Wyborcy nad Wisłą zdecydowanie zbyt mało interesują się tym, co w szkołach robione jest z ich dziećmi, a co nie jest robione. Bierze się to z zaufania do władzy, z braku czasu i horyzontów myślowych, z lekceważenia szkoły jako instytucji kształtującej przyszłość, wreszcie z przeświadczenia, że nikt nie będzie celowo szkodził dzieciom. Wszystkie te przekonania są błędne i powinny zostać jak najszybciej skorygowane. Szkoła jest bowiem jedną z najważniejszych instytucji społecznych, a polityka oświatowa jedną z najważniejszych polityk państwa. Nie daje co prawda spektakularnych efektów, dlatego zwykle jest lekceważona przez społeczeństwo, ale powoduje dalekosiężne skutki na przyszłość, a to już dawno zostało docenione przez działaczy i polityków lewackiej proweniencji.
Polityka zmiany
Od początku reform ustrojowych po 1989 r. oświata znalazła się w centrum zainteresowania potężnych podmiotów zagranicznych – obcych rządów i instytucji ponadpaństwowych. W ramach funduszu PHARE, który miał Polskę przybliżyć do standardów UE na przebudowę polskiej edukacji przeznaczono więcej, niż na gospodarkę. Po 1995 roku polską szkołę ogarnęła gorączka zmian, które niczym walce przetaczały (i nadal przetaczają) się przez polską szkołę we wszystkich obszarach działalności. Ruszyły ciągłe zmiany: matury, egzaminów, praw i obowiązków, programów, przedmiotów, podręczników, awansów, zasad, statutów, i wszystkiego, co dało się zmienić. Główną osią wszystkich zmian była realizacja Deklaracji z Salamanki z 1994 r., głoszącej potrzebę przebudowy edukacji tak, aby była inkluzywna, czyli nastawiona na różnorodność, i dostosowana do każdego z osobna, ale systemowo. Otwarcie szkoły polega na likwidacji wszystkich specjalnych trybów kształcenia i umieszczenia wszystkich uczniów z rejonu w tej samej szkole i klasie. Nazwano ten koncept EDUKACJĄ WŁĄCZAJĄCĄ. W jednej klasie mają więc znaleźć się osoby różnorodne – niepełnosprawne ruchowo, niewidzące, niesłyszące, niepełnosprawne intelektualnie, zaburzone psychicznie, niedostosowane społecznie, wielokulturowi imigranci, osoby o różnorodnej tożsamości seksualnej i płciowej. Edukacja włączająca musi być równościowa, czyli równo otwarta na każdego. Oznacza to, że nie można nikogo dyskryminować, ani też nikogo wyróżniać. Program nauczania, sposób oceniania i zasady promocji do wyższej klasy muszą być na równi dostępne dla każdego. Obecna szkoła taka nie jest, naucza tradycyjnej wiedzy, wymaga, sprawdza i ocenia. To utrudnia, a czasem uniemożliwia włączenie. Na przykład nie mogą zostać do takiej szkoły włączone osoby niepełnosprawne intelektualnie, bo mogą nie przejść przez ocenianie wyników obliczeń, rozprawek, znajomości państw świata i wielu innych zadań. Problem mają także imigranci wielokulturowi, bo nie znają języka, którym posługują się rdzenni mieszkańcy. Tradycyjna szkoła nie uwzględnia też potrzeb osób zaburzonych psychicznie, na przykład ze względu na ich depresje lub fobie szkolne. Nie jest też lekko osobom niedostosowanym społecznie, gdyż szkoła wymaga stałych zasad i zachowań, a osoby takie często nie znają i nie stosują norm społecznych. Jak widać, trzeba zmienić szkołę nauczającą wiedzy na szkołę włączającą, aby była dostępna dla każdej różnorodności. Taka włączająca, inkluzyjna szkoła może odnieść wielki sukces – zbudować nowe, inkluzyjne społeczeństwo, różnorodne i otwarte na każdą inność, idealne społeczeństwo Unii Europejskiej, sprawny zasób siły roboczej gospodarki unijnej.
