„Przez takie działania rządzących oraz brak kompetencji i niewiedzę, naszemu przemysłowi stoczniowemu sprzed nosa uciekną miliardy dolarów” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl poseł Kacper Płażyński z PiS. Polityk informuje o mało znanej sprawie kontraktu na budowę nawet 100 tankowców dla Saudi Aramco. „Chodzi o wybudowanie nowych jednostek. Polskie stocznie są w stanie takie tankowce budować” - wyjaśnia poseł z Pomorza i ujawnia kulisy swoich rozmów z resortem infrastruktury w tej sprawie.
Portal wPolityce.pl: Czy sprawa przejęcia kontroli nad portem przeładunkowym w Szczecinie przez kapitał niemiecki jest już przesądzona?
Kacper Płażyński PiS: Z tego co wiem resort infrastruktury jeszcze analizuje możliwość skorzystania z prawa pierwokupu. Jako szef sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej w najbliższym czasie zwołam jej posiedzenie, na którym resort będzie musiał przedstawić czarno na białym swoje stanowisko w sprawie szczecińskiego portu. Chcemy, aby było jasne, dlaczego ministerstwo infrastruktury podjęto taką, a nie inną decyzję w sprawie możliwości skorzystania z prawa pierwokupu udziałów.
A jakie jest stanowisko rządzących odnośnie tamy w Siarzewie? Jest przecież kluczem do uczynienia z Wisły drogi wodnej dla żeglugi śródlądowej.
Pytanie, czy rząd Tuska chce, aby Wisła stała się drogą wodną. Miała na tyle uregulowany poziom wody, aby mogła być prowadzona na niej bezpieczna żegluga towarowa w podstawowym wymiarze, czyli od wysokości Warszawy do ujścia. Zamysł budowy tamy w Siarzewie był realizacją takiej wizji, miała ona być jedną z najważniejszych kaskad, które umożliwiałyby taką regulację.
Czy tama w Siarzewie nie miała także wspierać częściowo tamy we Włocławku?
Tamę we Włocławku budowano w czasach głębokiego PRL-u. W zamyśle projektantów jako samodzielna konstrukcja, bez budowy pozostałych kaskad na Wiśle, miała funkcjonować do 15 lat. Dziś ma ponad 50. Wielu ekspertów uważa, że prace, które miałyby ją odciążyć, już dawno powinny być rozpoczęte i w związku z tym tamę trzeba będzie rozebrać bo jest zbyt wyeksploatowana nawet jeśli powstaną kolejne zapory na Wiśle. W przeciwnym razie grozi nam sytuacja, którą mieliśmy na południu Polski w czasie wrześniowej powodzi. Jedna z zapór przy tamtejszym zbiorniku retencyjnym nie wytrzymała naporu wody, a przecież technicznie miała być sprawna. Gdyby włocławska tama nie wytrzymała, to poza tragedią zalania znacznych terenów poniżej, mielibyśmy też do czynienia z bombę ekologiczną. Pod tą tamą gromadzą się metale ciężkie z odprowadzanych od kilkudziesięciu lat do rzeki ścieków przemysłowych. To poważne zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi, ale też dla środowiska. To byłaby katastrofa, z której skutkami mierzylibyśmy się następne dziesiątki lat.
Dlaczego ekipa Donalda Tuska nie chce pogłębiać Wisły i rozwijać żeglugi śródlądowej w Polsce?
