„Wszystkie pomysły pani Nowackiej doprowadzą do ukształtowania absolwenta bezradnego i samotnego” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Anna Zalewska, europoseł PiS, w latach 2015-2019 minister edukacji narodowej.
wPolityce.pl: Jak Pani – jako była minister edukacji narodowej- ocenia zmiany wprowadzane przez obecny rząd. Jakie skutki działań minister Nowackiej możemy zobaczyć już teraz, a jakie na nas jeszcze czekają?
Anna Zalewska: Pani minister zdaje się nie zatrzymywać, będzie realizować swój plan, który jest przemyślany i właściwie zarządzany trochę z zewnątrz. Zauważyłam bowiem przy podstawach programowych że raczej robiły to różnego rodzaju fundacje. Szczególnie jedna fundacja, która bywała na Campusie Trzaskowskiego.
Ale najgorsze jest to, że wszystkie pomysły pani Nowackiej doprowadzą do ukształtowania absolwenta bezradnego i samotnego. Z jakiego powodu? Oczywiście, można tutaj pokazywać kilka elementów, jednak pierwszym, na który zwróciłabym uwagę, jest infantylizacja edukacji, bo to się mówi i robi na każdym kroku, łącznie z absurdalnymi komentarzami w rodzaju: „Po co zadania domowe, skoro jest sztuczna inteligencja?” i że nauczyciele mieli kłopot z rozpoznaniem, czy praca jest samodzielna. Nie, nie mieli, bo każdy kto wiedział, jak dany uczeń pisze, wiedział też, że praca była niesamodzielna, nawet jeżeli pisała to sztuczna inteligencja.
Już teraz docierają pierwsze sygnały ze strony rodziców i nauczycieli, pojawiają się kolejne publikacje medialne, z których wynika, że rezygnacja z prac domowych była złym pomysłem.
Ta zmiana rzeczywiście doprowadziła do takiej degrengolady systemu, i to w zasadzie z każdego punktu widzenia. Po pierwsze: samych dzieci, które przestały mieć obowiązki. Mówiono, że dzieci będą mogły, dzięki rezygnacji z prac domowych, realizować swoje pasje. Pytam więc, ile powstało kół zainteresowań, ile jest miejsc w gminach, miastach i szkołach do realizacji pasji? Zresztą, żeby realizować pasję, trzeba być przygotowanym do obowiązkowości, samodzielności i dyscypliny. A właśnie to eliminuje brak zadań domowych. Cały czas jestem w kontakcie ze środowiskiem edukacyjnym i wiem, że według rodziców, jednym z efektów wprowadzenia zakazu zadawania prac domowych jest to, że uczniowie lekceważą też obowiązki domowe, takie jak pościelenie łóżka, pójście na zakupy czy wyrzucenie śmieci. No bo po co? Nie trzeba mieć żadnych obowiązków.
Oprócz tego zwolniło się dzieci i młodzież z możliwości popełniania błędów i porażek. Bo przecież zadania domowe polegały także na tym, żeby wiedzę utrwalić, usystematyzować, dać dziecku wolność i samodzielność, a później to sprawdzić. Oczywiście, konsekwentnie będą też zmieniane podstawy programowe.
W kontekście podstaw programowych mówi się o „odciążeniu” uczniów, ale czy nic więcej się za tym nie kryje?
Wycięto wszystko, co daje poczucie bezpieczeństwa narodowego, tożsamościowego, tego bezpieczeństwa wynikającego z faktu, że wiemy, skąd pochodzimy, mamy do tego szacunek, celebrujemy ważne momenty w naszej historii. I tu mogę podać prosty przykład: tysiąclecie koronacji Chrobrego. Czy widzi Pani Redaktor jakieś wzmożenie związane z tą rocznicą? Takie okoliczności zawsze powodowały, że szkoły były bezwzględnie zaangażowane w różnego rodzaju uroczystości. Powszechnie w szkołach odbywały się wydarzenia związane z tą rocznicą. A tutaj, proszę zauważyć: jeśli dyrektor nie ma takich ambicji, jeśli nie ma takich ambicji nauczyciel, to w szkole nic się absolutnie nie zadzieje.
