Z mecenasem – zwłaszcza, gdy to adwokat władzy – nie warto zadzierać. Wiadomo, że ktoś taki jest tak wpływowy, że zniszczy w sądzie każdego nieszczęśnika. A tymczasem tysiące internautów, w tym osoby bardzo znane, zadzierają z Romanem Giertychem nic nie robiąc sobie z jego gróźb. Czy to szaleńcy, czy to może jednak mecenas oszalał grożąc pozwami każdemu krytykowi?
Najpierw anegdota historyczna, w pełni prawdziwa. Zdarzenie miało miejsce po przejęciu władzy w Niemczech przez NSDAP, ale na samym tego początku. Gdzieś w latach 1933-34, gdy władza partii hitlerowskiej jeszcze nie okrzepła. Było to w niemieckim wówczas mieście Braunsberg, dziś polskim Braniewie. Akurat tam naziści nie wygrali, bo miasto i cała Warmia była zamieszkana przez katolików, którzy głosowali na swoich „klerykalnych” kandydatów z partii Centrum. Mimo to miasto dostało nowego burmistrza. Oczywiście zasłużonego towarzysza z NSDAP.
Nowy burmistrz był z zawodu – jak to zapisano – nieskończonym studentem. Był fanatycznym nazistą, ale lubił też alkohol i towarzystwo kobiet. Po sąsiedzku mieszkał samotny staruszek, z zawodu ogrodnik. Staruszek wstawał co świt, czyli wtedy, gdy burmistrz finiszował życie towarzyskie. Siłą rzeczy starszy człowiek sporo się naoglądał. Wiadomo, że staruszek był gorliwym katolikiem, bo skądinąd pracował w ogrodzie klasztoru sióstr katarzynek, więc nie lubił NSDAP, a przy okazji był też gadułą i plotkarzem. Zatem barwnie opisywał różnym ludziom sceny z życia towarzyskiego towarzysza burmistrza.
Gadulstwo staruszka szybko dotarło do burmistrza. Nie był to jeszcze czas, żeby plotkarzem zajęło się gestapo, więc burmistrz po staroświecku skierował sprawę do sądu o zniesławienie. Wygrał ją, a staruszek musiał opublikować na swój koszt przeprosiny w miejscowej gazecie. Tak też zrobił, ale w specyficzny sposób. Sąd nie określił treści przeprosin, więc ułożył ją pozwany. Brzmiało to mniej więcej tak:
Przepraszam pana burmistrza za to, że publicznie opowiadałem, iż widziałem go jak w stanie upojenia alkoholowego był wieziony w taczce na ulicy takiej i takiej przez niekompletnie ubraną panią XY.
W żadnym przypadku nie porównujemy mecenasa i posła Giertycha do prowincjonalnego nazistowskiego burmistrza. Jak zauważył ostatnio Adam Bodnar - pytany o sprawę przekazania przez Rafała Trzaskowskiego w czasie kampanii wyborczej wozów dla policji –to nie to samo i tego nie można porównywać. Więc nie porównujemy i przyjmujemy, że to nie to samo. Zastanawiamy się jedynie, czy mecenas Giertych nie popełnia błędu grożąc internautom i dziennikarzom za różne wypowiedzi i aktywności w jego temacie.
To nie to samo i tego nie można porównywać?
A lista tych tematów jest już dość długa: np. niżej podpisanemu pan mecenas groził pozwem za słowa o tym, iż trudno potępiać Marcina Romanowskiego za wyjazd na Węgry, gdy nie krytykowało się Romana Giertycha za wyjazd do Włoch. Zdaniem posła mecenasa to też sprawa, której nie można porównywać.
Potem mecenas groził pozwami ludziom, którzy posługiwali się na platformie X hashtagiem #giertychdebil. Niewątpliwym efektem gróźb stało się upowszechnienie tego hasła.
Teraz doszła nowa sprawa. Giertych grozi pozwami ludziom, którzy podają link z filmem na temat afery Polnord. Film, autorstwa dziennikarza Leszka Kraskowskiego, można obejrzeć na portalu youtube. Według jego autora umorzenie sprawy Polnordu nie powinno mieć miejsca. Kraskowski otwarcie oskarża Giertycha o wyprowadzanie środków z tej firmy i pranie brudnych pieniędzy.
Pozwu nima!
Zwykłą rzeczą byłoby, że osoba, której przypisano tak wielkie przestępstwa, czując się znieważona, skierowałaby pozew przeciw temu, kto ją obciąża. Czyli powinien być to Kraskowski, a ciągle „pozwu nima” – jak napisał niedawno dziennikarz. Dziwna to zatem sytuacja. A dodajmy, że pozwami za podawanie linka Giertych groził ludziom takim jak Krzysztof Stanowski czy Rafał Ziemkiewicz. To osoby o ogromnych zasięgach w internecie, więc tym sposobem mecenas zrobił gigantyczną reklamę filmowi, który oskarża go o udział w przekręcie na prawie 100 milionów złotych.
Co to jest efekt Barbry Streisand każdy wie. A jak nie wie, to łatwo to sprawdzić. Dziwne by było, gdyby nie znał tego zjawiska Roman Giertych. Pewnie je zna, więc tym bardziej zaskakujące jest to, dlaczego w to brnie. Bo przecież daje argumenty tym, którzy uważają, że hasztag #giertychdebil nie jest złośliwym żartem, ale poważną diagnozą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/719970-roman-giertych-jak-barbra-streisand