z czymś więcej niż retoryką - to próba obejścia mechanizmu konstytucyjnego przez przemoc proceduralną, w której większość sejmowa stara się przejąć prerogatywy, do których nie ma żadnych podstaw ustrojowych.
Równolegle trwa skoordynowany atak na legalnie działające instytucje państwowe, które pozostały poza bezpośrednią kontrolą rządu. Na celowniku od początku kadencji w 2023 roku znalazły się: Instytut Pamięci Narodowej, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Trybunał Konstytucyjny oraz Narodowy Bank Polski. Warto zaznaczyć, że KRRiT, TK i NBP są organami konstytucyjnymi, a atakowanie ich - podważanie ich istnienia, domaganie się „nowych składów”, odmawianie respektowania ich decyzji - nosi już znamiona zamachu konstytucyjnego. IPN natomiast, choć nie ma o nim mowy w konstytucji, stanowi jeden z ostatnich bastionów polityki historycznej opartej na suwerenności i jest przez to celem działań dezintegracyjnych.
Czwartym, niezwykle istotnym wątkiem jest operacja prowadzona na poziomie międzynarodowym - przy udziale samych polityków koalicji rządzącej. Polega ona na systematycznym delegitymizowaniu Polski w instytucjach Unii Europejskiej, poprzez bierność, pozorowaną dyplomację i celowe unikanie twardej obrony interesu państwowego w sytuacji, gdy Europa przechodzi przez największy kryzys geopolityczny od czasu II wojny światowej. Trwa wojna na Ukrainie, Izrael uderza na Iran, Niemcy intensyfikują presję federalizacyjną, a wiele państw członkowskich UE dąży do strategicznego oddzielenia się od Stanów Zjednoczonych. W tym właśnie momencie Polska - jako państwo graniczne NATO i UE - powinna być aktywna, asertywna, zjednoczona i klarowna. Tymczasem mamy do czynienia z celową niemrawością, brakiem wizji oraz zewnętrzną zgodą na stopniowe odzieranie nas z podmiotowości. Część tego procesu odbywa się przy pełnej zgodzie lub nawet współpracy rządzących - co jest jednym z najgroźniejszych przejawów tej operacji.
Wreszcie, wszystko to odbywa się przy pełnej synchronizacji medialnej. W tym samym czasie, w kilkunastu głównych redakcjach pojawia się temat „nielegalnych wyborów”, „fałszerstw”, „nieuznanego prezydenta”. Ten przekaz nie rozwija się naturalnie - to zjawisko przypominające orkiestrację: identyczne słownictwo, identyczna gradacja emocjonalna, zbieżność argumentów i źródeł. W warunkach wojny poznawczej to właśnie taki efekt - zmasowane uderzenie medialne mające zastąpić fakty emocjami - stanowi podstawowy oręż współczesnych operacji wpływu.
Ta sekwencja - od podważenia wyboru, przez atak na zaprzysiężenie, zamach na instytucje konstytucyjne, międzynarodową bierność i medialną synchronizację - układa się w spójną operację, której logika daleko wykracza poza politykę. To atak na samą istotę państwowości.
III. Analiza: Cechy operacji Active Measures – podręcznikowy przykład
Obserwując obecną sytuację polityczną w Polsce, trudno nie zauważyć, że mamy do czynienia z operacją o strukturze i dynamice niemal podręcznikowej, jeśli chodzi o Active Measures. W klasycznym ujęciu sowieckim - dziś kontynuowanym i rozwijanym przez rosyjskie FSB i GRU - operacja taka polega nie na jednym spektakularnym akcie sabotażu, lecz na długofalowym, skoordynowanym i rozmytym działaniu poznawczym, którego celem nie jest przekonanie kogokolwiek do konkretnej wersji rzeczywistości, lecz rozbicie zaufania do jakiejkolwiek wersji rzeczywistości w ogóle.
Pierwszym i najbardziej charakterystycznym elementem tej operacji jest dezinformacja kontrolowana. Nie mamy do czynienia z nachalnym kłamstwem - przeciwnie: dominują „pytania”, insynuacje, sugestie, retoryczne zwroty typu „czy możemy mieć pewność?”, „czy wszystko przebiegło uczciwie?”, „czy system nie został zmanipulowany?”. Ta technika nie wymaga dowodów - wystarczy rozprowadzenie niepewności. Pojawia się „zaniepokojenie” dziennikarzy, „pytania obywateli”, „wątpliwości ekspertów” - wszystko oparte na bardzo starannie dawkowanym języku niedopowiedzenia. W rezultacie to nie konkretne twierdzenia, ale sama atmosfera podejrzenia zaczyna dominować w debacie publicznej.
Drugą cechą operacji jest wojna poznawcza - wojna, w której celem nie jest ustalenie, kto ma rację, ale zniszczenie zdolności społeczeństwa do przyjęcia jakiejkolwiek racji za prawomocną. Nie chodzi więc o wskazanie winnych, ale o to, by nikt nie ufał wynikom wyborów, by każdy wątpił w uczciwość procesu, by pojęcie „prezydent” zaczęło być traktowane jako kontrowersja. Operacja ta nie atakuje faktów - atakuje samo zaufanie jako kategorię społeczną. W jej wyniku przestaje istnieć wspólna płaszczyzna sensu, bo „każdy ma swoją wersję”, „nikt już nie wie, co się naprawdę wydarzyło”. W takiej atmosferze państwo staje się niesterowalne.