W ubiegłym roku we Francji zapadła decyzja o pogłębieniu drogi wodnej na Renie. Nie wspomnę tu już nawet o tym, jak rzeki wykorzystują Niemcy. W Europie główne rzeki są eksploatowane od dziesiątek lat i to jest wiedza banalna. Niestety tego typu banały nie trafiają do świadomości niektórych polskich polityków, którzy być może są inspirowani przez jakieś zewnętrzne siły, którym nie w smak rozwój Polski. Inaczej nie potrafię tej sytuacji wytłumaczyć. Przy tak dużych inwestycjach, nie możemy patrzeć jedynie w kontekście jednej, czy nawet dwóch kadencji Sejmu. To zbyt krótka perspektywa, by te inwestycje zdążyły się zwrócić. Trzeba tu mówić o wizji rozwoju państwa w długiej perspektywie, może nawet 100-tu letniej. Obok drobniejszych inwestycji rozwojowych trzeba pomyśleć także o wielkich kołach zamachowych, które rozpędza naszą gospodarkę. Niestety znacząca część klasy politycznej nie chce mieć takiej wizji, bo to jest dla niej wygodniejsze. Można leniuchować, pobierać pensje w spółkach skarbu państwa lub siedząc w Sejmie czy rządzie się nie narobić, a zarobić. Przede wszystkim, nie drażni się wtedy parterów z zachodu, od których często zależy kariera polityczna w Polsce takiego czy innego polityka. Szczególnie nie drażni się tych państw, dla których nasze strategiczne projekty byłyby konkurencyjne, przede wszystkim Niemców. Dla realizacji dalekowzrocznej wizji budowy drogi wodnej na Wiśle powstanie tamy w Siarzewie jest niezbędne do uprawiania krajowej żeglugi a w większym obrazku jest potrzebna do utworzenia z Wisły części międzynarodowej drogi wodnej E40, która ma połączyć Bałtyk z Morzem Czarnym.
Myśli pan, że droga wodna na Wiśle i tama w Siarzewie do furtka do dużego biznesu dla Polski w Europie?
Jeśli będzie taka wola polityczna, to te plany można zrealizować w 20 lat. Wymagają one współpracy z Białorusią i Ukrainą. Rosja jest kolosem na glinianych nogach, prędzej czy później, będzie musiała ugiąć kolana. Choć teraz Białoruś jest w strefie rosyjskich wpływów, to jest także w sferze wpływów chińskich a sama też stara się ekonomicznie przetrwać. Przez terytorium Białorusi biegną tory kolejowe, przez które docierają do nas towary z Dalekiego Wschodu. Wojna na Ukrainie nie przekreśliła możliwości robienia biznesu z Chińczykami, bo Białoruś też na tym zarabia. Polska może być handlowymi wrotami dla Chin do Europy. Na tym przykładzie zadajmy sobie pytanie, dlaczego nie mielibyśmy w przyszłości razem z Białorusią i Ukrainą zrealizować projektu budowy czegoś na miarę kanału sueskiego? Łączącego daleką północ z dalekim południem Europy, a nawet Zakaukaziem, na którym Polska, Ukraina i Białoruś zbijałaby kokosy. Bez m. in. zapory w Siarzewie nic z tych planów nie będzie. Jeśli myślimy o Polsce poważnie i chcemy, aby była wielka, to takie projekty musimy właśnie realizować. Niestety obecna władza o Polsce nawet rozmawiać o nich nie chce, nie ma takich ambicji.
Projekt budowy tamy w Siarzewie najprawdopodobniej upadł definitywnie. Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska nie wydał decyzji środowiskowej dla tego projektu.
O sprawę budowy tamy w Siarzewie pytaliśmy na posiedzeniu Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej przed miesiącem. Rządzący składali deklaracje pozytywno-neutralne. Trudno było im mówić wprost, że są przeciwni. Kiedy jednak przyszedł czas podejmowania konkretnych decyzji, to wyszło szydło z worka. Dwa tygodnie temu, Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska, czyli urzędnik w randze ministra, którego mianuje minister klimatu i środowiska, uchylił decyzję środowiskową dla inwestycji związanej z tamą w Siarzewie. Decyzja środowiskowa jest kamieniem milowym dla każdej większej inwestycji w Polsce. Przykładowo, wydanie decyzji środowiskowej dla elektrowni jądrowej na Pomorzu trwało 6 lat. Wydanie decyzji ws. budowie tamy w Siarzewie także trwało kilka lat, to skomplikowana konstrukcja, ogromna inwestycja jakiej nie robiliśmy od budowy tamy we Włocławku. Tymczasem ta decyzja środowiskowa dla tamy w Siarzewie została przez urzędnika mianowanego przez rząd Donalda Tuska uchylona. Nie po słowach a po czynach poznajemy z kim mamy do czynienia i jakie są ich cele.
To chyba raczej pana nie dziwi.
