Parodie kolejnych twarzy Rafała są chyba nawet żałośniejsze niż te w wykonaniu Christiana, a szczególnie jego maczyzm rodem z Koziej Wólki.
Albo Rafał Trzaskowski z dużym opóźnieniem przeczytał „50 twarzy Greya” E.L. James (Eriki Mitchell), albo to jedyna książka (prawdę mówiąc – powieścidło), której treść zapamiętał. A może nie tyle książka, co film Sam Taylor-Johnson na jej podstawie. Na film wskazywałyby koszmarne dialogi (monologi) i beznadziejne aktorstwo prezentowane przez Trzaskowskiego. Niezależnie od tego, czy chodzi o książkę, czy film, wreszcie kandydat na prezydenta mógł się utożsamić z jakąś postacią, w tym wypadku Christianem Greyem (mimo że jest dwa razy starszy). Trzaskowski zapragnął pożyć życiem Christiana chociaż przez kilka miesięcy prekampanii i kampanii wyborczej. Oczywiście na zasadzie kompensacji, bo przecież te wszystkie historie sadomaso to są raczej tylko marzenia (mimo statusu „dupiarza”).
Zamiast na studentce Anastasii „Anie” Steele wyżywa się Rafał „Christian” Trzaskowski na mieszkańcach miejscowości, które odwiedza. To znaczy wyżywa się na tej zakochanej w nim części mieszkańców (odpowiednikach „niewolnicy” Anastasii).
Ale poprzez relacje w reżimowych mediach oraz tych społecznościowych w jakimś sensie wyżywa się na wszystkich. Ale ponieważ chodzi o kompensację, nie ma tego dreszczyku, jaki miłośnice przygód Greya przeżywały w kinach (lub w sypialniach czytając książkę).
Mimo kompensacji elementy sadomaso pozostały, gdyż w spotkaniach z mieszkańcami różnych miejscowości widoczne są elementy perwersji. Chodzi głównie o dręczenie ludzi mądrościami w stylu „chłopka – roztropka”. Od prawdziwego „chłopskiego rozumu” dzielą Trzaskowskiego miliardy lat świetlnych, mimo że na każdym kroku podkreśla kierowanie się „zdrowym rozsądkiem”, choć akurat tego mu dramatycznie brakuje. Trzaskowski po prostu wygłasza najbardziej trywialne opinie, jakie można sobie wyobrazić, ale zachowuje się tak, jakby były to myśli o ogromnej głębi.
Rafał Trzaskowski ulega złudzeniu prawdopodobnie dlatego, że obraz odbity w głębokiej studni niespecjalnie różni się od tego z bardzo płytkiej kałuży. I te płytkie kałuże zaburzyły Trzaskowskiemu ogląd i osąd. Dlatego właściwie on nie wygłasza tych swoich złotych myśli z bakelitu, tylko „się sadzi”. A przy tym doznaje niebywałych uwzniośleń. A wszystko to na poziomie pobudzonej pensjonarki. Mamy więc mniej więcej to, co w filmie „50 twarzy Greya”, czyli papierowe postacie i drewniane dialogi, co składa się na parodię w parodii. I faktycznie nikt tak nie ośmiesza Christiana i Anastasii jak grający ich aktorzy (wedle koszmarnego scenariusza) oraz nikt tak nie ośmiesza Rafała Trzaskowskiego jak on sam „sadzący się” na filozofa polityki.
Tak jak w książce i filmie de facto nie ma żadnych „50 twarzy” Greya, a tylko kolejne parodie tej samej twarzy, tak w kampanii prezydenckiej nie ma 50 twarzy Trzaskowskiego, tylko parodie, i to nawet nie „twarzy”, lecz gombrowiczowskiej „gęby”. Najzabawniejsze jest to, że Trzaskowski nie czuje, w czym gra, więc się niemiłosiernie „zagrywa”. Przy tym zachowuje się tak, jakby uważał się za współczesnego Sokratesa, choć z greckim oryginałem ma mniej wspólnego, niż miał z nim brazylijski, nieżyjący już piłkarz Sócrates Brasileiro Sampaio de Souza Vieira de Oliveira.
Jest coś niesamowitego w uświęcaniu przez Trzaskowskiego największych banałów i przekonaniu, że wszyscy powinni przy tym wpadać w ekstazę niczym Anastasia Steele. Zakochane w Trzaskowskim pensjonarki są oczywiście cały czas w ekstazie, tylko to jest kompletna emocjonalna tandeta. Mniej więcej taka sama jak w grafomańskich opisach sadomaso w książce oraz żenujących obrazkach i dialogach w filmie „50 twarzy Greya”. Po prostu podobne odmiany tandety się przyciągają. I podobne odmiany sadomaso.
Podstawowa twarz Trzaskowskiego to konterfekt rozpieszczonego lalusia, nieznającego granic samouwielbienia. A co najgorsze, nieznającego granic własnej niekompetencji. Głównie dlatego, że zakochane w nim pensjonarki (płci obojga albo nawet większej liczby) są absolutnie bezkrytyczne. Tak jak pensjonarki siedzące w sali kinowej podczas seansu „50 twarzy Greya”, mimo że widzą tylko jedną twarz i wiele parodii. Przy tym parodie Rafała są chyba nawet żałośniejsze niż te Christiana, a szczególnie jego maczyzm rodem z Koziej Wólki. W każdym razie kampania Trzaskowskiego konsekwentnie utrzymuje się w konwencji szmiry, obficie czerpiąc z „50 twarzy Greya” i z takim sadomaso, które wywołuje wybuchy śmiechu, zamiast ekscytacji i uniesień.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/718999-jedynym-wzorem-dla-trzaskowskiego-wydaje-sie-christian-grey