Kolejnym elementem jest odwrócona aksjologia - czyli prezentowanie legalnych, konstytucyjnych działań jako rzekomo niedemokratycznych. W tym mechanizmie władza wykonawcza lub parlamentarna próbuje odebrać legitymację głowie państwa, która została wybrana zgodnie z prawem, przy pełnej przejrzystości procedur. Normalne funkcjonowanie organów konstytucyjnych - takich jak Trybunał Konstytucyjny, NBP czy KRRiT - przedstawiane jest jako „zagrożenie dla demokracji”. Ten odwrócony język sprawia, że opinia publiczna zaczyna mylić porządek z chaosem, a nadużycie z reformą. W takim klimacie społecznego zmęczenia i poznawczego szumu łatwo dokonać przesunięcia granic praworządności - w imię jej rzekomej obrony.
Istotnym aspektem operacji jest także wielokanałowość. Działania nie ograniczają się do jednego medium czy jednej instytucji. Równolegle pracują dziennikarze, aktywiści, politycy, „eksperci”, organizacje pozarządowe, a także - co szczególnie istotne - kanały zewnętrzne: instytucje Unii Europejskiej, zagraniczne think tanki, ambasady. Powstaje efekt wielogłosu, który daje iluzję powszechnego przekonania, że „coś jest na rzeczy”. W rzeczywistości to wynik synchronizacji operacyjnej - charakterystycznej dla dojrzałych form Active Measures. W klasycznej wojnie działania są prowadzone na froncie. W wojnie poznawczej frontem jest cała rzeczywistość informacyjna - i wszystko, co może kształtować przekonania.
Wreszcie - i to być może najgroźniejszy aspekt całej operacji - jej wektor nie jest rodzimy. Całość działań wpisuje się idealnie w interesy geostrategiczne Federacji Rosyjskiej oraz - pośrednio - Niemiec. Z perspektywy Moskwy operacja ta jest narzędziem demontażu państwowości kraju NATO położonego na froncie wschodnim, którego stabilność zagraża planom odbudowy strefy wpływów. Z perspektywy Berlina - obecne zamieszanie służy realizacji modelu federalizacji Unii Europejskiej, w którym Polska zostaje symbolicznie rozbrojona i staje się „państwem kontekstowym” - funkcjonującym tylko jako podsystem unijny, a nie jako podmiot zdolny do sprzeciwu. W tym sensie operacja Active Measures prowadzona dziś w Polsce nie jest eksperymentem. Jest częścią wieloletniej strategii rozbicia Europy Środkowej jako osi odporności kontynentu.
Gdy zdamy sobie sprawę, że każdy z opisanych wyżej komponentów został uruchomiony niemal jednocześnie - podważenie wyniku wyborów, próby zablokowania zaprzysiężenia, ataki na instytucje konstytucyjne, międzynarodowa delegitymizacja, zmasowana kampania medialna - trudno jeszcze mówić o zwykłej polityce. To już nie jest spór o władzę. To działanie rozpoznawalne w historii operacyjnej służb sowieckich i postsowieckich. I niestety - Polska po raz kolejny staje się polem bitwy, w której celem nie jest przejęcie rządu, ale zniszczenie samej możliwości rządzenia.
IV. Logika false flag - czyli wojna podszywająca się pod demokrację
Jednym z najbardziej niepokojących aspektów obecnych wydarzeń w Polsce jest ich zgodność z klasycznym schematem operacji false flag, czyli działań prowadzonych przez jeden ośrodek, ale podszywających się pod inny - tak by zmylić obserwatora, przesunąć odpowiedzialność i stworzyć narrację, która rozbraja ofiarę, zanim jeszcze zorientuje się, że jest celem ataku. W tym przypadku mamy do czynienia z operacją prowadzoną przez ludzi i środowiska polityczne, które przedstawiają się jako obrońcy demokracji, praworządności i wolności, lecz ich działania - co do treści, formy i skutku - doskonale wpisują się w logikę agresji poznawczej stosowanej przez Rosję od dekad. Nie jest to już nawet inspiracja - to wręcz kalka operacyjna.
Inspiracją dla obecnej sekwencji wydarzeń w Polsce są precedensy z ostatnich lat, które rozegrały się w innych krajach. W USA w latach 2020-2021 po wyborach prezydenckich doszło do gwałtownej kampanii kwestionowania wyniku, rozpalania nastrojów i dzielenia społeczeństwa, którą w znacznym stopniu podsycały farmy trolli z Petersburga i Pekinu. Rosyjskie operacje poznawcze aktywnie promowały zarówno narracje prawicowe, jak i skrajnie progresywne, by wywołać maksymalny chaos emocjonalny i utratę wspólnej płaszczyzny poznawczej. Na Ukrainie w latach 2013-2014 oraz w Gruzji kilkukrotnie próbowano w ten sposób zakwestionować procesy demokratyczne, przedstawiając legalnie wybrane władze jako rzekomo niedemokratyczne, sterowane przez Zachód, skorumpowane lub nielegalne. W każdym z tych przypadków mechanika była podobna: pozornie oddolny ruch obywatelski, radykalny język moralny, wykorzystanie mediów społecznościowych i lokalnych liderów opinii oraz pełne podpięcie działań pod strategiczne cele Moskwy.