Czas aktywistów
Generalne zmiany zaczęły się wraz z tzw. reformą Buzka z 1999 roku. Od tamtego momentu polska szkoła przechodzi rewolucję za rewolucją. Firmują je kolejni Ministrowie Edukacji Narodowej, są oni jednak czynnikiem politycznym i zwykle nie wyznają się na skomplikowanej materii edukacyjnej. Tym zajmują się specjaliści, zatrudniani przez MEN i jego agendy. Skoro są to zmiany rewolucyjne, to specjaliści muszą mieć wiedzę godną rewolucjonistów. Oni sami swoją rolę w procesie zmian lubią nazywać „przewrotem kopernikańskim”. Specjaliści, dokonujący tak głębokich przeobrażeń muszą kierować się rewolucyjnym zapałem i głęboko ideowym zaangażowaniem. Muszą być aktywistami edukacyjnej rewolucji, określanymi w publikacjach globalistów jako „agenci zmian”. Jeśli przyjrzymy się sytuacji wokół szkół w Polsce, trwającej od końca lat 90-tych znajdziemy stałe, sprawdzone grono agentów zmian, działających w organach państwa, na uczelniach i w prywatnych organizacjach, współpracujących z MEN,
Idź za pieniędzmi
Organizacji współpracujących z MEN powstało wiele, jednak najpoważniejszą z nich było i nadal jest Centrum Edukacji Obywatelskiej, w skrócie CEO, który to akronim w korporacyjnym języku angielskim oznacza dyrektora zarządzającego. CEO ma nawet swoją stronę w Wikipedii, gdzie można przeczytać, że ta pozarządowa fundacja, zarejestrowana w 1994 r. jest instytucją oświatową, której głównym celem jest poprawa jakości systemu oświaty, upowszechnianie wiedzy obywatelskiej, promowanie umiejętności i postaw, niezbędnych do budowania demokratycznego państwa prawa i społeczeństwa obywatelskiego. CEO została wsparta przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności, założoną w 2000 r. w celu wspierania zmian demokratycznych w Polsce. Jest to de facto fundacja amerykańska, ale działająca w Polsce, korzystająca ze wsparcia finansowego rządu USA. CEO działa bardzo prężnie i aktywnie, stanowiąc główne źródło projektów innowacji, wprowadzanych w polskich szkołach w XXI wieku. Obecnie korzysta ze wsparcia i współpracy wielu poważnych instytucji, jak np. Fundusze Norweskie, German Marshall Fund of the United States, Plan International, Komisja Europejska, Ambasada USA, Muzeum Polin. Wśród licznych programów, prowadzonych przez CEO znajdziemy m.in. krzewienie demokracji, wspieranie różnorodności, inkluzja i otwartość, wsparcie uczniów ukraińskich w Polsce i na Ukrainie. Programy te prowadzone są z wielkim zaangażowaniem i konsekwencją. Ich skala, długość trwania, ścisła i owocna współpraca z MEN nakazuje oddanie uznania dla tej instytucji, tak wielka była i jest jej rola w przebudowie polskiej edukacji i społeczeństwa. Każdy, kto w XXI wieku uczęszczał do szkół, przeszedł przez innowacje, płynące z tego źródła. Ta instytucja i jej działanie ma swoich bohaterów – długoletni prezes CEO Jacek Strzemieczny, oraz główny doradca metodyczny Danuta Sterna, prywatnie małżonka. To są dwie najważniejsze postaci polskiej edukacji XXI wieku, nieznani bohaterowie III RP i innowacji w polskich szkołach, niezmordowani agenci zmian, pełni wiary w nową ludzkość, przebudowujący polskie społeczeństwo do standardów zachodnich – różnorodność, wielokulturowość, równość, inkluzja. Tak, aby polskie społeczeństwo stało się wreszcie w pełni otwarte i dostosowane do płynnej nowoczesności, a obywatele by potrafili odnaleźć się w niepewnej przyszłości, gdzie pewna będzie tylko zmiana.
