Już 15 października 2023 r. obecnie rządzący uznali, że nie wolno im przegrać wyborów prezydenckich w 2025 r., choćby mieli je sfałszować bądź unieważnić.
O tym, że oni nie mogą przegrać wyborów prezydenckich w 2025 r. było jasne już 15 października 2023 r. Nie wolno im było przegrać, bo to się dla nich źle skończy. Dlatego już wtedy snuli scenariusze skręcenia lub unieważnienia wyboru głowy państwa na kadencję 2025-2030. Nie miało żadnego znaczenia, że można to zrobić wyłącznie nielegalnie. Miało znaczenie, że można to zrobić wyłącznie wtedy, gdy się sprawuje władzę. Dlatego od 13 grudnia 2023 r. nielegalność przestała istnieć. I właśnie wtedy w proces skręcenia bądź unieważnienia wyników wyborów zostały włączone organy państwa oraz ich funkcjonariusze. Z jednym zadaniem: nie wolno dopuścić do tego, żeby prezydent nie był „nasz”, czyli nie reprezentował Koalicji 13 Grudnia.
Wszystko to, co dzieje się od 2 czerwca 2025 r., a dotyczy zakwestionowania bezpośredniego wyboru Karola Nawrockiego na prezydenta RP w kadencji 2025-2030, jest realizacją planu „Nie Wolno!”. Wszystko jedno, jak idiotyczne są próby dowodzenia „fałszerstw” już na poziomie obwodowych komisji wyborczych, gdzie nawet nie było tych, którym wolę fałszowania się przypisuje. I wszystko jedno jak kretyńskie byłyby scenariusze (snute np. przez ministra Adama Bodnara czy jego dysponenta Romana Giertycha) zawieszenia uznania ważności wyboru w prawnej (i konstytucyjnej) próżni. Poprzez zanegowanie statusu albo całego Sądu Najwyższego, albo jego Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych (jedynej uprawnionej do orzekania w sprawie wyborów). Teraz liczy się tylko jedno: unieważnienie wyboru (decyzji) narodu.
Nie istnieje w rządzie Tuska i w tworzącej go większości parlamentarnej taka kategoria jak nielegalność. Po prostu nielegalność stała się legalna na mocy decyzji jednej osoby - Donalda Tuska. Nielegalność stała się legalna na podstawie ogłoszonej przez Tuska doktryny „demokracji walczącej”, czyli koncepcji wywodzącej się od powstałej w latach 30. XX wieku w pracach Karla Loewensteina doktryny „demokracji bojowej” (Streitbare Demokratie, Militant Democracy).
Tusk nie ma oczywiście nawet cienia wyrafinowania Loewensteina, dlatego tłumaczył to w typowy dla siebie prostacki sposób: „Wszystko będzie zgodnie z prawem, tak jak my je rozumiemy”. Tym prostackim szlakiem podążył profesor prawa Adam Bodnar: „Przywracamy tę konstytucyjność i szukamy jakiejś podstawy prawnej”. No i jeszcze ich guru, profesor prawa Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, były sędzia TSUE: „Trzeba wyrwać się z pułapki prawniczego formalizmu”.
To, co wyrażają złote myśli takich geniuszy, jak Tusk, Bodnar i Safjan, na początku marca 2016 r. prof. Andrzej Zoll (były RPO i prezes TK) uznał za „lata 30. w Niemczech, kiedy wprowadzono za Carlem Schmittem decyzjonizm, tzn. obowiązuje nie norma abstrakcyjna generalna, tylko decyzja tego, który ma władzę”. Miał to być przytyk wobec rządu PiS i jego politycznego zaplecza. Ale prof. Zoll przewidział to, co robi rząd Tuska od 13 grudnia 2025 r.
Już pod koniec 2012 r., czyli za drugiego rządu Tuska, jego doktrynę „demokracji walczącej” antycypowała i opisała prof. Jadwiga Staniszkis (zmarła 15 kwietnia 2024 r.): „Rząd Donalda Tuska i jego otoczenie stwarzają fatalny klimat wokół prawa: bezkarność, nieprzestrzeganie oraz brak procedur. Premier mówił w sejmie, że jego władza jest ograniczana przez prawo. To nieprawda. Tusk rządzi w sposób arbitralny, unikając tworzenia procedur w sprawach tak ważnych, jak relacje z Unią Europejską, czy dokonując wyboru ścieżki smoleńskiego śledztwa bez jakichkolwiek proceduralnych zasad. Podobną dezynwolturę wobec obowiązującego prawa widać na samym dole, w działaniach sądów, prokuratur, kuratorów w sprawie Amber Gold”.
