Kilka lat po upadku komunizmu zapragnąłem zobaczyć Wilno. Kolega historyk, starszy i bieglejszy w tych sprawach podpowiedział, żebym wybrał się tam z jego znajomymi, starymi „Wilniukami”. Tak też zrobiłem, zabierając ze sobą w kilkudniową wyprawę koleżankę – Olę. Początkowo żałowaliśmy, bo – my byliśmy wtedy na studiach - w całym autobusie chyba tylko my mieliśmy mniej niż 60 lat, więc nie zapowiadało się na dobrą zabawę. I faktycznie, początkowo byliśmy traktowani z dystansem, nie było wielkich emocji nawet w chwili przekroczenia litewskiej granicy. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej oczy wyszły nam z przysłowiowych orbit. Autobus zatrzymał się a jego podróżni wylegli na pobocze ze śpiewem na ustach, recytując „Pana Tadeusza”, niektórzy ze łzami w oczach, całowali ziemię, po której nie stąpali od półwiecza. Potem już wiedzieliśmy, że oni właśnie wrócili do domu. Przekroczyliśmy bowiem granicę i z przedwojennej Litwy wjechaliśmy do ich polskiej, wileńskiej ojczyzny.
W takiej mniej więcej atmosferze wyglądała ta kilkudniowa wycieczka. Zobaczyliśmy z Olą Ostrą Bramę, polskie cmentarze, dom Słowackiego Mickiewicza, wszystkie ważniejsze kościoły i inne zabytki. Nasz niezwykle przewodnik – niewątpliwie prawnik ale z ogromną wiedzą historyczną - pokazywał nam polskie pamiątki i opisywał te, które zniszczono w czasach litewskich i te, które, które po odzyskaniu niepodległości zaczęli systematycznie niszczyć Litwini.
Nasz przewodnik, zwykle pochłonięty pokazywaniem Wileńszczyzny z drobnymi przerwami na spory polityczne i historyczne z siedzącym obok niedaleko innym starszym jegomościem z muszką, bodaj drugiego dnia przysiadł do nas zaciekawiony, kim jesteśmy. Bardzo ucieszył się, że młodzi ludzie interesują się Wilnem i od tej pory byliśmy otoczeni jego niezwykłą troską i życzliwością. To on pokazał na Zułów, gdzie urodził się Józef Piłsudski, a także kościół w Powiewiórce, gdzie przyszłego Marszałka ochrzcił ksiądz Tomasz Woliński. To on pokazywał, jak w muzeach czy w zamku w Trokach dokonuje się szalbierstw na polsko-litewskiej historii, jak ta zabawna panorama bitwy pod Żalgirisem, gdzie litewski książę Witold rozgromił w 1410 roku wojska Zakonu Krzyżackiego wsparty niewielkim kontyngentem rycerstwa polskiego.
Prawie zapomniałem. Naszym przewodnikiem był wówczas sędzia Bogusław Nizieński, toczący polityczne i historyczne spory w autobusie z innym zasłużonym Polakiem, działaczem konspiracji, potem żołnierzem PSZ na Zachodzie, działaczem społecznym i więźniem politycznym z czasów komunizmu Wojciechem Ziębińskim. Kto nie był z nami, niech żałuje, bo już takiej Wileńszczyzny i takiego Wilna nigdy nie zobaczy.
Skończyłem studia, zacząłem publikować pierwsze artykuły o komunistycznej konspiracji czasów wojny, zbierałem materiały do pracy doktorskiej, którą potem obroniłem na UW. Wtedy zgłosił się do mnie prokurator Krzysztof Lipiński z Kielc, który prowadził śledztwa dotyczące zbrodni dokonanych przez oddziały komunistyczne (GL-AL) na żołnierzach polskiej konspiracji. Pomogłem mu wtedy, jak mogłem. Kontakt jakoś się urwał ale ponownie Pan Prokurator zadzwonił do mnie bodaj w 1999 roku. Zaprosił na rozmowę do jakiegoś sądu czy prokuratury w Warszawie twierdząc, że ja mu się przydam, a on ma dla mnie ciekawą pracę. Że mogę zajmować się lustracją badając dokumentację komunistycznych służb specjalnych. Kto by nie poszedł? Wchodzę na rozmowę i okazuję się, że wszystkich znam: tak prokuratora Krzysztofa Lipińskiego, mianowanego dosłownie przed chwilą przez Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego (w ostatnim dniu jego kadencji) Rzecznika Interesu Publicznego sędziego Bogusława Nizieńskiego, jak i jego drugiego zastępcę, już śp. Krzysztofa Kaubę, który też był na pamiętnej wycieczce w Wilnie. Sędzia doskonale mnie pamiętał, bardzo się ucieszył, złapał mnie za ręce wypytując, co się u mnie dzieje, a potem wypytał, co u Oli.
