Europejscy jeźdźcy bezradności wyruszyli na kolejny rozpaczliwy rajd. Niemcy, Francja i Wielka Brytania do rozmów z Teheranem posłały swych ministrów spraw zagranicznych. Polska, choć sprawuje prezydencję w Unii Europejskiej nie załapała się nawet na wagon drugiej klasy.
Ponad miesiąc temu napisałem dla tygodnika „Sieci” tekst „Trzech jeźdźców bezradności” o tym, jak to po Europie jeździ trzech panów, robi sobie selfie i udaje, że uprawia globalną politykę. Czasami na zdjęcia załapie się premier Donald Tusk.
Chodziło oczywiście o wyprawę na Ukrainę i do Tirany komiwojażerów prestiżu - premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera, prezydenta Francji Emmanuela Macrona i kanclerza Niemiec Friedricha Merza. Na kijowską wycieczkę wagonem 2 klasy załapał się nawet Donald Tusk. Wyśmiałem wtedy buńczuczne zapowiedzi tych panów, że jak Rosja do 12 maja nie zaprzestanie ataków, to ho ho Unia Europejska z Wielką Brytanią zaprowadzą takie sankcje, że reżim Putina się nie pozbiera.
Oczywiście tak jak przewidywałem nic z tych wypraw poza występami, selfie i kompromitującą sceną w wagonie salonce, kiedy to w świat poszło nagranie jak Macron chowa torebkę z białym sproszkowanym węgorzem (Pałac Elizejski odrzucił oskarżenia i oznajmił, że była to chusteczka ze smarkami prezydenta), nic nie wynikło. Chyba trwają jakieś tam rozmowy o 18-ym już pakiecie sankcji, a Ursula von de Leyen coś tam opowiada o 500-procentowaych cłach na rosyjskie towary.
Dyplomatyczna biegunka
Te europejskie wyprawy na arenie międzynarodowej mają przykryć katastrofalny stan spraw w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Francji, polityczny chaos i permanentny kryzys społeczny w jakim są pogrążone te kraje. Ich przywódców dotknęła biegunka ale nie taka związana nadaktywnością perystaltyczną jak niegdyś posła Zbigniewa Dykę, który utknął na sedesie, a wtedy większością jednego głosu odwołano rząd Hanny Suchockiej, ale biegunka dyplomatyczna.
Do Genewy na rozmowy z ministrem spraw zagranicznych Iranu Abbasem Araghchim polecieli David Lammy z Londynu, Jean-Noël Barrot z Paryża i Johann Wadephul z Berlina. W przyjaznej wszystkim Szwajcarii mają niby negocjować warunki przerwania wojny i przekonać Iran do porzucenia ambicji nuklearnych.
Niemcy, razem z Francją i Wielką Brytanią, są gotowe. Oferujemy Iranowi natychmiastowe negocjacje w sprawie programu nuklearnego, mam nadzieję, że ta oferta zostanie przyjęta… Jest to również kluczowy warunek wstępny dla osiągnięcia zakończenia tego konfliktu, tak aby Iran nie stanowił zagrożenia dla regionu, dla państwa Izrael ani dla Europy
oznajmił niemiecki minister Wadephul.
Trzej panowie najpierw porozmawiali w Genewie z Kają Kallas, wysoką przedstawiciel Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa (uwielbiam tę unijną tytulaturę). Pani wiceprzewodnicząca nie dostąpiła jednak zaszczytu spotkania z irańskim ministrem. Może i dobrze, bo mógłby ją jeszcze potraktować jak prezydent Turcji Erdogan przewodniczącą Ursulę von der Leyen.
Na wycieczkę do Szwajcarii nawet wagonem 2-giej klasy, na selfie i wspólny występ przed kamerami nie załapał się Radosław Sikorski. Jakby ktoś nie wiedział to minister spraw zagranicznych kraju, który sprawuje obecnie prezydencję w Unii Europejskiej.
Nie zabrano go, bo w Polsce jest już po wyborach i nie trzeba udawać, że ktokolwiek w Europie liczy się z rządem Tuska. Miesiąc temu pisałem, że Tusk, … wożony jest w jakimś charakterze – teorie są różne, wiadomo jednak, że chodzi o wybory w Polsce, by blask władców i na niego spłynął, by wzmożenia ego doznał, a Polacy myśleli, że dzięki niemu ważną pozycję Polska ma. Chodzi też o posłanie, by głosować na Trzaskowskiego, bo jak zostanie prezydentem, to ci trzej (Macron, Merz, Starmer) też się fotografować się z nim będą od czego nasze znaczenie jeszcze bardziej wzrośnie.
