Odpowiedzią Unii Europejskiej/Europy (bo przecież chodzi o także o Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej) na nową politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych Ameryki ma być jednolite działanie państw Starego Kontynentu. To mit. To „mission impossible”. Do tego jeszcze antyamerykański mit.
Wzmożone apele o europejską jedność pojawiły się w momencie, gdy nowa administracja Białego Domu zaczęła robić politykę międzynarodową ponad głowami UE. Tej samej Unii, której establishment postawił na Demokratów i z Bidenem pił sobie z dzióbków, a przede wszystkim jeździł po Donaldzie Trumpie niczym po łysej kobyle. Zresztą dalej to czyni - choć jest jednak różnica: do listopada 2024 robił to z aroganckim poczuciem wyższości - teraz z dojmującym poczuciem bezsilności.
Zostawmy jednak unijne kompleksy wobec USA. Ważniejszy jest fakt, że jedność Europy, gdy chodzi o politykę międzynarodową, jest nierealna z prostego, ale fundamentalnego powodu: sprzecznych interesów krajów członkowskich UE. Tu jest pies pogrzebany. Widać to wyraźnie, choćby w innym nastawieniu do Ameryki krajów szeroko rozumianej Europy Zachodniej, czyli tzw. starej Unii a zupełnie innego państwa naszego regionu Europy (także dość szeroko pojmowanego), czyli tzw. nowej Unii. Tamci są z definicji antyamerykańscy, my z zasady proamerykańscy (nieraz nawet dość naiwnie i idealistycznie).
Jednakże nie chodzi tylko o dość fundamentalne różnice między Europa Środkowo- Wschodnią, ale też Południowo-Wschodnią (Bałkany), czyli dawnymi krajami „Demoludow „, które były albo w sowieckiej strefie wpływów, albo wprost częścią ZSRS - a Europą Zachodnia, czyli EWG plus. Także przecież między krajami Europy Zachodniej występują istotne różnice. Tak jest w przypadku nawet obu „motorów” integracji europejskiej, czyli Niemiec i Francji. Łączy ich zapewne dość bliska i Berlinowi, i Paryżowi wizja scentralizowanej pod ich kierownictwem Unii Europejskiej, ale już nie … praktyczna polityka wobec USA. Paryż częściowo gra z Białym Domem, wykorzystując niezłe relacje Macrona z Trumpem jeszcze z czasów pierwszej kadencji tego drugiego, a Berlin zarówno Scholza, jak i Merza tylko Waszyngton krytykuje.
To samo można - choć oczywiście w innej skali, „Miej proporcje Mocium Panie” - o państwach skandynawskich: tam na kursie kolizyjnym z USA jest z oczywistych względów Dania (bo Grenlandia ! ), ale na pewno nieżyjąca w poczuciu realnego rosyjskiego zagrożenia, mająca najdłuższą granicę z Federacją Rosyjską Finlandia czy będąca silnie zaangażowana w NATO, ale z własnego wyboru (referendum w 1995 roku) niebędąca w Unii Norwegia. Takich przykładów jest oczywiście więcej.
Reasumując: ofensywna Ameryka Trumpa omija skłóconą, pozbawioną niekwestionowanego przywództwa Unię Europejską. A apele o unijną/europejską jedność mogą tylko poprawiać Europejczykom humor, ale są i pozostaną deklamacjami lub zbiorem eurosloganów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/723183-mit-europejskiej-jednosci-do-tego-antyamerykanski-mit