Sędzia pełnił swoją funkcję w latach 1999-2004. Przychodząc do pracy w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego wiedziałem już o sędzim Bogusławie Nizieńskim to, co pamiętałem w Wilna i o czym pisały gazety. Bodaj już wszyscy wtedy wiedzieliśmy, że Sędzia całe życie zajmował niezłomną, patriotyczną postawę, przez co początkowo w ogóle nie mógł zostać sędzią, a potem, wobec konsekwentnej odmowy wstąpienia do PZPR, nie miał szans na żądną karierę. Wiedziałem też że wspólnie z Adamem Strzemboszem „karnawale Solidarności” zakładał struktury związku w Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1981 roku został usunięty z ministerstwa, a kilka lat później odszedł z zawodu sędziego. Dopiero po upadku komunizmu wrócił do wymiaru sprawiedliwości i został sędzią Sądu Najwyższego. Kolejnych rzeczy o życiorysie Sędziego dowiadywałem się później. Nie od niego oczywiście, bo na opowiadanie o sobie był zbyt skromny. Był tak energiczny i żywotny, miał przy tym fotograficzną pamięć, więc myślałem że jest młodszy. Z tym większym zdziwieniem przyjąłem fakt, że był żołnierzem konspiratorem a potem partyzantem AK, w 1944 roku brał udział w kilkudniowych walkach o Jarosław. Po wkroczeniu Sowietów i rozwiązaniu Armii Krajowej niemal automatycznie został członkiem WiN. Trudno się dziwić, że nigdy by mu nie przyszło, jak kilku znanym mi historykom z różnych polskich placówek naukowych powiedzieć że w latach 1944-1945 miało miejsce jakieś „wyzwolenie Polski”. Dla niego skończyły się „czasy niemieckie” a nastały „czasy sowieckie” a poważną zmianą w jego życiu było to, że wcześniej był łącznikiem komendanta Okręgu Jarosław AK kpt. Władysława Koby ps. „Żak”, a potem Prezesa Okręgu WiN kpt. Wojciecha Szczepańskiego. Znacznie później dowiedziałem się z w więzieniu we Wronkach został zakatowany ojciec Sędziego, który był wcześniej wysokim oficerem w powojennych strukturach Narodowej Organizacji Wojskowej. Aresztowany przez Informację Wojskową, został skazany i wypuszczony w takim stanie, że zmarł dwa miesiące później, w 1952 roku. Wiele miesięcy w więzieniu spędziła też dwukrotnie aresztowana jego matka. Słuchałem go coraz uważniej i ta jego Polska w naturalny sposób stawała się coraz bardziej moja.
Ale sędzia zarażał nie tylko polskością. Był niezwykle sumienny i pracowity. Do każdej rozprawy w Sądzie Lustracyjnym starannie się przygotowywał, zwykle do późnych godzin wieczornych, a niekiedy nawet w soboty. Wszystkim własnym przykładem pokazywał, że służba publiczna i praca dla Polski to rodzaj powołania, a nie obecność w miejscu pracy w godzinach 8.00-16.00. Nie tylko ja oferowałem mu więc swoją pomoc w innej porze, niż godziny służbowe w robili to także inni moi koledzy. Bo wszystkim wcześniej pokazał, po co tu w ogóle jesteśmy. Przy tym wszystkim nigdy nie przestawał być wielki człowiekiem. Jedna z koleżanek, która przyszła do pracy w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego opowiada historię, z tamtego okresu. Nieżyjąca już pracownica Biura śp. Zuzanna Gajowniczek spytała ją, czy to jej pierwsza praca? Usłyszała, że tak. To nie ma Pani szczęścia, Pani Magdo – odpowiedziała Pani Zuzanna – w każdej następnej będzie już tylko gorzej. Magda po bodaj już 25 latach powtarza dziś, że Zuzanna miała rację. Bo taki był Sędzia. Niby pracodawca, wybitny prawnik, pełniący wysokie funkcje publiczne, a jedna zawsze człowiek niesłychanie ciepły, troskliwy, przejawiający zainteresowanie losami wszystkich na około. Wiedział, kto w Biurze ma jakieś kłopoty – wtedy starał się pomóc. Przepraszał wspomnianą Magdę, że z naprawdę, ale to naprawdę bardzo ważnych powodów rodzinnych nie może jechać na ślub, chyba gdzieś w Ciechanowie.
Jego służba na stanowisku Rzecznika Interesu Publicznego była serią niezawinionych przez sędziego porażek. Okazało się, że wobec braku rozliczenia sędziów z czasów PRL wymiar sprawiedliwości jest na szczycie w tak fatalnej, postkomunistycznej kondycji. Co więcej, to często sędziowie z komunistyczną lub czasem agenturalną przeszłością w Trybunale Konstytucyjnym i Sądzie Najwyższym kolejnymi orzeczeniami i wyrokami zawężali pole działania Rzecznika tworząc coraz bardzie wyśrubowane a w końcu coraz bardziej absurdalne wymogi uznania kogoś za byłego agenta komunistycznych służb specjalnych. Kluczowe procesy były przegrane. Lech Wałęsa (TW „Bolek”) jako prezydent ukradł i zniszczył wszystkie znane wówczas dokumenty na swój temat. Otrzymał wyrok stwierdzający, że nie był agentem. Wokół Aleksandra Kwaśniewskiego (rejestrowany jako TW „Alek”) dokumenty zostały zniszczone tak dokładnie, że o sukcesie nie mogło być mowy. W sprawie Mariana Jurczyka Sąd Najwyższy pod kierownictwem sędziego Piotra Hofmańskiego orzekł, że lustrowany przekazując SB informacje i biorąc za to pieniądze nie współpracował, tylko „uzewnętrzniał pozorowanie współpracy”. To były dla Sędziego ciężkie ciosy. Nie mógł uwierzyć, że sędziowie, którzy powinni być niezależni, kryształowo uczciwi, na barkach których spoczywała istota praworządności i kondycja Rzeczypospolitej mogą być – z małymi wyjątkami - tak nieuczciwi, zdemoralizowani, marni. To wtedy chyba Sędziemu ostatecznie rozeszły się drogi z dawnym kolegą sędzią Adamem Strzemboszem, z którym chyba coraz radykalniej różnił się co do oceny poziomu wymiaru sprawiedliwości i konieczności personalnych czystek i rozliczeń ze spuścizną PRL której Strzembosz wydawał się bronić, jak niepodległości. Jak marnie skończył, można dziś obserwować w mediach „głównego nurtu”.
Dużo spokojniej, niż kondycję wymiaru sprawiedliwości Pan Rzecznik znosił kampanię oszczerstw, jaką przeciwko niemu rozpętała znaczna część mediów z „Gazetą Wyborczą” na czele. Czego tam o nim nie napisano: chyba wszystko, zaliczając go nawet do „stalinowskich sędziów”. Z ludźmi tych „szmatławców” Sędzia miał od 100 lat rozmaite z jednej strony dziwne a z drugiej jakże oczywiste historyczne punkty styczności. Ot, chociażby taki, że jego matkę aresztowano po raz drugi w 1951 roku w Krakowie. powodem zatrzymania był fakt, iż zaniepokojona brakiem kontaktu z ciocią poszła do niej do domu i wpadła w „kocioł” UB. Z oczywistych względów nie była wcześniej informowana, że mieszkanie cioci było jednym z lokali konspiracyjnych emisariusza-wywiadowcy polskich władz w Londynie mjr Andrzeja Czaykowskiego ps. „Garda”. Wanda Nizieńska została wypuszczona po 9 miesiącach śledztwa, gdyż uznano, że nie była członkiem siatki legendarnego żołnierza polskiej konspiracji i „cichociemnego”, zaś on sam został skazany na karę śmierci i zamordowany w 1951 roku. W jego egzekucji uczestniczył wcześniejszy członek składu sędziowskiego, por. Stefan Michnik.
