„Te postaci zostały Kosiniakowi-Kamyszowi narzucone przez Donalda Tuska. Wykonują w tej chwili polityczne polecenia premiera” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Maciej Kurzejewski z PiS. Były zastępca dyrektora Centrum Operacyjnego MON twardo ocenia odpowiedzialność szefów SKW i ŻW za aferę ze zgubieniem 2 ton min przeciwpancernych. „Nie można wykluczyć, że ktoś chciałby ten ładunek ukraść i go odpowiednio wykorzystać” - ostrzega Kurzejewski.
Na początku lipca ubiegłego roku na skutek wielu nieprawidłowości w czasie transportu zgubiono 200 min, czyli ponad dwie tony materiałów wybuchowych. Na terenie bocznicy w Mostach pod Szczecinem żołnierze mieli nie wypakować całego ładunku i pozostawione miny przeciwczołgowe ruszyły w dalszą drogę bez żadnej ochrony SKW i Żandarmerii Wojskowej. Po rozpoczęciu poszukiwań przez wojsko miny namierzono w magazynie sklepów meblowych IKEA w miejscowości Orla.
Do takiej sytuacji nie powinno w ogóle dojść, bo są odpowiednie procedury, które należy stosować. Pytanie, czy to wszystko nie jest spowodowane pewnym rozprężeniem, jeśli chodzi o cywilny nadzór nad wojskiem. Być może żołnierze mają świadomość tego, że nikt wojskowymi sprawami się nie interesuje, z nimi się nie spotyka i nie wymaga. W związku z tym kadra być może zaczyna swoje obowiązki ignorować
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Mateusz Kurzejewski, były zastępca dyrektora Centrum Operacyjnego MON.
Kto powinien ponieść za to odpowiedzialność?
Znaleźli sobie kozła ofiarnego w postaci gen. Kępczyńskiego, który za logistykę odpowiadał od lat i zjadł na niej zęby. Być może jakieś konsekwencje powinien ponieść. Kompletnie zignorowana została za to odpowiedzialność szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, który także odpowiadał za ten transport oraz szefa Żandarmerii Wojskowej, która go ochraniała. Jest tak dlatego, że ci szefowie są nominatami po politycznej linii i są chronieni politycznie. To oni powinni przede wszystkim ponieść odpowiedzialność za to, co się stało z minami
— dodaje Kurzejewski.
Co by się stało, gdyby miny zaginęły na skutek dywersji?
Były zastępca dyrektora Centrum Operacyjnego MON wskazuje na ogrom zagrożenia z jakim mieliśmy do czynienia.
To nie jest jakiś pistolet czy nawet granat, który mógł wypaść podczas ćwiczeń. To jest ładunek ponad dwutonowy, który jeździł sobie po Polsce i był w różnych miejscach. Ten transport jest realizowany na podstawie umowy PKP Cargo, a kolejowe składy rozwożą różnego rodzaju towary, nie tylko wojskowe. Ten ładunek z minami znalazł się ostatecznie podobno w magazynie sklepów IKEA. Proszę sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby ktoś przez przypadek rzucając niedopałek, spowodowałby detonację tych min. To jest materiał zdolny do wysadzenia dużego wieżowca i byłaby wtedy tragedia o skali, jakiej w Polsce jeszcze nie mieliśmy
— mówi nam Mateusz Kurzejewski.
To jednak byłby i tak scenariusz dość optymistyczny. Łatwo sobie wyobrazić, że tak ogromny ładunek wybuchowy dostaje się w niepowołane ręce w wyniku działań dywersyjnych. Widać, że ich przeprowadzenie pod nosem SKW nie byłoby zbyt trudne.
Funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej powinni ochraniać tego rodzaju transport. Powinna być także osłona SKW od strony kontrwywiadowczej. Jedną rzeczą jest fizyczne bezpieczeństwo, a drugą są kwestie zabezpieczenia przed możliwą dywersją lub działaniami obcego wywiadu. Nie można wykluczyć, że ktoś chciałby ten ładunek ukraść i go odpowiednio wykorzystać. Tu powinna być pełna synergia działań pomiędzy SKW i ŻW podczas ciągłego kontrolowania tego, co z tym ładunkiem aktualnie się dzieje. Z tego, co wiem, były to miny, które transportowano na granicę polsko-białoruską i wracały do składu
— ocenia wicedyrektor klubu Prawa i Sprawiedliwości. w ocenie którego szef MON nie kontroluje swojego resortu.