Mamy więc rezygnację z podstaw, które kształtowały tożsamość młodego człowieka. Najpierw słyszymy, że w szkołach trzeba za dużo czytać, a jednocześnie ubolewamy nad kolejnymi badaniami, że Polacy nie czytają.
Oprócz tego, w przyszłości, cała ta dyskusja o „edukacji zdrowotnej” też przyniesie swoje spustoszenie, dlatego że rodzice są po prostu oszukiwani. To, co obecny rząd określa jako „edukację zdrowotną”, nie ma z tą nazwą nic wspólnego. Po pierwsze, większość tak zwanych zdrowotnych kwestii jest powtarzanych z biologii czy wychowania fizycznego. Natomiast tam mowa jest o takiej twardej edukacji seksualnej, i to od najniższego poziomu. To też przyniesie swoje żniwo. Proszę zresztą zauważyć, że Nowacka, która jest w sztabie wyborczym Trzaskowskiego, łaskawie powiedziała, że w tym roku będzie to nieobowiązkowe, ale jeżeli ktoś słucha jej konferencji prasowych, to wie, że na pewno będą chcieli wprowadzić takie zajęcia jako obowiązkowe od następnego roku. A w jaki sposób chcą do tego doprowadzić? Między innymi przez promocję. Kto będzie ten przedmiot promował? Pani Nowacka dobrze wie, że nauczyciele odmówią, nie są na to gotowi, dlatego będzie kłopot. Minister edukacji mówi już więc, że pojawią się „stowarzyszenia”, które będą w różny sposób „edukację zdrowotną” promować.
I to są te stowarzyszenia, którym w 2016 r. ograniczyliśmy wejścia do szkół, a tak naprawdę powiedzieliśmy: „Rodzicu, decyduj już we wrześniu, jakie chcesz mieć treści w programach wychowawczo-profilaktycznych, kto ma być zaproszony do szkoły twojego dziecka i on może być zaproszony tylko i wyłącznie po twoim pisemnym oświadczeniu”.
Wszystko to ma zmierzać do tego, żeby w 2026 – data zmian zapowiadanych przez panią minister nie jest przypadkowa – Polska weszła w edukacyjny obszar europejski. My właściwie trochę już jesteśmy w tym europejskim obszarze edukacyjnym, ale trzeba czytać to z dokumentami związanymi z jeszcze większą integracją z Unią Europejską. Unia Europejska chciałaby mieć kompetencje - i są na to już dokumenty przegłosowane w tamtej kadencji - w edukacji. Pozwala to na dążenie do ujednolicenia podstaw programowych, co jest absolutnie niemożliwe, bo każdy kraj członkowski jest inny, a edukacja w Europie tak naprawdę leży na łopatkach.
Dowodem są dwa badania, gdzie polskie dzieci – ósmoklasiści i czwartoklasiści – uzyskują świetne wyniki. Próbowano podważyć badanie PISA, gdzie Polska była na czwartej pozycji w Europie. Analizowane w tamtym roku badanie TIMMS dla czwartoklasistów? Byliśmy pierwsi w Europie. To pokazuje, że te zmiany dopiero przynoszą efekt, ale za moment doprowadzą do takich spustoszeń i zniszczeń, które prawdopodobnie będą nie do odrobienia.
Proszę powiedzieć dziecku, które przez dwa lata nie odrabia prac domowych, że nagle ma zacząć te zadania odrabiać i będzie za to oceniane.
Mam w bliskiej rodzinie dwoje dzieci w szkole podstawowej, w II i IV klasie. Mają wiele zainteresowań, dobre oceny w szkole, uprawiają sport, ale kiedy trzeba w domu zrobić coś związanego ze szkołą – poćwiczyć jakieś działania matematyczne, powtórzyć angielskie słówka, dokończyć jakieś zadanie, coś doczytać z podręcznika – jest duża niechęć, brak motywacji, dążenie do zrobienia tego jak najszybciej, nie za dokładnie, byleby mieć „z głowy” albo w ogóle po co to robić, skoro „pani nie stawia ocen” albo „to jest dla chętnych”.