Wobec takiej postawy sędziów i stałej medialnej nagonki. Sędzia niewiele mógł zrobić. Wygrał tylko małą część procesów, wielu innych byłych agentów komunistycznych służb specjalnych mógł tylko zaewidencjonować w zestawie zwanym później „listą Nizieńskiego”. Pożegnał się z nami raczej w smutku, w 2004 roku, życząc nam dalszej ofiarnej i rzetelnej pracy dla Rzeczpospolitej zastąpiony przez nowego rzecznika, którego mianował już postkomunistyczny Prezes Sądu Najwyższego mianowany przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Tych dwóch pozostałym nazwisk nie chce mi się nawet pamiętać.
Później sędziego spotykałem rzadko, najczęściej przy rożnych uroczystościach państwowych. Wypytywał co u mnie, a potem, o innych pracowników Biura: „,Madzię”, „Jarka i Anię” albo „Wojtusia”. Wszystkich doskonale pamiętał, bo miał wręcz fotograficzną pamięć. Częściej, niż te spotkania miały miejsce przypadki, kiedy dowiadywałem się, że cieple mnie wspominając, wypytywał ludzi co u mnie. Częściej spotykaliśmy się tylko w czasie, kiedy pracował w Komisji ds. Weryfikacji WSI, którą obsługiwałem od strony dostarczania dokumentów dawnych służb z tytułu pełnionej wówczas funkcji w IPN. Znałem sędziego, więc byłem wyjątkowo spokojny, że jeżeli on w Komisji jest, to żadnego żołnierza/funkcjonariusza dawnej WSI nie spotka żadna niesprawiedliwość. Później widywaliśmy się już coraz rzadziej aż w końcu dotarł do mnie emisariusz z jednego z tych środowisk, z którymi współpracował sędzia i powiedział, że z Sędzią jest coraz gorzej i być może będzie potrzebna także moja pomoc. Zgodziłem się bez wahania i byłem pod telefonem. Ale niestety, już nie spotkaliśmy się do czasu, kiedy otrzymałem informację od jego śmierci.
Na pogrzebie, po ponad 20 latach od końca kadencji Sędziego na stanowisku Rzecznika Interesy Publicznego, stawili się niemal wszyscy pracownicy Biura. Niektórzy już na emeryturze, wielu innych, o którym mam wiedzę, jest dziś rozrzuconych w różnych obszarach służby publicznej: W CBA, służbach specjalnych, prokuraturze czy IPN. Jestem wyjątkowo spokojny, że wypełniają swoje obowiązki najlepiej jak potrafią, bo tego ich Pan swoją postawą nauczył. Pan, Wielki Polak, którego wszystkim będzie nam bardzo brakowało. W znakomitym przemówieniu Jego całą drogę życiową w czasie uroczystości pogrzebowych opisał Pan Prezydent Andrzej Duda, który, jak przemawia, wygląda tak, jakby był trochę dotknięty tym, co Bogusław Nizieński całym swoim życiem udowadniał. Niech każdy posłucha i spróbuje zrozumieć tego, co my, pracownicy Biura Rzecznika Interesu Publicznego mogliśmy doświadczyć osobiście. Mogę tylko obiecać, że zgodnie z tym, co Pan nam pokazał własnym przykładem robimy dla Polski wszystko, co tylko potrafimy. Do zobaczenia po tamtej stronie, Panie Sędzio. Dziękujemy za wszystko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/731888-sedzia-boguslaw-nizienski-wspomnienie-mocno-osobiste
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.