Miał umrzeć, bo domagał się zapłaty

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. policja.pl
fot. policja.pl

Kilka dni temu opinią publiczną wstrząsnęła informacja o odnalezieniu przy drodze nr 7 w okolicach Grójca skatowanego i okaleczonego mężczyzny. Cały zakrwawiony, z obciętymi palcami i głębokimi ranami pleców tylko cudem wydostał się z lasu i zwrócił na siebie uwagę kierowców, którzy wezwali pomoc. Z pierwszych relacji wynikało, że został w tak brutalny sposób potraktowany przez swojego pracodawcę za to, że domagał się zapłaty zaległego wynagrodzenia.

"Gazeta Wyborcza" zamieszcza relację poszkodowanego, 23-latka z Katowic, który latem przyjechał do Warszawy szukając pracy.

Jestem murarzem z Katowic. Wychowałem się w bloku na osiedlu Witosa. Ojciec kamieniarz, matka przedszkolanka. Starszy brat wyjechał do Anglii. Jestem po zawodówce. Pierwsza praca - remontowałem mieszkania. Pierwsza pensja - 2,2 tys. zł. Robię wszystko oprócz kładzenia płytek. Potem byłem jeszcze w kilku firmach, ale odchodziłem po dwóch-trzech tygodniach, gdy okazywało się, że szefowie są niewypłacalni. Wszędzie pracowałem na czarno -

opowiada Robert.

Kiedy w kolejnej firmie został zwolniony, nie chcąc wracać na garnuszek rodziców postanowił poszukać pracy w Warszawie. Dzięki koledze znalazł ją na początku lipca przy remoncie szkoły na Mokotowie.

Zatrudnił mnie Szymon, 29 lat, z Rudy Śląskiej; był moim szefem. Nie znam nazwiska, nie wiem, jak się nazywa jego firma. Raz widziałem tylko wizytówkę. Pracowałem na czarno -

mówi, dodając, że nareszcie skończyły się kłopoty - Szymon płacił regularnie na koniec tygodnia a także opłacał hotel robotniczy, a potem wynajęty dla pracowników dom.

Problemy Roberta zaczęły się, kiedy znalazł nową, lepszą pracę i chciał odzyskać zaległe wynagrodzenie. Kiedy Szymon go zbywał i kazał nie zawracać mu głowy, Robert napisał mu feralnego SMS-a:

Jak mam ci nie zawracać gitary, jak chcę odzyskać pieniądze? Pójdę do Państwowej Inspekcji Pracy i powiem, że nie odprowadzasz podatków.

Szymon nie odpowiedział, jednak po kolejnym SMS-ie zapowiedział, że przyjedzie następnego dnia do ich kwatery w Piasecznie. Tam, Szymon z towarzyszącym mu innym pracownikiem, Mateuszem zabrali go dostawczego samochodu.

Stanęliśmy ok. 20 kilometrów za Piasecznem, chcieli zapalić. Było po 11. Szef pyta: "Czemu piszesz takie SMS-y, czy jesteś świadomy konsekwencji, jakie teraz poniesiesz?". Uderzył mnie w brzuch i złapał za kaptur, zaczął ciągnąć do lasu. Mateusz szedł z tyłu. Nie wyrywałem się. Nagle Szymon powiedział: "Tutaj". Stanęliśmy w krzakach. Mateusz wyciągnął ze spodni małą saperkę. Powiedział: "Kop grób". Myślałem, że chcą mnie nastraszyć, że mi wpieprzą i to będzie taka kara. Mateusz wyjął tasak z kieszeni: "Kop grób". Ja: "Nie wykopię".

Potem zaczęła się gehenna Roberta.

Poczułem pierwsze uderzenie z tyłu w kark. To był tasak. Nic nie bolało. Dopiero jak w kark wszedł cały mój palec, to zorientowałem się, że coś jest nie tak.

Zacząłem uciekać. Złapał mnie za kaptur, uderzył tasakiem w kark drugi raz. Padłem na ziemię. Poczułem jeszcze parę uderzeń tasakiem w ręce. Potem zaczął zasypywać mnie piachem. Na szczęście, gdy upadłem, przykryłem głowę ręką, więc miałem dostęp powietrza. Zamknąłem oczy, żeby myślał, że nie żyję. Zasypali mnie ziemią i przykryli patykami. Co myślałem pod ziemią? Chciałem, żeby przestał, myślałem, że dam jeszcze radę się uratować.

Gdy usłyszałem, że uciekają, ręką przebiłem ziemię, żeby dostać się do powietrza. Wstałem. Słyszałem, że niedaleko jeżdżą samochody. Myślałem, że dojdę, ale upadłem. Miałem sparaliżowany cały bok. Ręce miałem pogruchotane tasakiem, palce wisiały tylko na skórze. Myślałem, że to już koniec. Położyłem się na ziemię i zacząłem się turlać w stronę ulicy. Po kilkudziesięciu metrach straciłem siły.

Poleżałem 10 minut i dalej się turlałem. Żeby nie stracić palców, rękę wsadziłem w rękaw. Wyturlałem się na drogę i leżąc, jedną ręką zacząłem machać. Ktoś się zatrzymał i wezwał pogotowie.

Robert, zdaniem autora reportażu miał dużo szczęścia - lekarze przyszyli mu wszystkie palce - cztery w prawej dłoni i kciuk w lewej i są szanse, że ręce będzie miał nadal sprawne. Również cięcia tasakiem w szyję choć były głębokie, to jednak ostrze zatrzymało się tuż przed kręgosłupem.

Szymona F. i Mateusza R. policja zatrzymała jeszcze tego samego dnia. Wczoraj sąd w Grójcu zgodził się na umieszczenie ich na trzy miesiące w areszcie. Obaj mają zarzut usiłowania zabójstwa i spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Nie przyznają się do winy, choć znajomości z Robertem się nie wypierają.

tr/ "GW"

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych