Polska opinia publiczna potraktowana została nowym skandalem z udziałem pani Barbary Nowackiej, piastującej funkcję Ministra Edukacji Narodowej. Było to w poniedziałek, 27 stycznia 2025 roku podczas międzynarodowej konferencji zorganizowanej z okazji 80-lecia wyzwolenia obozu koncentracyjnego KL Auschwitz – Birkenau. Na tej, na którą nie doleciał premier Izraela Benjamin Netanjahu, zwolniony ze ścigania przez premiera Donalda Tuska. Świat dowiedział się, że „na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady” - oto cytat z wypowiedzi pani minister. Autorka tych słów, wypowiedzianych publicznie przed międzynarodowym audytorium czytała z kartki, a w momencie, gdy wypowiada najważniejszą frazę - „polscy naziści” uniosła wzrok i spojrzała na salę. Słowa te zbulwersowały Polaków i w efekcie wybuchła medialna burza. Następnego dnia resort próbował bronić się tłumaczeniem, że to było niewinne przejęzyczenie, że na kartce widniał inny tekst: „Na terenie okupowanej przez Niemcy Polski, naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady”.
Jeśli taki tekst rzeczywiście widniał na kartce, wystawia to niezbyt chlubne świadectwo zarówno polonistom, jak i historykom resortu. Polska, okupowana przez Niemcy, a na jej terytorium naziści budują obozy. To znaczy, że Niemcy i naziści to jacyś inni ludzie? A jeśli naziści to nie byli Niemcami, to kim? Może Polakami? Słowo „obozy” umieszczone obok siebie trzy razy, kiepska stylistyka. W moim liceum za coś takiego dawano najwyżej trójkę, a kto jak kto, ale osoba, zajmująca stanowisko ministra edukacji powinna używać polszczyzny najwyższej jakości. Powinno też być ją stać na mówienie z głowy, a nie z kartki. Ona jest tu kluczem – ciężko przejęzyczyć się, czytając gotowy tekst, tym bardziej, że pani minister musiałaby pomylić dwa wyrazy oddzielone trzecim, którego nie pomyliła. Trudno obronić tezy o przejęzyczeniu, chyba, że była to freudowska pomyłka – czynność pomyłkowa, ujawniająca stany mentalne, zepchnięte do głębokiej podświadomości. Oglądając nagranie z tej wypowiedzi, wydaje się jednak, że pani minister wiernie odczytała tekst, który był napisany na kartce. To rodzi dalsze pytania – kto był autorem tekstu – czy pani minister, czy ktoś zatrudniony w MEN. Jeśli to drugie, to dlaczego w Ministerstwie pracuje ktoś, kto ma taki stan wiedzy? I dlaczego pani minister nie skorygowała tak poważnego błędu w trakcie wypowiedzi? A jeśli autorką przemówienia była sama pani minister, to dlaczego uważa, że byli jacyś polscy naziści, budujący obozy zagłady?
Wszystkie cisnące się pytania tracą jednak istotność, jeśli uzmysłowimy sobie, jak działa umysł i wola osoby o polskiej duszy. W oficjalnej sytuacji wypowiedzenie na głos poglądu przeciwnego do własnego normotypu automatycznie zablokowałoby wypowiedź. Osoba, mówiąca o „polskich nazistach” albo by tego nie powiedziała wcale, albo by się zająknęła i natychmiast poprawiła. Niczego takiego nie było w wypowiedzi, potoczyła się wartko dalej. Trudno więc podejrzewać przejęzyczenie czy błąd. Raczej ułożony tekst przeczytany zgodnie z intencją. Wszystkie pytania redukują się więc do dwóch: Czy pani minister naprawdę traktuje nas jak polskich nazistów? A jeśli tak, to dlaczego?
