Wyobraźmy sobie hollywoodzkiego scenarzystę, który przyjeżdża do Polski, by obserwować kampanię prezydencką i zebrać materiał faktograficzny do swojego filmu. Nie interesują go sprawy programowe, światopoglądowe czy ideowe. Nie interesuje go, kto jest konserwatystą, socjalistą, narodowcem czy liberałem. Dla niego liczy się to, co Anglosasi nazywają „human story”. Szuka archetypicznych bohaterów, których losy wpisują się w antropologiczną teorię mitu.
Złote dziecko
Patrzy i z jednej strony widzi kandydata, który urodził się w zamożnej warszawskiej rodzinie, wychowywał w środowisku artystycznym (dom jego rodziców zawsze pełen był znanych muzyków i aktorów), uczęszczał do elitarnego liceum, świetnie się uczył, jeszcze w szkole średniej wyjechał na stypendium do Stanów Zjednoczonych, gdzie zdał maturę. Kształcił się m.in. w Oksfordzie i Paryżu. Był „złotym dzieckiem”, utrzymywanym w przekonaniu, że jest stworzony do rzeczy wielkich. Gdy zaczął robić karierę w polityce, wszyscy wieszczyli mu pasmo sukcesów. Wspierany przez przyjaciół-celebrytów, zdobył swój pierwszy mandat do europarlamentu. Później został ministrem, jeszcze raz europosłem, wiceprzewodniczącym europejskiej partii i prezydentem stolicy. To, że wystartuje w wyścigu o najwyższy urząd w państwie, od dawna było dla wszystkich oczywistością. Ulubieniec wielkomiejskich elit i mainstreamowych mediów, jawił się jako zdecydowany faworyt prezydenckich wyborów.
Chłopak z podwórka
Z drugiej strony jego konkurentem był kandydat, który urodził w robotniczej rodzinie w portowym mieście. Wychował się na blokowisku, gdzie panowało prawo silniejszego, więc od dziecka musiał walczyć o swoje. Zaczął uprawiać boks, dochodząc nawet jako junior do sukcesów w pięściarstwie. Dorabiał jako bramkarz w klubach i na dyskotekach. Trenował piłkę nożną, a jako kibic brał udział w walkach z fanami innych drużyn. Gdy zmarł przedwcześnie jego ojciec, zaopiekował się młodszą siostrą. Ponieważ zawsze pasjonowały go dzieje Polski, rozpoczął studia historyczne. Jednocześnie pracował, studiował i trenował, jednak nie dało się pogodzić tych rzeczy naraz. Rzucił sport i wybrał naukę. Napisał pracę magisterską, obronił doktorat, został dyrektorem muzeum historycznego w rodzinnym mieście, a później szefem państwowego instytutu. Nigdy nie był politykiem, a jednak – niespodziewanie dla siebie – na skutek różnych zawirowań został kandydatem opozycji na prezydenta. Gdy ogłosił decyzję o starcie w wyborach, najbardziej opiniotwórczy publicyści uznali, że jako nowicjusz bez doświadczenia nie ma szans na zwycięstwo.
Skazany za sukces
Pierwszy z kandydatów podczas kampanii wyborczej mógł liczyć na sympatię i wsparcie zdecydowanej większości stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, portali internetowych czy najpopularniejszych przedstawicieli świata kultury i sztuki: aktorów, muzyków, reżyserów i celebrytów, którzy publicznie zachęcali do głosowania na niego. Otrzymywał też poparcie z zagranicy, skąd płynęły duże środki na organizowanie w internecie kampanii atakujących jego przeciwników. Po jego stronie zaangażowana została także cała machina państwowa z obozem rządzącym, a w ostatniej fazie włączył się w nią nawet osobiście sam premier.
Skazany na porażkę
Drugi z kandydatów nie miał wystarczających środków na prowadzenie kampanii, ponieważ obóz rządzący nie wypłacił największej partii, która go wspierała, należnych subwencji (mimo orzeczeń Sądu Najwyższego i Państwowej Komisji Wyborczej). Miał przeciwko sobie zdecydowaną większość elit medialno-politycznych, które wszystkimi dostępnymi kanałami kreowały jego wizerunek jako boiskowego chuligana, gangstera i alfonsa. Wciąż musiał mierzyć się z zarzutami łączącymi go ze światem przestępczym. W kierowanym przez niego instytucie rozpoczęła się kontrola finansowa, która ogłosiła odkrycie nadużyć i nieprawidłowości. Na finiszu kampanii wyborczej został nawet osobiście zaatakowany przez premiera, który podczas wywiadu na żywo w jednej z największych stacji telewizyjnych, oskarżył go, posługując się fałszywymi informacjami, że był sutenerem, a jako prezydent będzie narzędziem w rękach gangsterów.
Ostatecznie o wszystkim decydują jednak ludzie, którzy wybierają tego, kogo uważają za bardziej wiarygodnego. Po ogłoszeniu wyników nasz scenarzysta miałby gotowy materiał. Kogo uczyniłby bohaterem swojego filmu?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/731323-wybory-prezydenckie-jako-pojedynek-archetypow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.