W Polsce ta sama metoda od lat przyjmuje formę narracji, w której destrukcję państwowych instytucji przedstawia się jako „walkę o wolność” – co jak pamiętamy miało miejsce od początku rzadów PiS. Próby sparaliżowania zaprzysiężenia legalnie wybranego prezydenta mają być rzekomo „obroną demokracji”. Podważanie kompetencji i legalności organów konstytucyjnych - takich jak KRRiT, Trybunał Konstytucyjny czy Narodowy Bank Polski - przedstawia się jako „reformę ustrojową” i „przywracanie ładu”. W istocie mamy do czynienia z procesem odwrotnym: z demontażem konstytucyjnych filarów państwa prowadzonym pod szyldem walki o demokrację. To klasyczna strategia reverse legitimacy - działania mające na celu pozbawienie przeciwnika legitymacji moralnej i prawnej, bez względu na fakty i procedury.
Wszystko to jest realizowane przez środowiska, które w oczach opinii publicznej występują jako „demokratyczne”, „proeuropejskie” czy „postępowe”. To właśnie czyni z tej operacji klasyczną false flag: działania są prowadzone w imieniu wartości Zachodu, ale w ich rezultacie następuje rozbicie struktur państwowych, chaos instytucyjny, izolacja międzynarodowa i głęboka fragmentacja wspólnoty narodowej - czyli dokładnie to, czego od trzydziestu lat pragnie Moskwa. Fałszywa flaga nie działa przez siłę, lecz przez autorytet. W momencie, gdy osoby postrzegane jako obrońcy demokracji realizują scenariusz osłabiania państwa, społeczeństwo traci zdolność rozpoznania, kto naprawdę działa we własnym interesie, a kto jest tylko narzędziem w cudzej grze.
Fałszywa flaga jest więc nie tylko taktyką - jest to głębokie zafałszowanie przestrzeni symbolicznej, w której agresja jest nazywana obroną, a rozkład instytucji - reformą. W ten sposób wojna nie wygląda już jak wojna, a ofiara zaczyna się wstydzić własnej obrony. To właśnie dlatego tak trudno rozpoznać operacje poznawcze: nie przychodzą w mundurach, ale w garniturach, nie z bronią, ale z mikrofonem, nie pod czerwonym sztandarem, ale pod błękitną flagą z żółtymi gwiazdami.
To, co rozgrywa się dziś w Polsce, nie różni się zasadniczo od operacji prowadzonych wcześniej w Gruzji, Mołdawii czy USA. Zmienia się tylko język i sceneria - logika pozostaje ta sama: rozbroić państwo jego własnym językiem, zakwestionować legalność jego instytucji przy pomocy jego własnych obywateli i doprowadzić do momentu, w którym nikt już nie wie, kto mówi prawdę - a więc prawda przestaje mieć znaczenie. W takiej próżni poznawczej nie potrzeba ani czołgów, ani rakiet - wystarczy dobrze zaprojektowany chaos.
W ramach tej operacji false flag niezwykle istotną rolę odgrywają także zorganizowane sieci dywersji informacyjnej, których celem nie jest przekonanie kogokolwiek, lecz rozsadzenie spójności społecznej od wewnątrz. Jednym z najbardziej widocznych przykładów w Polsce jest środowisko funkcjonujące pod hasłem „Silni Razem” - grupa pozornie spontanicznych użytkowników mediów społecznościowych, która w rzeczywistości działa jak cyfrowa milicja ideologiczna, mająca za zadanie atakowanie, kompromitowanie i psychologiczne tłamszenie każdego, kto wyraża poglądy inne niż te akceptowane przez główny nurt liberalno-postępowy.
Sieci takie nie są ruchem obywatelskim w klasycznym sensie. Działają z użyciem mechanizmów znanych z wojny informacyjnej: masowe powielanie przekazów, użycie memów jako broni emocjonalnej, personalne nękanie przeciwników, zmasowane raportowanie do administracji mediów społecznościowych treści wrogich ich narracji. Członkowie tych sieci często nie są zawodowymi trollami, ale ich zachowania są produktem głębokiej indoktrynacji poznawczej - przypominającej metody używane przez sekty. Obowiązuje tam język czarno-biały, nie ma miejsca na wątpliwość, pytanie czy niuans. Kto nie zgadza się z linią - jest wrogiem. A wróg nie ma prawa do obecności w przestrzeni publicznej. Wróg nie ma prawa do istnienia.
