Przegrany Tusk będzie wpadał w coraz większą wściekliznę, będzie kąsał i strzelał na oślep, robił rzeczy podlejsze i głupsze od tych, które robił wcześniej.
Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i Włodzimierz Czarzasty czekali, czekali i się nie doczekali. 5 czerwca 2025 r. czekali na Donalda Tuska, z którym się wcześniej spotkali. Podobno o przyszłości koalicji rozmawiali. Po stwierdzeniu przeszłości Rafała Trzaskowskiego. Jako poważnego polityka. Ale tak wielki człowiek, jak Tusk nie może występować w towarzystwie liderów koalicji, bo ktoś mógłby pomyśleć, że ich poważnie traktuje. A przecież każdy wie, że tak nie jest.
Tusk się nie pojawił na konferencji, bo jak zwykle kłamałby, tłumacząc się za Trzaskowskiego, a jego koledzy jakoś specjalnie do kłamania nie byliby przymuszeni. Jak przecież powiedział marszałek Szymon Hołownia, wybory przegrał kandydat Koalicji Obywatelskiej, a przegrani w pierwszej turze są już objęci przedawnieniem i o co kaman. Tusk musiałby się więc tłumaczyć, a przecież wcześniej wyraźnie zadeklarował, że żadnych tłumaczeń nie będzie.
Żadne pętaki nie będą najważniejszego przywódcy w Europie upokarzać, np. dyrdymałami o konieczności zmian w koalicji czy nawet o zmianie umowy koalicyjnej. Wielki człowiek zarządził głosowanie nad wotum zaufania dla swego rządu i dziewczynki oraz chłopcy z koalicji mu go udzielą, a potem mogą spadać na bambus. Udzielą, choć udowodnią tym, że Tusk może robić z nimi, co chce. Ale są takimi politycznymi sierotami i nieudacznikami, że nie podskoczą, chociaż sobie pomarudzą. Tusk ich koncertowo „zlał” właśnie dlatego, żeby pokazać, że nimi gardzi i nic mu z tego powodu nie zrobią.
Tusk wie, że Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Czarzasty nie są w stanie nawet byle jakiego spisku przeciwko niemu zorganizować, czegoś na nim wymusić (pan Szymek coś kombinował, ale zaraz zgasł). A przecież obecnie Tusk jest słaby jak zupa z gwoździa (który to termin upowszechnił hrabia Fredro). I nawet na to bardzo pochyłe drzewo żaden z trzech antymuszkieterów nie wskoczy, tacy są odważni.
Dla koalicjantów Tuska wydawałoby się oczywiste, że coś powinni zrobić, gdy ojciec chrzestny tej szemranej ferajny jest wyjątkowo słaby, bo przecież ciągnie ich na dno. I mając wybór, czy razem z nim pójść na dno, czy jednak w końcu założyć jakieś kamizelki ratunkowe, nie są w stanie nic począć. I pójdą na dno z Tuskiem, może nawet wcześniej niż jesienią 2027 r., gdy powinny się odbyć wybory do Sejmu i Senatu.
Można rżnąć głupa i udawać, że przegrał tylko Trzaskowski, ale przecież wszyscy wiedzą („wszyscy wszystko wiedzą” – to złota myśl Marka Belki i Ryszarda Petru, chyba wykombinowana oddzielnie), że pan Rafał przegrał, a klęskę poniósł Donald Tusk. I powinien odejść, czego domaga się nie tylko Jacek Żakowski, ale przede wszystkim senator Misiek Kamiński. Ale Tusk nie odejdzie, bo nic nie ma załatwione w Brukseli, a w Polsce tylko sprawowanie władzy zapewnia mu pobyt na wolności.
Pytałem całkiem ważnych polityków Platformy Obywatelskiej i koalicyjnych partii, czy mieliby ochotę polec za Donalda i jakoś nikt się nie wyrwał. A rozmawiając o tym, co z Tuskiem, gdyby go zastąpili na przykład Władysław Kosiniak-Kamysz czy Radosław Sikorski, nikt nie chciał nic dać sobie uciąć, że cierpieliby, gdyby Tusk miał perspektywę oglądania nieba przez kratę. Jak mówi znane już w moim dzieciństwie powiedzonko: „Life is brutal and full of zasadzkas and sometimes kopas w dupas”.
Rekonstrukcje, srukcje – to wszystko są pomysły na odwleczenie momentu upadku. Bo degrengolada poprzedzająca zwykle upadek już jest i to całkiem okazała. Przywołam jeden z moich ulubionych obrazów – „Ślepców” Pietera Bruegla. Tak jak owi ślepcy, Tusk i ferajna idą gęsiego, każdy trzyma rękę na barku poprzedniego i tylko dwóch z nich wie, że stało się nieszczęście. Pierwszy już upadł, drugi zrobi to za chwilę, trzeci coś czuje, ale bez świadomości niebezpieczeństwa, zaś reszta nic nie wie i idzie naprzód, jakby nic się nie stało. Upadł Trzaskowski, upada Tusk, coś czuje Hołownia, a reszta może mieć jeszcze błogie złudzenia.
Układ rządzący jest już kompletnie przegniły, a wrażenie robi to, że stało się tak w zaledwie półtora roku. Pomijając to, że Donald Tusk jest mistrzem destrukcji i zamieniania złota w to drugie (Jan Rokita rozpracował go pod tym względem koncertowo), układ rządzący zaczął jako zgniły, a sercem tej zgnilizny byli poza premierem ministrowie Adam Bodnar, Marcin Kierwiński i Bartłomiej Sienkiewicz. Kierwiński nie jest już szefem MSWiA, Sienkiewicz nie jest ministrem kultury, tylko Bodnar trwa, ale już tylko głowa wystaje mu z bagna. Tusk stoi na jakiejś kępie trawy, ale ona już zaczyna się zanurzać.
Rekonstrukcje, srukcje, wotum zaufania mają tylko zamieszać Polakom w głowach, że układ władzy jest stabilny i potrafi się asekurować, nawet gdy kogoś zrzuci się z sań wilkom na pożarcie. Tylko to jest kompletna bajka. Tusk już leci w jakieś odmęty, jak na obrazie Bruegla, a za nim za chwilę poleci reszta. Tuska już właściwie nie ma, a koalicjanci jeszcze nie czują, że ich też nie będzie, bo wciąga ich w bagno. I zamiast ratować to, co się da, zdają się spieszyć do upadku. A przegrany Tusk będzie wpadał w coraz większą wściekliznę, będzie kąsał i strzelał na oślep, robił rzeczy jeszcze podlejsze i głupsze od tych, które robił przez ostatnie półtora roku. I będzie pogrążał koalicjantów. Ale skoro chcą razem z nim utonąć, to de rien et au revoir.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/731694-donalda-tuska-juz-wlasciwie-nie-ma-ferajna-idzie-gesiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.