Jest po wyborach więc rosnąć już nie ma co, nic Trzaskowskiemu i Tuskowi już nie pomoże, więc żaden minister z byle Polski nie jest potrzebny.
Rezultatów rozmów nie znamy ale możemy już obstawiać, że są żadne, a sam przebieg spotkania mógł być groteskowy jak to ostatnio bywa w przypadkach unijnej/europejskiej dyplomacji. Co spotkanie z kimś z Azji to śmiech i szydera. Ostatecznie nie chodzi o to by ze spotkania coś wynikło, tylko by przekonywać Brytyjczyków, Francuzów i Niemców, że ich kraje są wielkimi graczami na arenie międzynarodowej.
Dlaczego zgaduję, że rozmowy będą o niczym w uroczej groteskowej atmosferze. Irański minister Araghchi opisuje te kraje jak ludzi i mówi, że są „nieudolne i złośliwe”. Zaś rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Esmaeil Baqaei zdziwił się, że Niemcy w ogóle pozwalają sobie na angażowanie się w prawy międzynarodowe, bo po dwóch wojnach światowych w ogóle nigdzie nie powinny się pokazywać. Jak stwierdził:
Niemcy stają zawsze po złej stronie historii.
Jeśli chodzi o znajomość Niemiec to bez wątpienia Pers jest znacznie mądrzejszy niż nasz obecny rząd i Sikorski. Baqaei zarzuca też prezydentowi Macronowi, że ten kłamie na temat irańskiego programu nuklearnego. Może tak może nie, ale Francja od dawna przebiera nogami do robienia biznesów z Iranem. Jak Niemcy do Putina. Paryżowi żaden reżim nie jest wstrętny i z każdym może robić interesy. Kiedy w 2015 roku Barack Hussein Obama robił reset w stosunkach z Iranem i słał tam na paletach miliardy dolarów w gotówce, to francuski koncern paliwowy Total wyprzedził wszystkich w otwieraniu biur w Teheranie.
Kiedy piszę ten tekst z Genewy płyną doniesienia, iż minister Araghchi oświadczył, że póki nie ustaną ataki Izraela, Iran nie będzie rozmawiał na temat swego programu nuklearnego. Mniej więcej w tym samym czasie Teheran posłał na Izrael kolejną wiązkę rakiet.
Oczywiście w wyprawie trzech panów na rozmowy z Iranem nie chodziło o żadne znaczące ustalenia. Wielka Brytania, Francja i Niemcy odstawiają szopkę dla potrzeb polityki wewnętrznej. Przedstawienia mają przekonywać obywateli, że ich kraje wciąż odgrywają wielką rolę w polityce międzynarodowej.
Dla nas wnioski z tych rozmów są bardzo bolesne. Obecny rząd wszystkie swoje karty postawił na relacje z Unią Europejską. Ta zaś staje się na świecie coraz bardziej nieistotna. Komisarz Kallas chociaż była w Genewie, to nawet nie została zaproszona do udziału w rozmowach.
Berlin, Paryż, Londyn ale też Bruksela nawet już nie stwarzają pozoru, że rząd Donalda Tuska się w jakikolwiek sposób dla nich liczy. Za 10 dni kończy się nasza prezydencja w Unii Europejskiej, czyli czas, w którym mogliśmy jej w jakiś sposób przewodzić i pokazać, że mamy jakieś znaczenie. To był też czas na prezentację własnych pomysłów na Unię. Oczywiście obecny rząd ich nie ma. Całkowicie zaprzepaszczone pół roku. Następna okazja będzie za mniej więcej 13 lat – kolejna nasza prezydencja, o ile do tego czasu Unia w ogóle zdoła przetrwać.
Miesiąc temu pisałem w tygodniku „Sieci” przy okazji kijowskiej wyprawy Macrona, Merza i Starmera, którzy nawet nie wpuścili Tuska do swojej salonki: W polskiej polityce zagranicznej najważniejsze są kserokopiarki, bo niczego nie tworzy się samodzielnie, tylko powiela to co w Berlinie, Paryżu i Brukseli wymyślą.
Potrzeba nowych wielkich dostaw tuszu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/733040-berlin-londyn-i-paryz-negocjuja-z-iranem-bez-polski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.