Uznanie za obowiązek władzy skręcenia bądź unieważnienia wyboru przez naród prezydenta Karola Nawrockiego wynika też z przyjęcia przez reżim Tuska koncepcji decyzjonizmu Carla Schmitta. Oczywiście zupełnym bezsensem, a wręcz groteską byłoby podejrzewanie Tuska, że inspiracje czerpie z lektury samego Schmitta, a tym bardziej z poświęconego m.in. Schmittowi tekstu „Autoritas non veritas facit legem: Thomas Hobbes, Carl Schmitt und die Idee der Verfassungsstaates” Martina Rhonheimera, szwajcarskiego filozofa i duchownego (z roku 2000). Nie sposób też twierdzić, że Tusk czytał i zrozumiał „Lewiatana” Thomasa Hobbesa, do którego Schmitt i Rhonheimer nawiązują. Dla niego zasada „nie prawda, lecz władza stanowi prawo” (o ile w ogóle jest znana w sensie tego, kto ją sformułował i rozwinął) ma znaczenie wyłącznie jako maczuga bądź maczeta, czyli narzędzie praktycznego zamordyzmu.
Wszystko jedno z jakiego powodu i z jakiego źródła Tusk przyjął zasadę, że nie prawda, lecz wola rządzącego stanowi prawo. Ta zasada wzięła się z Thomasa Hobbesa (z XXVI rozdziału „Lewiatana”), a raczej z późniejszych wszechstronnie sprostytuowanych interpretacji. Hobbes uznawał, że prawo państwowe, powierzone władcy przez obywateli, ma chronić naturalne (prywatne) uprawnienia każdego do obrony życia i dobrostanu, do zachowania pokoju. Władza nie egzekwuje i nie interpretuje prawa, lecz obywatele powierzyli jej zadania wynikające z umowy społecznej. Hobbes nie dawał władzy swobody uchwalania dowolnego prawa, tylko takie, w którym odzwierciedla się „rozum publiczny” i publiczny interes.
Carl Schmitt zrobił z Thomasa Hobbesa wycieraczkę, podobnie jak Donald Tusk z konstytucji i ustaw, zakładając, że „decyzja w sensie normatywnym powstaje z niczego”. Schmitt pisał: „Decyzja suwerenna jest absolutnym początkiem, a początek jest niczym innym jak suwerenną decyzją. Bierze ona swój początek z normatywnej nicości i konkretnego nieporządku”. Sprostytuowanie koncepcji Hobbesa polega na tym, że u niego władza tylko realizuje swego rodzaju zlecenia przekazane przez obywateli w umowie społecznej. Nicość prowadziłaby bowiem do patologii, a powinno się gwarantować ochronę prawa naturalnego.
Decyzjonizm Schmitta i Tuska (choć przecież u Tuska będący tylko popłuczynami po Schmitcie) wynika wyłącznie z woli rządzącego. Jeśli władza zdoła narzucić własny porządek (zamordyzm, tyranię), uzasadnia to i legitymizuje wszystko inne. Można robić wszystko, na przykład skręcić bądź unieważnić wynik wyborów prezydenckich, gdyż władza działa w normatywnej pustce, nie jest niczym ograniczona.
Decyzjonizm Schmitta, pokracznie interpretującego Hobbesa, był znakomitym alibi dla niemieckich nazistów, którzy uznali, że liczą się tylko władza i wola, a rządzenie może przybierać dowolne formy, w tym te najbardziej opresyjne, skoro funkcjonuje w normatywnej pustce. Doktryna Tuska, Safjana i Bodnara też zakłada normatywną pustkę, więc „hulaj dusza, piekła nie ma”. Władza może wszystko, bo nic jej nie ogranicza. Co to dla niej skręcenie wyborów czy unieważnienie ich wyników? W tym, co robią Tusk i spółka jest malutka pułapka: kiedy stracą władzę, nic nie będzie ograniczało tych, którzy ją przejmą. Choćby z tego powodu Tusk i ferajna już powinni szukać państw, gdzie nie dopadnie ich nakaz ekstradycyjny albo wyjechać gdzieś daleko, zrobić sobie operacje plastyczne i funkcjonować pod nową tożsamością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/731943-tusk-i-ferajna-powinni-szukac-panstwskad-nie-ma-ekstradycji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.