Kosiniak-Kamysz nie ma kontroli nad tym, co się dzieje w MON. Wszyscy widzą, że jest zdominowany przez wiceministra Cezarego Tomczyka. Być może nie chce mieć także nic do powiedzenia, bo zajmuje się głównie partią. W przypadku szefów SKW, nawet gdyby chciał, to nie mógłby ich wyrzucić, bo musiałby o to prosić Donalda Tuska, a ten by się nie zgodził. Gen. Stróżyk ma bowiem do wykonania polityczne zlecenia w zakresie rzekomych rozliczeń opozycji
— podkreśla Kurzejewski.
Zamiast dymisji szefów SKW i ŻW są podziękowania ze strony szefa MON. Władysław Kosiniak-Kamysz jest bardzo zadowolony z działań gen. Stróżyka i płk Duszy.
Te postaci zostały Kosiniakowi-Kamyszowi narzucone przez Donalda Tuska. Wykonują w tej chwili polityczne plecenia premiera, kierując pracami całkowicie skompromitowanej i niszczącej powagę instytucji państwowych neo-komisji ds. rosyjskich wpływów. Za ciężkie pieniądze przygotowują slajdy w Power Poincie. W tej sytuacji Kosiniak-Kamysz nie może ich wyrzucić i musi ich chronić. Mam jednak nadzieję, że szef MON posiada przynajmniej świadomość, iż te osoby nie powinny zajmować takich stanowisk. Płk Dusza, zastępca szef SKW, odpowiadał przecież w poprzednich latach za reset z Rosją, a sam gen. Stróżyk jest tak naprawdę politykiem. Zajmuje się tym, czym zajmować się nie powinien
— mówi nasz rozmówca.
Polityczne umocowanie szefów SKW to nie wszystko. W ŻW po wyrzuceniu dwóch bardzo doświadczonych generałów na kluczowe stanowiska powołano osoby bez doświadczenia i nie będące po wojskowych studiach, a jedynie po oficerskich kursach. Dodatkowo zastępca Komendanta Głównego ŻW, ppłk Edyta Korolczuk nie pełniła wcześniej żadnych kierowniczych funkcji i podobno on i jej mąż znają się dobrze z wiceszefem SKW płk Duszą. Głośna była także sprawa wykorzystania przez nią kilka lat temu systemów policyjnych do sprawdzania danych szczegółowych sąsiada z którym weszła w konflikt. Sprawa powinna trafić do prokuratury, a ukręcił jej łeb obecny komendant ŻW, który był jej przełożonym. Skończył się na postępowaniu dyscyplinarnym i naganą. Uchronił ją w ten sposób przed poważnymi konsekwencjami prawnymi, które mogły skutkować wydaleniem ze służby
— przypomina Kurzejewski.
Seria tragicznych kompromitacji MON
Kurzejewski skrytykował stan polskiej armii od rządami koalicji Donalda Tuska.
To jest kolejna kompromitująca sytuacja w polskim wojsku z całej ich serii. I nie mówię już nawet o składanych i niedowiezionych obietnicach w postaci niezrealizowanych kontraktów zbrojeniowych, czy zmniejszeniu dynamiki przyjmowania nowych poborowych. Od czasu kiedy Kosiniak-Kosiniak objął urząd szefa MON, zginęło 7 żołnierzy w czasie ćwiczeń lub wykonywania zadań. Zatrzymano żołnierza, który bronił się na granicy przed agresywnymi migrantami. Warto przypomnieć także rosyjski dron kamikadze, którego szukało mnóstwo żołnierzy. Sam Tusk plątał się wtedy, mówiąc wpierw, że wpadł jeden dron, później, że dwa, a w końcu, że nic nie wpadło. Ostatnio pijany żołnierz strzelał i prawie zabił ojca z córką podróżujących samochodem na Podlasiu. To jest kompletny brak kontroli nad resortem. Według nieoficjalnych informacji ma to wynikać z tego, że Kosiniak-Kamysz jest w resorcie 2 godziny dziennie i bardziej zajmuje się partią polityczną
— podkreśla wicerzecznik Prawa i Sprawiedliwości.
To wszystko pokazuje, że mamy do czynienia z pewnym układem, ci ludzie są nietykalni. W każdym normalnie funkcjonującym resorcie takie osoby, jak choćby szef SKW czy ŻW, powinny stracić swoje stanowiska, a nie generał odpowiedzialny za logistykę. Powinien także ponieść jakieś konsekwencje, ale nie wiem, czy aż tego rzędu. Gen. Kępczyński został po prostu kozłem ofiarnym
— podsumowuje w rozmowie z portalem wPolityce.pl Mateusz Kurzejewski.
CZYTAJ TAKŻE: Rząd Tuska poszukuje winnych zastępczych ws. „zagubienia” min przeciwpiechotnych? Błaszczak: Kowal zawinił, a Cygana powiesili
koal
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/718191-kurzejewski-szefowie-skw-i-zw-powinni-stracic-stanowiska