Z psychologicznego punktu widzenia „Silni Razem” to przykład nowoczesnej formy społecznego automatyzmu poznawczego - mechanizmu, w którym człowiek nie odczytuje rzeczywistości, lecz reaguje na zestaw wyuczonych sygnałów, haseł, symboli. To nie są aktywni uczestnicy debaty - to terminale programu, który sam siebie podtrzymuje. Ich główną funkcją nie jest przekonywanie neutralnych odbiorców, ale zatruwanie pola debaty tak, by nikt nie miał ochoty się w niej odezwać. Efekt mrożący, autocenzura, milczenie - to najcenniejsze zasoby dla operacji informacyjnej.
Tego typu sieci - choć przedstawiane jako oddolne, spontaniczne i „postępowe” - pełnią dokładnie tę samą funkcję, jaką w przeszłości pełniły zorganizowane grupy dywersyjne rozbijające państwa od środka. Nie noszą mundurów, lecz mają awatary. Nie posługują się dynamitem, lecz masowym raportowaniem do administratorów social-mediów o „języku nienawiści” używanym rzekomo przez ich przeciwników. Ich bronią nie jest argument, lecz szydera, hańbienie, osaczenie. Dla przeciętnego użytkownika internetu spotkanie z tą machiną oznacza jedno: strach przed wypowiedzią. A tam, gdzie ludzie boją się mówić, prawda umiera jako pierwsza.
W tym sensie sieci takie jak „Silni Razem” są narzędziem poznawczej agresji trzeciej generacji - nie fizycznej, nie informacyjnej, ale tożsamościowej. Ich istnienie nie tylko zatruwa debatę. One rekonfigurują pojęcia: patriotyzm staje się „faszyzmem”, suwerenność - „izolacjonizmem”, konstytucja - „przeszkodą w reformach”. I właśnie dlatego stają się nieformalną infrastrukturą operacji false flag - podszytych pod „społeczny sprzeciw”, a w rzeczywistości realizujących logikę poznawczego demontażu państwa przez ośrodek decyzyjny całej operacji – Moskwę.
V. Cele strategiczne Rosji i Niemiec
By zrozumieć głęboki sens operacji destabilizującej Polskę, nie wystarczy patrzeć na nią wyłącznie przez pryzmat wewnętrznej walki politycznej. Trzeba umieścić ją w szerszym kontekście geopolitycznym - jako instrument w rękach dwóch potęg, które - choć z pozoru antagonistyczne - działają dziś równolegle na rzecz osłabienia Polski jako suwerennego podmiotu politycznego. Rosja i Niemcy, każda z własnych powodów, widzą w Polsce przeszkodę dla realizacji swoich długoterminowych interesów. Polska silna, stabilna, zakorzeniona w świadomości narodowej i zakotwiczona strategicznie w sojuszu z USA, to problem zarówno dla neoimperialnej Moskwy, jak i dla federalistycznego Berlina. Dlatego celem nie jest już tylko zmiana rządu czy wygranie narracji medialnej. Celem jest coś głębszego: demontaż struktury podmiotowości Polski jako państwa.
Z punktu widzenia Rosji, operacja destabilizacji wewnętrznej w Polsce wpisuje się w wieloletnią strategię demontażu architektury bezpieczeństwa NATO na wschodniej flance. Polska jest najważniejszym państwem frontowym Sojuszu – ludnościowo, geograficznie, militarnie i logistycznie. Jest także państwem łączącym region Trójmorza - projektu, który w założeniu ma uniezależnić Europę Środkową od wpływów Moskwy i Berlina. Z tego powodu demontaż wiarygodności Polski - poprzez chaos konstytucyjny, kwestionowanie legalności władz i paraliż instytucji - staje się kluczowym narzędziem rozbrojenia NATO bez jednego wystrzału. Jeśli Polska zostanie pokazana jako kraj niezdolny do utrzymania porządku konstytucyjnego, jej głos w NATO stanie się mniej słyszalny, a gotowość sojuszników do współpracy - znacznie ograniczona.
Rosja dąży również do dezintegracji wspólnoty państw Trójmorza, widząc w niej zagrożenie dla projektu odbudowy swojej strefy wpływów. Jeśli Polska zostanie zdyskredytowana jako lider regionu - przez kryzys instytucjonalny, osłabienie wojska, chaotyczną politykę zagraniczną - to Trójmorze pęknie. Państwa takie jak Rumunia, Czechy czy państwa bałtyckie będą zmuszone szukać innych punktów odniesienia - a wówczas w naturalny sposób pojawi się presja Berlina i… pragmatyzm względem Moskwy. Dodatkowo, chaos konstytucyjny w Polsce jest dla Rosji narzędziem rozbijania polskiej tożsamości narodowej - tej samej, która przez wieki była przeszkodą dla imperialnych projektów w regionie. Kraj, który nie wie, kto jest jego legalnym prezydentem, który podważa własne instytucje i w którym patriotyzm przedstawiany jest jako zagrożenie dla demokracji - taki kraj przestaje być przeciwnikiem. Staje się polem do zdobycia.