Tak, tak. Problemem jest jeszcze takie osamotnienie ucznia, samotność rówieśnicza związana ze smartfonami. Dziś słyszymy, że Szymon Hołownia widzi, że 70 proc. rodziców chce, aby smartfony zniknęły ze szkół, w czasie lekcji i przerw, gdzie w sposób naturalny nawiązują się więzi. Przypominam, że myśmy to zaplanowali w 2016 r. Mało tego, była na ten temat nawet awantura na komisji edukacji, gdzie pani Szumilas mówiła, że ja chcę wolność zabrać, bo nawet chcę zabrać dzieciom smartfony. A tutaj tak naprawdę chodzi wyłącznie o statut szkoły. Wystarczy, żeby to wypromować, bo naprawdę mnóstwo szkół zakazuje smartfonów. Prawo oświatowe na to pozwala, zawiera artykuł opisujący bardzo szczegółowo statut szkoły, prawa i obowiązki uczniów i fakt, że w statucie znajduje się organizacja pracy szkoły – i tam może również znaleźć się zakaz smartfonów. Ale MEN, zamiast promować takie rozwiązanie, pokazywać, nawet przygotować gotowe zmiany do statutu, sprawia wrażenie, jakby nie chciało tego zrobić i pozwala, żeby np. Szymon Hołownia opowiadał takie historie, że tu trzeba jakichś szczególnych zmian. Nie – nawet jutro, za tydzień czy za dwa, w każdej radzie pedagogicznej można zmienić statut i może być zakaz smartfonów.
Ten temat zakazu smartfonów w szkołach powraca co jakiś czas, ten czy inny polityk – na przykład Szymon Hołownia, który przecież jako marszałek Sejmu ma duże pole do działania i wiele możliwości, więcej niż przeciętny poseł, zwłaszcza z opozycji – rzuca hasło, nic się wokół tego nie dzieje. A jak sama Pani wspomina – wcześniej, zwłaszcza za rządów PiS, panowała wokół tego jakaś niechęć, sprzeciw ze strony ówczesnej opozycji?
Tak, na komisji, dlatego myśmy to bardzo ogólnie zapisali. Oczywiście, nie mając dostępu do systemu informacji oświatowej, nie mam dokładnych danych, ale mogę przypuszczać, że 20-30 proc. szkół już taki zakaz ma. Korzystają z prawa oświatowego, zmieniają statut, który jest taką „konstytucją” każdej szkoły. To naprawdę można zrobić z różnych inicjatyw i bardzo często mogą to zrobić nawet sami rodzice działający w różnych organizacjach rodzicielskich. Przychodzą, mówią i rady pedagogiczne po prostu zmieniają statut. Wystarczy jedna rada pedagogiczna, w każdej chwili, dosłownie, nawet na długiej przerwie, można zwołać nadzwyczajną radę i wprowadzić taką zmianę w statucie.
A wróćmy jeszcze do tych zmian w edukacji – do okrojenia podstaw programowych, czy to z lektur: czy to „za długich”, czy to pisanych „archaicznym językiem”, czy to „niewłaściwych”, „nieaktualnych”, czy z niektórych tematów w podstawie programowej z historii. Czy to tylko „odciążenie” uczniów, czy raczej coś głębszego? I – długofalowo - jacy absolwenci mogą wyjść ze szkół po eksperymentach minister Nowackiej i jej zastępców?
To wszystko jest absolutnie zaplanowane. Pani minister Nowacka „tak jakby” zna się na edukacji, tak jak i całe kierownictwo resortu. Jest to, jak już mówiłam, zarządzane raczej zewnętrznie. Tak jak np. z „edukacją zdrowotną”, nad którą czuwa prof. Izdebski, ekspert WHO, należący także do Instytutu Kinseya. Alfred Kinsey był słynnym pseudonaukowcem, który popełnił pierwsze książki na temat edukacji seksualnej. Do dzisiaj krążą nie tylko legendy, ale są też utajnione sposoby badań na małych dzieciach, które to dzieci z reguły były z domów dziecka albo z rodzin patologicznych. Polecam tutaj lekturę różnych książek, bo rzeczywiście to jest wstrząsające. Problemem z podstawami programowymi jest to, że chodzi w istocie o zbudowanie – jak chce Unia Europejska - lewicowego, „zielonego” (czyli: posługującego się poprawnością polityczną, jeśli chodzi o klimat i środowisko), cyfrowego absolwenta. Łatwego do zarządzania.