Docenić zaangażowanie
Nie można więc się dziwić, że obecne władze MEN doceniły tak zasłużonych reformatorów polskiej szkoły. Ministerstwu podlegają różne instytucje, m.in. Ośrodek Rozwoju Edukacji (ORE), w którym pan Jacek Strzemieczny (85 l) został dyrektorem jednego z wydziałów. Dzięki temu mógł wdrażać w państwowej instytucji projekty szkoleniowe, wypracowane we wcześniejszej działalności pozarządowej w ramach CEO. Sztandarowym projektem, przyjętym do realizacji w ORE stało się ADORE – akronim, oznaczający Akademię Dyrektorów Ośrodka Rozwoju Edukacji, czyli szkolenie z samorozwoju, przeznaczone dla kadry kierowniczej placówek edukacyjnych. Zaraz też ORE podjęło współpracę ekspercką z panią Danutą Sterną. Agenci zmian zyskali nową możliwość wykazania swoich kompetencji, gdy Dolny Śląsk dotknęła klęska powodzi. MEN zleciło ORE zebranie danych na temat potrzeb placówek edukacyjnych, które ucierpiały na skutek klęski. Następnie ORE otrzymało zadanie koordynacji wsparcia tych placówek w odbudowie i przywróceniu działalności. Lista potrzeb była długa i obszerna niektóre placówki zostały całkowicie wypłukane przez wodę i wymagały zorganizowania od podstaw, inne utraciły część wyposażenia. Koordynacją wsparcia zajął się wydział pana Strzemiecznego, który postanowił, że wsparcie placówek polegać będzie na organizowaniu szkoleń dla dyrektorów. Bazą tych szkoleń stał się wcześniejszy projekt ADORE, który dostosowano i zmieniono nazwę na „Szkolenie rozwojowe dla dyrektorów szkół wzmacniające poczucie własnej odporności i sprawczości w sytuacji kryzysu”. Zorganizowano trzy takie szkolenia na jesieni 2024 r. Każde w formule stacjonarnej w ośrodku szkoleniowych w Sulejówku, wraz z zakwaterowaniem i noclegami, oraz późniejszymi sesjami online. Jednocześnie nie zrezygnowano z kontynuacji programu ADORE, organizując szkolenie w styczniu i zapowiadając kolejne.
Czego się czepiać
Cóż jednak w tym złego, że państwowa placówka, podległa MEN szkoli dyrektorów publicznych szkół, jak radzić sobie w kryzysie? Zapoznajmy się więc ze skróconą agendą szkolenia dla powodzian w kryzysie. Łączenie się w grupy, wymiana doświadczeń powodziowych, refleksje o powodach bycia dyrektorem i nauczycielem, omawianie osobistych wyzwań, dynamiczne scenki w grupach, obrazujące dyrektora w kryzysie, zabawa w gorące krzesełka (znana z oczepin), refleksje, jak radzić sobie w świecie, który w ogóle jest „do bani”, historie uczniowsko-nauczycielskie. Dokumentacja zdjęciowa z tych szkoleń pokazuje uśmiechnięte buzie dyrektorek i dyrektorów, nakładających sobie korony z papieru, siedzących w kółku na podłodze wycinających kolorowanki. W dalszym ciągu jednak pozostaje pytanie: a co w tym złego, że dorośli ludzie urządzają innym dorosłym ludziom wesołe zabawy rodem z przedszkola, i wszyscy przy tym świetnie się bawią?
Na to pytanie postanowił odpowiedzieć poseł Konfederacji Korony Polskiej Roman Fritz, do którego dotarł sygnalista, zatrudniony wcześniej w ORE z dokumentami powyższych działań. Wynika z nich, że dwudniowe szkolenie w ramach programu ADORE kosztuje ok. 71400 zł. Nadal nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że pokrywa te koszty polski podatnik, a instytucja, która przeprowadza te działania, w tym czasie powinna zajmować się odbudową szkół po powodzi. Ponadto te kreatywne działania za pieniądze podatników prowadzą osoby powiązane ze sobą rodzinnie i towarzysko, co rodzi podejrzenia nepotyzmu. Dodatkowo programy, realizowane przez ORE, należący do państwa, podległy MEN do złudzenia przypominają te, organizowane wcześniej przez CEO, czyli instytucję prywatną, współpracującą z licznymi podmiotami zagranicznymi. To z kolei rodzi pytania o polską rację stanu, ewentualną agenturę wpływu i konflikt interesów. Należy też przyjrzeć się innym programom realizowanym w ORE. Na przykład program „Budowa skoordynowanego systemu pomocy specjalistycznej (SCWEW)” zdaniem specjalistów, zrzeszonych w KROPS (Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły), która skupia ponad 80 organizacji społecznych oznacza faktyczną likwidację szkół specjalnych i przeniesienie ich uczniów do zwykłych szkół rejonowych, co będzie oznaczało radykalne obniżenie poziomu nauczania dla wszystkich polskich uczniów. Drugi przykład działania ORE, któremu należy się przyjrzeć to przeznaczenie 1,5 miliona złotych na nauczanie tzw. języka śląskiego. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak język śląski, jest śląska gwara języka polskiego, jednak według ORE i MEN śląski jest osobnym językiem. W podobną działalność od lat zaangażowane są na Śląsku osoby i organizacje, domagające się uznania Ślązaków za mniejszość etniczną i autonomii tej polskiej dzielnicy.