Z kolei Niemcy, choć nie prowadzą działań hybrydowych o tak jawnej strukturze jak Rosja, realizują swój cel metodycznie, poprzez instrumenty instytucjonalne i aksjologiczne Unii Europejskiej. Głównym celem Berlina jest odzyskanie pozycji metapaństwa w Europie Środkowej - nie przez czołgi, lecz przez traktaty, regulacje, mechanizmy kontroli prawnej i presję aksjologiczną. Kluczowym narzędziem jest tu Unia Europejska - której instytucje są coraz częściej wykorzystywane jako mechanizm dyscyplinujący państwa członkowskie, a nie platforma równych partnerów. Rewitalizacja dominacji prawnej i ideologicznej Niemiec odbywa się przez system nacisków: na sądy, media, energetykę, edukację i finanse publiczne. Jeśli Polska - w wyniku chaosu wewnętrznego - zostanie zmuszona do „naprawy relacji z UE”, będzie to oznaczać de facto zgodę na narzucony z zewnątrz model rządzenia.
Berlin niepokoi przede wszystkim polska niezależność energetyczna, która rozbija niemieckie plany uzależnienia regionu od gazu i technologii „zielonego przemysłu” kontrolowanego przez niemieckie koncerny. Niemców irytuje też polska polityka historyczna, która przypomina o niemieckiej odpowiedzialności za II wojnę światową, za Jałtę i za powojenne wymazanie podmiotowości Europy Środkowej. Zemsta za niezależność - zarówno energetyczną, symboliczną, jak i strategiczną - to nie jest figura retoryczna. To polityka Berlina prowadzona pod hasłem „praworządności”, „europejskich wartości” i „odbudowy zaufania”.
W efekcie oba te państwa - Rosja i Niemcy - choć działające różnymi metodami i z różnych kierunków, mają w tej chwili wspólny interes: osłabić Polskę jako suwerenny, zakorzeniony kulturowo i podmiotowy gracz. Rosja chce chaosu. Niemcy chcą podporządkowania. Ich cele się nie wykluczają - uzupełniają się. A Polska, jeśli nie zrozumie tej logiki, stanie się przestrzenią pozbawioną zdolności decyzyjnej - zarówno wobec Wschodu, jak i wobec Zachodu. I właśnie dlatego operacja podważania wyborów prezydenckich nie jest jedynie krajowym konfliktem. Jest kluczowym polem rozgrywki geopolitycznej XXI wieku w środkowej Europie.
W tym kontekście należy dodać jeszcze jeden, kluczowy cel strategiczny Niemiec: ostateczne unieważnienie i wyciszenie polskich żądań reparacyjnych za II wojnę światową. Temat reparacji - podnoszony konsekwentnie przez polskie władze w ostatnich latach - nie tylko przypomina światu o nierozliczonej niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnie, zniszczenia i okupację, ale stanowi realne zagrożenie dla aksjologicznej hegemonii Berlina wewnątrz Unii Europejskiej. W oczach niemieckiej klasy politycznej, jakiekolwiek uznanie polskich roszczeń - nawet symboliczne - otworzyłoby puszkę Pandory, która mogłaby zakwestionować fundamenty powojennego „moralnego przywództwa” Niemiec w Europie.
Dlatego osłabienie Polski jako państwa suwerennego, a zwłaszcza jako podmiotu zdolnego do stawiania roszczeń historycznych, jest dla Berlina celem o charakterze nie tylko politycznym, ale egzystencjalnym. W scenariuszu chaosu konstytucyjnego, w którym kwestionowana jest legalność polskich władz, każde żądanie reparacyjne może być przedstawione jako „niereprezentatywne”, „skompromitowane”, „nieodpowiedzialne” - a w rezultacie trwale unieważnione na arenie międzynarodowej. Tym samym operacja delegitymizacji państwa polskiego służy nie tylko zmianie układu sił w Europie, ale również wymazaniu raz na zawsze niewygodnych dla Niemiec rozrachunków z historią.
Z perspektywy Berlina byłby to więc podwójny triumf: po pierwsze - powrót do roli niekwestionowanego centrum decyzyjnego UE, a po drugie - ostateczne wyciszenie sprawy, która mogłaby podważyć fundamenty powojennego porządku politycznego, opartego na przemilczaniu cierpienia narodów Europy Środkowej. Polska zdezorientowana, wewnętrznie rozbita i międzynarodowo marginalizowana nie będzie w stanie występować jako głos domagający się sprawiedliwości historycznej. A to - z punktu widzenia niemieckiej racji stanu - jest wartością strategiczną najwyższego rzędu.
Sprawa reparacji ma szczególną wagę dla Berlina właśnie teraz, ponieważ nowo wybrany prezydent Polski, Karol Nawrocki, jeszcze w trakcie kampanii wyborczej jasno i jednoznacznie zadeklarował, że wydobycie od Niemiec należnych Polsce reparacji za II wojnę światową będzie istotnym elementem jego prezydenckiej agendy. Wskazał, że Polska - jako ofiara największego konfliktu zbrojnego XX wieku - nie może dłużej milczeć wobec faktu, iż żadne poważne odszkodowania nie zostały nigdy wypłacone ani za eksterminację obywateli, ani za zniszczenie państwa, kultury i infrastruktury.