Już mam zresztą do czynienia z absolwentami takiej edukacji, bo do Parlamentu Europejskiego dostało się sporo osób, które są jeszcze studentami. Proszę mi wierzyć, to nieprawdopodobne przeżycie, kiedy dyskutujemy o różnego rodzaju dokumentach, ludziach, finansach, po prostu wygłaszają manifesty i w to, o czym mówią, głęboko wierzą. Chodzi tu więc o takiego „wspólnotowego” Europejczyka, który ma cechy lewicowe, „zielone” i cyfrowe.
Właśnie: cyfrowe. Technologia pomaga w życiu, usprawnia, przydaje się także w edukacji, ale czasami zawodzi. Co więc z „tradycyjnymi” umiejętnościami? W jaki sposób na przykład dzieci z pierwszej czy drugiej klasy podstawówki mają nabyć umiejętność odręcznego pisania, czytania i na utrwalaniu tych umiejętności często polegały w ich przypadku szkolne zadania domowe, skoro właśnie nie ma tych prac domowych lub nie są oceniane, sprawdzane?
W żaden sposób. To jest kwestia tylko i wyłącznie ambicji rodziców, którzy cenią sobie edukację, lub bardzo zamożnych ludzi, którzy oddają dzieci do równoległej edukacji, to znaczy do korepetytorów, którzy zresztą – ponieważ sami zajmują się nauczaniem – wiedzą, jaką to katastrofę niesie. Po prostu robią to samo, co dzieci powinny robić w szkole. To w ogóle jest niemożliwe w jakiejkolwiek dziedzinie, z jakiegokolwiek przedmiotu. I to w sytuacji, kiedy mamy taką „kulturę ciała”, kiedy dla wszystkich oczywiste jest, że trzeba o siebie dbać, zdrowo się odżywiać, ćwiczyć i mieć „dobry wizerunek”, a ludzie są w stanie ponieść różnego rodzaju trudy, aby to osiągnąć. Zapominają, niestety, o mózgu i o tym, że on też musi być ćwiczony i to ćwiczenie nie zawsze jest łatwe, proste i przyjemne.
O mózgu, ale i o tożsamości. Tę, jak mi się wydaje, próbuje się zredukować do seksualności, do tego, jakich ktoś używa zaimków płciowych i co się z tym wiąże. A kultura, język ojczysty, historia, cała ta wiedza i umiejętności, które pozwalają nam rozumieć także teraźniejszość, obecną sytuację w naszym kraju, to, że dziś jesteśmy tu, gdzie jesteśmy?
Tutaj nikt nie chce narodowego osadzenia obywatela. Nikt nie chce, żeby pamiętał, żeby się odwoływał, żeby wracał do tego, żeby był z tego zwyczajnie dumny. Stąd rezygnacja z wielu takich tożsamościowych podstaw programowych z historii języka polskiego.
I jeszcze ten element tożsamości, jakim jest religia. Ze strony minister Nowackiej, jak i tego rządu, mamy dążenie do ograniczenia czy usunięcia lekcji religii ze szkół, właściwie bez woli wysłuchania drugiej strony sporu, czyli Kościoła Katolickiego, ale również innych związków wyznaniowych.
A to już jest zupełnie inna historia. Trudno nawet dziwić się tego rodzaju działaniom osoby, która do księdza mówi „pan”. Pani minister Nowacka jest antyklerykalna, antykościelna, w każdej jej wypowiedzi widać tę pogardę dla Kościoła, który zresztą z każdej strony jest dziś atakowany. Ale trzeba też pamiętać, że minister Nowacka złamała, po pierwsze, Prawo oświatowe, a po drugie – konstytucję. I robi to przy pełnej akceptacji Donalda Tuska. Zdaje się, że jest w ogóle ulubienicą premiera. Widać w różnych sytuacjach, że szef rządu na wiele pani minister pozwala, dlatego, że prawo oświatowe, samo w sobie jest nieubłagane.