Wykonanie obowiązku
Lista ważnych pytań stała się bardzo długa, a znaczenie odpowiedzi dla przyszłości Polaków okazało się znaczące, dlatego 29 kwietnia 2025 r. opozycyjny poseł na Sejm RP Roman Fritz, wraz z asystentami społecznymi i niezależnymi mediami udał się z interwencją poselską do obydwu instytucji: Ośrodka Rozwoju Edukacji i Ministerstwa Edukacji Narodowej. W ORE poseł został przyjęty przez dyrektora Andrzeja Suchenka, z pełną uprzejmością. Pan dyrektor wysłuchał pytań, przyjął je na piśmie i obiecał udzielić odpowiedzi w ciągu 2 tygodni. Inaczej interwencja potoczyła się w MEN. Na drodze zespołu poselskiego stanęła bariera w postaci ufortyfikowanego wejścia do westybulu. Solidne zasieki, zbrojne w zdalnie sterowane wrzeciądze z pancernego szkła bronią tam wstępu. Wpierw należy zarejestrować się na stanowisku konsjerża, który informuje obsługę wyższego stopnia, a ta decyduje o możliwości wejścia. Po dłuższej chwili po drugiej strony bramek zebrało się konsylium, złożone z Dyrektora, Rzecznika i Członka Gabinetu Politycznego Ministra(y). Po zorientowaniu się w sytuacji konsylium wyraziło zgodę na wejście Posła z asystencją społeczną i wizytę u pani Minister. Nadzieja na otwartość urzędu okazał się jednak przedwczesna. Weszły tylko 4 osoby, nie trzymające w rękach kamer i mikrofonów. Natychmiast zdalnie sterowane, pancerne wrzeciądze zatrzasnęły się, odcinając Posła od jego asysty mediów. W tym momencie interwencja zmieniła charakter – zamiast zadawać pytania pani Minister, rozpoczęły się negocjacje w sprawie możliwości wejścia do budynku niezależnych mediów. Konsylium kategorycznie odmówiło im prawa wejścia, nie podając wszakże podstawy prawnej, tłumacząc się jedynie względami bezpieczeństwa, porządku i niejasnymi wewnętrznymi procedurami. Po bezskutecznych rozmowach z załogą twierdzy pan Poseł wezwał asystę Policji, aby ta umożliwiła zgodną z prawem kontrolę poselską. Zjawił się patrol, jednak policjanci stanęli po stronie obrońców fortecy i odmówili udzielenia pomocy posłowi. Całe zdarzenie było na bieżąco transmitowane i rejestrowane, zapisy z interwencji są ogólnie dostępne. Pan Poseł Roman Fritz wykonywał poselskie obowiązki, wynikające z pełnienia mandatu. Niezależni dziennikarze wykonywali swe obowiązki dostarczenia Polakom prawdziwych informacji. Jakie zatem obowiązki wykonywała załoga twierdzy MEN ?
Syndrom oblężonej twierdzy
Interwencja poselska miała pomóc znaleźć odpowiedzi na pytania o gospodarność i legalność działań, prowadzonych w ORE, a także o ewentualności nepotyzmu, korupcji, wpływów zagranicznych, konfliktów interesów, wspierania secesji Śląska, niszczenia polskiej edukacji. Cała sytuacja rodzi jednak kolejne pytania. Jakie tajemnice skrywają korytarze i kazamaty twierdzy MEN, że nie wolno ich ukazywać opinii publicznej? Jakie rzeczy szykuje się tam dla polskich dzieci? Czyje polecenia wypełnia załoga twierdzy? Czyim interesom służą programy, wprowadzane do polskich szkół? Tajemniczość i skrytość twierdzy wskazuje, że Polacy powinni uważnie przyglądać się, co dzieje się w tej instytucji, z jakimi podmiotami współpracuje, jakim działaniom poddawane są polskie dzieci. Polacy powinni wreszcie poznać tajemnice twierdzy MEN.
Bartosz Kopczyński – analityk Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/728578-czyim-interesom-sluza-programy-wprowadzane-do-polskich-szkol
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.