Ta zapowiedź uderzyła w sam rdzeń niemieckiej strategii przemilczenia i delegitymizacji tematu reparacji. Właśnie dlatego już na etapie kampanii wyborczej Karol Nawrocki stał się obiektem bezprecedensowej fali ataków medialnych i politycznych, zbudowanych na insynuacjach, półprawdach i emocjonalnej demonizacji. Już wtedy dało się zauważyć, że przekaz medialny w dużej mierze współbrzmiał z interesami Berlina, a część dziennikarzy i polityków - powiązanych personalnie, finansowo lub ideowo z niemieckimi instytucjami - zaczęła otwarcie kwestionować nie tylko jego poglądy, ale i prawa do pełnienia najwyższego urzędu w państwie.
Obecna operacja delegitymizacji wyboru Karola Nawrockiego i próba jego blokady przed objęciem urzędu prezydenta są więc naturalnym przedłużeniem tej strategii. Co więcej - działania te są wspierane przez polityków, w tym samego premiera, którzy od lat kojarzeni są z niemieckimi strukturami wpływu, środowiskami think tankowymi i organizacjami transnarodowymi, których interesem nie jest silna i samodzielna Polska, lecz kraj przewidywalny, uległy i „europejsko spacyfikowany”.
Fakty te pokazują jasno: walka o uniemożliwienie objęcia urzędu przez legalnie wybranego prezydenta ma w tle konkretny interes państwowy Niemiec. Chodzi nie tylko o obronę swojej narracji historycznej, ale o zablokowanie procesu międzypaństwowego rozliczenia, które mogłoby - w obliczu precedensu - wywołać efekt domina w całej Europie. Niemcy nie mogą sobie na to pozwolić. Dlatego robią wszystko, by Polska - zanim upomni się o sprawiedliwość - przestała być traktowana jak państwo zdolne do artykulacji własnych roszczeń. Operacja delegitymizacji prezydenta Nawrockiego jest więc strategicznym mechanizmem ochronnym Berlina - prowadzonym cudzymi rękami, ale w bardzo własnym interesie.
VI. Scenariusze eskalacyjne
Jeśli obecna operacja delegitymizacji legalnie wybranego prezydenta Karola Nawrockiego nie zostanie zatrzymana - ani przez instytucje państwa, ani przez opinię publiczną - należy liczyć się z kolejną fazą eskalacji, która może doprowadzić do realnego załamania ładu konstytucyjnego w Polsce. Obserwując logikę wcześniejszych operacji Active Measures w Europie Środkowo-Wschodniej, a także analizując wewnętrzne napięcia polityczne i medialne, możemy wskazać co najmniej trzy możliwe - i równolegle rozwijające się - scenariusze destabilizacji.
Po pierwsze: eskalacja instytucjonalna. Po zaprzysiężeniu prezydenta Nawrockiego można spodziewać się prób unieważnienia jego decyzji ex post - zwłaszcza w zakresie mianowania sędziów, dowódców sił zbrojnych czy ambasadorów. Będzie to realizowane za pomocą uchwał sejmowych, orzeczeń „alternatywnych” struktur sądowniczych, a także wniosków kierowanych do międzynarodowych trybunałów i organów UE. Celem takiej operacji nie będzie skuteczność prawna - bo jej szanse są niewielkie - ale stworzenie chaosu interpretacyjnego, w którym jedne instytucje przestają uznawać decyzje innych. W takim otoczeniu znika pojęcie „legalności”, a państwo staje się sparaliżowane. Jest to znana technika dekonstrukcji instytucji, stosowana wcześniej m.in. w Mołdawii i Ukrainie w latach 2005-2007. W pewnej mierze odbywa się to od początku kadencji w końcówce 2023 roku – przykładem jest tu nielegalne przejecie mediów publicznych i nielegalne ustanowienie pełniącego obowiązki zastępcy Prokuratora Generalnego.
Po drugie: wykorzystanie idei sfałszowania wyborów jako figury emocjonalnej i aksjologicznej dla konsolidacji obozu liberalno-lewicowego. Tak jak katastrofa smoleńska była dla strony patriotycznej osią symbolicznej mobilizacji i pamięci, tak „sfałszowane wybory 2025” mogą stać się mitem założycielskim środowisk koalicyjnych, wokół którego buduje się tożsamość polityczna, język moralnej wyższości i legitymacja do działań nadzwyczajnych. W tym ujęciu prezydent Nawrocki nie jest przeciwnikiem - jest „produktem oszustwa”, a więc nie obowiązują wobec niego reguły standardowej gry politycznej. Ten sposób myślenia może prowadzić do usprawiedliwienia działań pozakonstytucyjnych, bo „prawda wyższa” domaga się nadzwyczajnych środków. To groźne, bo zaciera granice między polityką a buntem inscenizowanym. W tle mogą czaić się kinetyczne działania Rosji przeciwko głównym aktorom polskiego środowiska patriotycznego, mniej widoczne w mgle poznawczej wywołanej przez ten zamęt.