Na obydwa pytania jest jedna odpowiedź. Spójrzmy na całą formację, z której wywodzi się pani minister, i wszystkie jej wcześniejsze przynależności. Jaki tam panuje oficjalny i osobisty stosunek do Polski, Polaków i wszystkiego, co związane jest z polskimi tradycjami? Jaki pan, taki kram, skoro polskość to nienormalność, to czemuż by Polacy nie mieliby zostać przezwani nazistami? Czemu oni nas tak nienawidzą – to proste – zawsze przeszkadzaliśmy wszelkim zamordystom w ich totalitarnych planach. Zniweczyliśmy triumf komunistów, przeciwstawiliśmy się nazistom, nie godzimy się na globalizm. Spójrzmy, kto zawsze nas oskarżał o największe niegodziwości, a ujrzymy, że naszymi oskarżycielami zwykle byli ci, którzy popełniali na nas największe zbrodnie. Ci to właśnie – komuniści i naziści obciążali nas odpowiedzialnością za swoje własne haniebne czyny i zamiary, i nadal to robią ich spadkobiercy. Cele ich nie uległy zmianie – zniweczenie państwa i narodu polskiego, aby te byty nie przeszkadzały w swobodnej grze totalitarnych sił, hulających po Europie. Jak najłatwiej odwrócić uwagę od złoczyńcy? Nazwać złoczyńcą tego, kto walczy z prawdziwym złoczyńcą. Może zagranica uwierzy, może nic nie miało wyciec z konferencji, może nikt poza wybranymi nie miał się dowiedzieć.
Wyjaśnienie źródeł sytuacji wyjaśniają nam kolejne wątpliwości. Wsiądźmy w wehikuł czasu i przyjrzyjmy się niemieckiemu Generalplan Ost z 1941 r., dotyczącemu „zagospodarowania” okupowanych ziem polskich. Ujrzymy politykę edukacyjną okupanta wobec ludności polskiej. Widzimy redukcję wiedzy do absolutnych podstaw bytowych, jedynie dla sprawnego wykonywania poleceń. Przyjrzyjmy się też polityce społecznej, polegającej na promowaniu aborcji, antykoncepcji, rozwiązłości, rozdzielania rodzin. Tam wyjaśnienie było podane wprost – chodzi o zdemoralizowanie narodu, połączone z eliminacją elit. Naród polski nie miał mieć naturalnych przywódców i znaleźć się w stanie wewnętrznego rozbicia. Miał również zostać pozbawiony warunków ekonomicznych do przetrwania i warunków bytowych do funkcjonowania rodzin i prokreacji. Polacy mieli posłużyć jako rezerwuar taniej siły roboczej dla nadludzi, a nasza liczebność miała zostać zredukowana za pomocą działań, nazywanych dziś depopulacją. A teraz wróćmy do wehikułu czasu i przenieśmy się do dnia dzisiejszego. Co ujrzymy?
Zwijanie gospodarki, przesuwanie potencjału w obce ręce, zamykanie szans rozwoju gospodarczego i ekonomicznego. W edukacji na razie otrzymaliśmy redukcję wiedzy o 20%, ograniczenie prac domowych, usunięcie części lektur, likwidacji kluczowych dla polskiej tożsamości elementów historii, niemiecki podręcznik tego przedmiotu dla Polaków, usunięcie istotnych elementów matematyki i innych przedmiotów ścisłych, i zapowiedź totalnej „reformy” polskiej edukacji w roku 2026. Już teraz trwają przygotowania: profil absolwenta i absolwentki, ułatwiający selekcję kandydatów do pracy; ocena funkcjonalna dla wszystkich, umożliwiająca penetrację służb w rodzinach; cyfryzacja, dająca możliwości ścisłej kontroli; edukacja obywatelska, tworząca nową, unijną tożsamość uczniów; tzw. edukacja zdrowotna, zawierająca edukację seksualną, realizującą depopulacyjne cele WHO; i nade wszystko – flagowy projekt polskiej prezydencji w Unii Europejskiej – Edukację Włączającą. Ta ładna nazwa skrywa ponurą rzeczywistość dla polskich szkół, w których stłoczeni mają