Niemieccy politycy, ale także niemieckie media z całych sił wspierali kampanię wyborczą do Sejmu i Senatu w 2023 roku, Tuska i Platformy, aby mogli stworzyć rząd, który odsunie PiS od władzy. Tak się też stało, więc już od roku premier Tusk i jego rząd, w różny sposób, ale konsekwentnie „spłaca” zobowiązania, jakie zaciągnął u niemieckich polityków w zamian za to poparcie. Teraz jednak potrzebne jest poparcie dla kandydata Tuska w wyborach prezydenckich, Rafała Trzaskowskiego i znowu niemieckie media wręcz wprost piszą i mówią, że w żywotnym „europejskim” interesie jest, aby wybory prezydenckie w Polsce wygrał kandydat Platformy, wtedy Tuskowi uda się przywrócić praworządność.
Kilka dni temu o takiej konieczności mówiło publiczne niemieckie radio DLF, o czym we wpisie na jednym z portali społecznościowych poinformował znawca polityki niemieckiej prof. Zdzisław Krasnodębski. Ba, niemieckie media wyjaśniają, że w związku z tym Donald Tusk musi czasami publicznie głosić poglądy „nie-europejskie” np. w sprawie unijnej polityki migracyjnej, klimatycznej czy energetycznej.
Wyborcze kalkulacje Tuska
Mówiąc wprost, niemieckie publiczne radio twierdzi, że aby zapewnić zwycięstwo kandydatowi Platformy w wyborach prezydenckich w Polsce, premier Tusk musi kłamać w sprawie najważniejszych unijnych polityk, żeby pozyskać dodatkowych wyborców. Wiadomo bowiem, że Donald Tusk ma w tych sprawach poglądy identyczne jak brukselski czy berliński establishment, ale ponieważ mogą one zaszkodzić kandydatowi Platformy, musi chociaż przejściowo głosić inne, te bardziej strawne dla większości Polaków.
I rzeczywiście, Donald Tusk tak robi w sprawie unijnego paktu imigracyjnego, mimo tego, że był jednym z jego współtwórców w latach 2014-2019, kiedy sprawował funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej. Teraz publicznie parę razy stwierdził, że jest mu przeciwny. Ba, przedstawiciel polskiego rządu podczas obrad Rady Unii Europejskiej, kiedy odbywało się głosowanie w tej sprawie, był nawet przeciw, ale wtedy kiedy już jasne było, że jest w tym głosowaniu tzw. kwalifikowana większość i pakt migracyjny zostanie przyjęty.
Wprawdzie główny mechanizm tego paktu - „przyjmuj nielegalnych imigrantów albo jeżeli ich nie przyjmujesz, płać po 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego”, będzie obowiązywał dopiero w 2026 roku, ale już teraz Niemcy, korzystając z innych przepisów, masowo zawracają nielegalnych imigrantów do Polski, a rząd Tuska nie reaguje, przyjmując wszystkich tych, którzy zostają skierowani do naszego kraju. Rząd Tuska działa więc w tej sprawie zgodnie z niemieckimi interesami, a że czasami szef polskiego rządu powie publicznie, że paktu nie popiera, to jak piszą i mówią niemieckie media, to jest usprawiedliwione.
Klimat na ołtarzu polityki?
Podobnie z polityką klimatyczną. W połowie listopada poprzedniego roku, tuż po powrocie z nieformalnego posiedzenia Rady Europejskiej w Budapeszcie, Tusk na konferencji prasowej na lotnisku niespodziewanie wypalił, że „niektóre założenia dotyczące emisji CO2, rozbrajają europejską gospodarkę”. Ta „złota myśl” Tuska była poprzedzona dłuższym wywodem, że już teraz energia w UE jest 2,5 razy droższa niż w USA, a skoro Donald Trump zapowiedział odblokowanie wydobycia ropy i gazu z łupków, to tam energia będzie jeszcze tańsza. To z kolei oznacza jeszcze większe pogorszenie konkurencyjności gospodarek krajów UE względem amerykańskiej gospodarki ze wszystkim tego negatywnymi konsekwencjami, w tym ucieczkę wielu europejskich przedsiębiorstw za ocean.
Tyle tylko, że obecna krytyka przez Tuska unijnego handlu uprawnieniami to krytyka samego siebie, bo przecież to on najpierw jako premier w latach 2008-2014 ją wspierał i akceptował, a później jako przewodniczący Rady Europejskiej w latach 2014-2019 nawet ją kształtował w kolejnych etapach i wręcz wymuszał jej przyjmowanie na przywódcach krajów członkowskich.
Przypomnijmy tylko, że na tak radykalny system europejskiej polityki klimatycznej jesienią 2008 roku zgodził się właśnie Tusk (słynne 3x20 w tym redukcję o 20 proc. emisji CO2 do roku 2020, przy czym wyraził też zgodę na zmianę bazy z roku 1990 na 2005 rok, co w sposób szczególny postawiło Polskę w trudnej sytuacji, a także na obowiązkowy handel uprawnieniami do emisji dla wytwarzających energię elektryczną, który zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2013 roku). Jeszcze radykalniejsze rozwiązania zaproponowała KE w polityce klimatycznej w 2014 roku, Tusk, wtedy jeszcze jako premier, zdając sobie sprawę, że ich przyjęcie uderzy w Polskę jeszcze mocniej niż porozumienie z 2008 roku, dwukrotnie prosił o przełożenie debaty nad tymi zmianami na posiedzeniu Rady Europejskiej w marcu i w czerwcu 2014, na jesień tego roku.
Gwałtowny wzrost cen
Pod koniec października 2014 roku na posiedzenie RE, kierowanej już wtedy przez nowego przewodniczącego Donalda Tuska, pojechała nowa premier Ewa Kopacz i zupełnie nieprzygotowana zgodziła się na kolejne restrykcje (między innymi ograniczenie emisji CO2 o 43 proc. do 2030, teraz to już 60%), ale przede wszystkim na wprowadzenie tzw. Rezerwy Stabilizacyjnej. Rezerwa to zdjęcie z rynku 900 mln ton pozwoleń na emisję, co już wówczas zostało nazwane przez polski Senat para-podatkiem dla polskich wytwórców energii elektrycznej i jest poważnym powodem gwałtownego wzrostu ich cen.
Drugim powodem wzrostu cen pozwoleń na emisję CO2 jest fakt, że od stycznia 2018 roku, stały się one instrumentem finansowym, a tym samym w handlu nimi bierze udział szeroko rozumiany sektor finansowy, a pozwolenia na emisję stały się przedmiotem powszechnej spekulacji. Ponadto także wtedy w roku 2014 wprowadzono zmianę w handlu emisjami ETS na lata 2021-2030, polegającą na corocznej redukcji puli uprawnień na rynku o 2,2 proc., co oznacza w każdym roku zmniejszenie ich ilości, a tym samym kolejny powód do windowania ich cen w obrocie giełdowym.
Tusk więc już w ciągu pierwszego roku swoich rządów atakował unijne polityki takie jak imigracyjna czy klimatyczna, które sam współtworzył jako premier polskiego rządu i szef Rady Europejskiej, tylko po to, aby oszukańczo pozyskiwać wyborców dla kandydata Platformy w wyborach prezydenckich. Niemieckie media piszą i mówią, że Tusk tak musi robić i jednocześnie go usprawiedliwiają, gwarantując, że ma on „europejskie” poglądy, a tylko przejściowo w niektórych sprawach, musi głosić te „nie-europejskie”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/717852-niemieckie-media-tusk-musi-glosic-poglady-nie-europejskie