Po trzecie: rozpad porządku konstytucyjnego i pojawienie się struktur równoległych. W miarę jak chaos prawny będzie narastał, można się spodziewać odtworzenia modelu tzw. komitetów obrony demokracji - tym razem nie jako ruchu protestacyjnego, ale jako quasi-organów polityczno-ustrojowych, które zaczną ogłaszać „alternatywne werdykty społeczne”, powoływać „cienie prezydentów” lub organizować „społeczne trybunały”. Ten typ działań był testowany wcześniej w krajach Ameryki Łacińskiej, na Kaukazie i w Azji Centralnej - zawsze z tym samym skutkiem: destrukcją autorytetu instytucji państwa i przesunięciem centrum decyzyjnego do struktur pozaprawnych. W polskich warunkach oznaczałoby to próbę zainstalowania politycznej dwuwładzy: z jednej strony legalny prezydent, z drugiej - nieformalna, lecz medialnie i międzynarodowo wspierana struktura „obywatelskiej reprezentacji”. W efekcie doszłoby do paraliżu egzekutywy i głębokiej dezorientacji społecznej, która może być pretekstem do kolejnych interwencji instytucji unijnych - już nie w trybie dialogu, lecz zarządzania kryzysem.
Wszystkie trzy scenariusze nie są hipotetyczne - ich elementy już dziś się pojawiają w przestrzeni publicznej, medialnej i politycznej. Ich pełna aktywacja to tylko kwestia decyzji operacyjnej - albo z wewnątrz, albo na skutek impulsu z zewnątrz. W takim scenariuszu państwo przestaje być gwarantem ładu, a staje się polem konkurencyjnych narracji o tym, czym jest legalność, prawda i suwerenność. To nie jest polityczna różnica zdań. To jest systemowa rozbiórka państwowości - prowadzona w białych rękawiczkach, ale z precyzją chirurgicznego cięcia.
VII. Diagnoza końcowa: Polska jako cel wojny poznawczej
To, co dziś obserwujemy w Polsce - od kwestionowania legalnych wyborów prezydenckich, przez destabilizację instytucji konstytucyjnych, aż po montowanie równoległych narracji medialno-politycznych - nie jest zwykłym kryzysem parlamentarnym. Nie chodzi tu o spór między partiami, różnice programowe czy kontrowersyjne decyzje legislacyjne. Mamy do czynienia z klasyczną operacją hybrydową, prowadzoną na poziomie poznawczym, instytucjonalnym i symbolicznym, której celem nie jest zdobycie władzy - lecz unieważnienie samego znaczenia struktur państwowych.
Wojna poznawcza, którą toczy się dziś przeciwko Polsce, nie przychodzi w mundurach, nie nosi nazw kampanii wojennej i nie jest ogłaszana w parlamencie. Jej celem jest zniszczenie zdolności obywateli do wspólnego odczytywania rzeczywistości politycznej. Jeśli nie wiemy już, kto został legalnie wybrany, komu ufać, co jest faktem, a co narracją - wtedy rozpada się podstawowy kod zaufania społecznego, bez którego nie sposób utrzymać żadnego ładu demokratycznego. To właśnie jest istota wojny poznawczej: zdezintegrować przestrzeń sensu, aby suwerenność nie mogła być dłużej skutecznie wykonywana.
W tym modelu nie chodzi o zastąpienie jednej partii inną, czy o wymianę prezydenta na bardziej „europejskiego”. Chodzi o coś znacznie głębszego: o to, aby Polska przestała być postrzegana - i przestała postrzegać samą siebie - jako suwerenne państwo zdolne do niezależnego działania w ramach własnego porządku konstytucyjnego. Stawką tej operacji nie jest rząd, lecz tożsamość ustrojowa Polski. Jeśli uda się delegitymizować wybory, rozmyć funkcje instytucji i utrwalić przekonanie, że wszystko jest relatywne i nic nie ma znaczenia - wtedy nie trzeba będzie podbijać terytorium. Wystarczy, że Polska stanie się przestrzenią bez struktury - politycznym ciałem bez kośćca.
W tym kierunku zmierza koncepcja, która - choć nigdzie nie została formalnie ogłoszona - jest nieformalnym celem wielu środowisk europejskich i rosyjskich jednocześnie: przekształcenie Polski w „państwo kontekstowe”. Oznacza to kraj, który nie istnieje jako samodzielny aktor strategiczny, lecz jedynie jako funkcja większych struktur - UE, NATO, zachodniego rynku energetycznego czy niemieckiego systemu przemysłowego. Państwo kontekstowe nie podejmuje decyzji - ono „reaguje” na rzeczywistość. Nie kształtuje relacji - tylko je „implementuje”. Nie ma misji - ma harmonogram dyrektyw.
W takim modelu niepotrzebne są silne instytucje konstytucyjne, niepotrzebny jest silny prezydent, niepotrzebny jest suwerenny naród. Wystarczy klasa wykonawcza, dobrze zsynchronizowana z interesami ośrodków zagranicznych i medialnych, która utrzymuje pozór procesów demokratycznych, a de facto przekłada instrukcje na krajowe regulacje. Polska jako państwo przestaje być podmiotem. Staje się środowiskiem. Terytorium funkcjonalnym.