być wszyscy ze wszystkimi, łącznie z osobami zaburzonymi i imigrantami. Wszyscy w jednym lagrze, pod kontrolą sygnalistów. Każdy blok musi mieć swojego kapo. I to wszystko po to, aby wchłonąć polską szkołę do Europejskiego obszaru Edukacyjnego już w 2026 roku. A tam – mobilność edukacyjna, czyli oddzielanie dzieci od rodzin pod pozorem wymiany, połączona z napływem masowej imigracji z Afryki. Wcześniej aby wchłonąć nas do Rzeszy najechali nas czołgami, teraz podesłali swoich ludzi na stanowiska. Cel główny – władza i eksploatacja się nie zmienił, zmieniły się tylko przypadłości. Nawet naukowe podejście zostało. Wtedy naukowcy na uczelniach uzasadniali teorię eugenicznej wyższości jednej rasy nad drugą, a w lagrach przeprowadzali eksperymenty medyczne. Dziś też są naukowcy, wykładają na uczelniach gender i postmodernistyczną pedagogikę, a w szkołach przeprowadzają eksperymenty medyczne i psychologiczne. Różnica polega na tym, że politykę przestrzeni życiowej zastąpiono polityką debilizacji, inwigilacji i genderyzacji, jednak nadrzędny cel depopulacji pozostał.
A co na to szef tego wszystkiego? Jak to szef, dba o swoich podwładnych. Powiedział m.in. to: „nie będę wyciągał konsekwencji z powodu przejęzyczenia. Musimy wreszcie zakończyć tę polityczną wojnę, w której używa się haniebnych argumentów czerpanych z naszej dramatycznej historii. Nikt nie musi przypominać, że obozy koncentracyjne w Polsce były budowane przez niemieckich nazistów”. Nie można zarzucić braku szczerości, należy to rozumieć wprost: Polacy powinni wreszcie zaprzestać stawiania oporu i poddać się polityce unijnych elit. Pod ich rządami nikt już w Polsce nie będzie musiał przypominać, kto naprawdę był nazistą. Być może nie będzie musiał, bo szkoła w Polsce powie to samo, co pani minister, że te obozy to polscy naziści zbudowali. Potraktujmy poważnie to, co się do nas mówi. Tytuł konferencji brzmiał: „My jesteśmy pamięcią. Nauczanie historii to nauka rozmowy”. Tak więc ci, którzy decydują, co jest pamięcią będą sobie rozmawiali, co w szkołach mówić Polakom, których pozbawi się innej pamięci. Potraktujmy te słowa na konferencji jako zapowiedź nowej podstawy programowej polskiej szkoły po reformie w roku 2026. Tak może wyglądać nauka historii po wprowadzeniu nowej podstawy programowej w 2026 r.
Po wycieku nagrania z konferencji rozległy się głosy o dymisję Barbary Nowackiej ze stanowiska Ministra Edukacji Narodowej. Żądania uzasadnione, a po tym, co ta pani powiedziała, jeśli nadal będzie piastować to stanowisko, niezręcznie będzie Polakom używać tego tytułu. Powinniśmy wtedy uczynić zadość genderowym roszczeniom tej formacji i zacząć używać określenia: „osoba identyfikująca się jako ministra edukacji”, będzie nam z tym lżej. No i najważniejsze – nie należy przykładać nadmiernej wagi do osób, a skupić się na procesach. Poza żądaniem dymisji powinien pojawić się bardzo mocny i jednoznaczny głos, domagający się zatrzymania wszelkich zmian w edukacji, prowadzonych i planowanych przez obecną ekipę. Inaczej za dwa pokolenia nie tylko świat będzie traktował naszych potomków jako polskich nazistów, ale również oni sami tak będą myśleć. Czas więc zatrzymać tą naukę polskich nazistów, żądajmy polskiej szkoły, a nie włączenia w unijny lager depopulacyjny.
Bartosz Kopczyński – analityk Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/719835-kim-bedziemy-po-reformach-nowackiej