Pani minister Nowacka nie chciała się porozumieć, nie chciała uzgodnić. Swoje rozporządzenie potraktowała jak każde inne, mówiące, że jest 30 dni, że trzeba to skonsultować, że trzeba mieć przedstawione opinie, które nie są koniecznie wiążące. W wypadku religii to jest jednak wyjątkowy status, wynikający zresztą z Prawa oświatowego, mówiący o uzgodnieniu. I żeby było jasne, pani minister jest zafiksowana na Kościół Katolicki, ale to dotyczy naprawdę kilkudziesięciu kościołów i kilkudziesięciu wspólnot, więc to ma dużo szerszy wymiar. Wiem jednak, że Episkopat działa, że między innymi będzie skarga konstytucyjna i wiem, że są działania i reakcje nauczycieli, którzy właściwie z miesiąca na miesiąc dowiedzieli się, że nie będą mieć godzin. Zwracam uwagę, że jeżeli chodzi o nauczycieli religii, to bardzo często są to katecheci świeccy, więc to jest dla nich duży problem, że w związku z antykościelnymi działaniami pani Nowackiej, po prostu stracą pracę. To tak z każdej strony można byłoby na ten aspekt popatrzeć, że nie wspomnę już o prawie konstytucyjnym rodziców do tego, żeby wychowywać dziecko według swojej wiary, swoich przekonań. Tym bardziej, że w całej Unii Europejskiej nikt na ten temat nie dyskutuje. W 23 krajach, o ile mnie pamięć nie myli, religia jest w szkole.
Czy w obliczu tych wszystkich problemów można zaryzykować stwierdzenie, że polscy uczniowie są zagrożeni analfabetyzmem? Nie tylko tym w „klasycznym” rozumieniu: zanikiem umiejętności pisania, czytania, ale również takim „tożsamościowym”, „kulturowym”?
To dobre uzupełnienie tego, o czym rozmawiamy. Ja mówię o tej samotności i bezradności, a pani redaktor słusznie mówi o takim, powiedziałabym: społecznym analfabetyzmie. O takich dysfunkcjach, które w zasadzie sami szykujemy swoim dzieciom. Bo dziecko musi się poczuć pewnie i bezpiecznie w swoim własnym środowisku, w szkole, wśród rówieśników i musi wiedzieć, że jest silne i że wolno mu popełniać błędy, wolno mu źle wyglądać, wolno mu mieć inne poglądy. Nikt nie ma prawa z tego powodu nie tylko czynić mu zarzutów, ale przede wszystkim nikt nie powinien być ofiarą hejtu. Silne dziecko mówi „nie”, albo absolutnie się tym nie przejmuje, nie denerwuje, wie gdzie to zgłosić, wie jak się zachować. W obecnej rzeczywistości już to zatracamy, a myślę, że najgorsze jest przed nami.
I na koniec zapytam, czy w ogóle możemy jeszcze ten proces zatrzymać. A jeśli tak, to w jaki sposób?
Obawiam się, że te roczniki, które są bez zadań domowych, są bardziej stracone niż roczniki pandemiczne. Ale to jest nasz obowiązek, dorosłych: polityków, rodziców i nauczycieli, żeby te straty w którymś momencie odrobić i na nowo zacząć przyzwyczajać do obowiązków, co będzie bardzo, bardzo trudne. Pozwolę sobie jeszcze, bo jesteśmy w okresie kampanii wyborczej – zwrócić uwagę, że musimy mieć prezydenta, który będzie wetował szkodliwe ustawy. Bo przecież wszystkie te kolejne zmiany będą musiały przybrać kształt ustaw. I oczywiście, najpóźniej za dwa lata mamy kolejne wybory parlamentarne. Trzeba o tym głośno i na każdym kroku mówić, i po prostu zmieniać władzę.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/726950-zalewska-szkola-nowackiej-wychowa-analfabetow-spolecznych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.