I właśnie dlatego operacja delegitymizacji wyborów z 2025 roku nie jest tylko kolejnym rozdziałem sporu politycznego. Jest decydującym testem, czy Polska zachowa zdolność do bycia państwem w sensie klasycznym - z legitymizowanym centrum władzy, funkcjonalnymi instytucjami i wspólnotą zdolną do samoorganizacji - czy też przejdzie proces dekompozycji, który wcześniej dotknął już wiele krajów peryferyjnych. Ten test trwa. I wszystko wskazuje na to, że nie przejdziemy go, jeśli nie zrozumiemy, że jesteśmy celem wojny - choć nie padają strzały. To wojna o sens. O legalność. O pamięć. O istnienie.
VIII. Zakończenie: budowa epistemicznej tarczy
W obliczu prowadzonej wobec Polski operacji wojny poznawczej, której celem jest nie tylko delegitymizacja prezydenta, ale głęboka destrukcja zdolności państwa do samostanowienia, konieczne staje się zdefiniowanie nowego paradygmatu obrony narodowej. Już nie wystarczy armia, systemy rakietowe ani nawet zaawansowane technologie cyberbezpieczeństwa. Zagrożenie przyszło nie przez granicę, lecz przez percepcję. W tym sensie poznanie staje się nowym polem bitwy, a ochrona infrastruktury epistemicznej państwa - nowym obowiązkiem strategicznym.
Dlatego Polska musi w trybie pilnym rozpocząć proces budowy epistemicznej tarczy obronnej - zestawu narzędzi, struktur i strategii, których celem jest rozpoznawanie, neutralizowanie i wyprzedzanie operacji poznawczo-narracyjnych wrogiego pochodzenia. Kluczowym elementem tej strategii powinno być powołanie Narodowego Centrum Rozpoznawania Operacji Poznawczych (CROP) - instytucji działającej na styku analizy wywiadowczej, semiotyki, psychologii społecznej i bezpieczeństwa państwa. CROP miałoby za zadanie monitorować przestrzeń publiczną pod kątem występowania wektorów Active Measures, identyfikować matryce dezinformacji oraz lokalizować kanały propagacji (od sieci trolli po międzynarodowe ośrodki wpływu).
Drugim filarem tej nowej doktryny powinna być budowa krajowego systemu odporności poznawczej - czyli sieci instytucji edukacyjno-strategicznych, które uczą rozpoznawać manipulację, dekodować techniki perswazyjne, rozumieć język operacji psychologicznych. Takie programy powinny funkcjonować nie tylko na poziomie elit decyzyjnych, ale także w systemie szkolnictwa wyższego, w mediach publicznych, w szkoleniach dla administracji i wojska. Zdolność społeczeństwa do rozpoznawania operacji poznawczych musi stać się elementem polskiego bezpieczeństwa narodowego.
Trzecim - być może najważniejszym - krokiem jest pełne uznanie pola poznawczego za równorzędne wobec pola militarnego i cybernetycznego. Oznacza to konieczność stworzenia strategicznej doktryny obrony poznawczej, której celem nie będzie cenzura, lecz budowa odporności, wzmacnianie spójności społecznej i ochrona zdolności państwa do artykułowania własnej narracji. W tej doktrynie atak na instytucję - przez fałszywą narrację - jest równoznaczny z atakiem na infrastrukturę krytyczną, a jego neutralizacja powinna być traktowana z takim samym priorytetem jak obrona przed atakiem rakietowym.
Należy jednak jasno zaznaczyć: żadna z tych reform nie będzie możliwa, dopóki władzę sprawują ci, którzy uczestniczą w destrukcji porządku konstytucyjnego. Obecnie rządzące elity polityczne ze środowiska koalicji rządzącej - które same prowadzą działania naruszające fundamenty suwerenności, delegitymizują wybory, atakują instytucje konstytucyjne i wspierają operacje poznawcze wrogiego pochodzenia - nie tylko nie są zdolne do zbudowania takiej tarczy, ale stanowią jej główne zagrożenie. Sprawowanie przez nich władzy jest dziś realnym czynnikiem ryzyka dla istnienia Rzeczypospolitej jako państwa.
Dlatego pierwszy krok do odbudowy bezpieczeństwa poznawczego to odsunięcie tych ludzi od władzy w sposób zgodny z konstytucją, lecz zdecydowany i nieodwracalny. Dopiero wtedy można rozpocząć budowę nowego, suwerennego systemu odporności poznawczej, który nie tylko ochroni Polskę przed operacjami Active Measures, ale uczyni ją podmiotem własnej narracji, a nie jej biernym odbiorcą. Bez tego Polska pozostanie państwem, które zna swoje granice terytorialne - ale traci kontrolę nad granicami świadomości.
A to jest właśnie cel każdej wojny poznawczej: zdobyć państwo nie przez siłę - lecz przez zniszczenie sensu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/733158-wojna-o-legalnosc-polska-jako-cel-operacji-false-flag
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.