Wiele jest inwestycji w gospodarce morskiej, które nie idą tak, jak iść powinny. Niektóre są wręcz odkładane ad acta, padają pozytywne deklaracje, ale widzimy mocne spowolnienie ich realizacji. Takim przykładem jest budowa Drogi Czerwonej w Gdyni, bez której powstanie Portu Zewnętrznego umożliwiającego rozładunek największych jednostek w gdyńskim porcie – nie ma sensu. Droga Czerwona to taka autostrada dla TIR-ów, biegnąca wprost do serca portu w Gdyni. Tymczasem wiceminister infrastruktury Piotr Malepszak wskazał, że zakłada, że prace dotyczące tej inwestycji zaczną się dopiero w 2029 r. To zdecydowanie za późno, dodatkowo żaden twardy plan tylko pisany palcem po wodzie. Widząc sprawczość tego rządu obstawiam, że nic z tego nie będzie, a każdy rok opóźnienia to miliardy dochodów mniej w naszym budżecie.
Może nowy rząd Donalda Tuska nie ma już pieniędzy na rozwój Polski?
Nawet jeśli chcieli coś zrobić, to doprowadzili do tak katastrofalnej sytuacji budżetowej, że bardziej należy spodziewać się cięć niż inwestycji. W przyszłym roku deficyt budżetu państwa sięgnie 290 mld zł. W sumie przez dwa lata ich rządów deficyt ma wynieść ponad 500 mld zł. To są kwoty, które będziemy bardzo długo spłacać, bo nigdy nie byliśmy aż tak zadłużeni. Obawiam się, że z tą ekipą żadne poważne inwestycje nie pójdą do przodu, bo będą ciąć wydatki, na czym się tylko będzie dało. Trzeba do tego dodać zewnętrzne naciski, by nie robić krzywdy przede wszystkim Niemcom. Nie wspominając, o niekompetentnych ludziach, którzy tych projektów inwestycyjnych nie potrafią robić.
Ma pan na myśli konkretne osoby i sytuacje?
Po roku od pracy nowego rządu zwróciliśmy się do ministerstwa infrastruktury o przedstawienie informacji na temat planów rozwoju naszego przemysłu stoczniowego. Ten przemysł jest bardzo ważny dla naszej gospodarki szczególnie dla północy Polski. Wiceminister infrastruktury Arkadiusz Marchewka na posiedzenie Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej jednak nie przyszedł. Poszedł za to na spotkanie parlamentarnego zespołu ds. Warmii i Mazur, czyli gremium, które może sobie założyć każdy poseł, a na posiedzenie jego pracownicy przekazali dwukartkową ogólną informację. Ostatecznie w czasie posiedzenia reprezentował go dyrektor jednego z departamentów w ministerstwie. Trudno traktować to inaczej jak ucieczka ministra od trudnych pytań, tyle że łaski nam przychodząc na komisję nie robi. To jego obowiązek wynikający wprost z regulaminu Sejmu.
Nie wiedzą jak rozwijać polski przemysł stoczniowy, czy może raczej nie chcą tego robić?
Poprosiliśmy resort infrastruktury o wskazanie konkretnych możliwości współpracy z firmą Saudi Aramco. Miałem bardzo konkretny powód. Będąca największą firmą energetyczną na świecie Saudi Aramco przymierza się właśnie do wymiany znacznej części floty swoich tankowców. Mówimy o ponad 100 potężnych statkach i kontraktach na kilkadziesiąt miliardów dolarów w perspektywie kilkunastu następnych lat. Chodzi o wybudowanie nowych jednostek. Polskie stocznie są w stanie takie tankowce budować. Nasza komisja nie dostała nawet jednego przecinka informacji na ten temat ani na papierze ani ustnie. Nic, na temat stanu współpracy i dialogu z Saudi Aramco, z którym dobre relacje zbudowaliśmy w poprzednich latach, za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Saudowie weszli przecież do Rafinerii Gdańskiej i te relacje na poziomie politycznym i biznesowym mamy. Dlaczego z tego nie korzystamy?
Jak można nie skorzystać z okazji takiego biznesu?
Przez takie działania, brak kompetencji i niewiedzę, naszemu przemysłowi stoczniowemu sprzed nosa uciekną miliardy dolarów, które mogłyby trafić do Polski. Dodam, że posłowie koalicji rządzącej, którzy oglądali tę kompromitację rządu Tuska na Komisji Gospodarki Morskiej po angielsku wyszli z posiedzenia. Posłom PiS razem z wiceprzewodniczącym Szymańskim z Konfederacji udało się wtedy przyjąć dezyderat, wzywający rząd do udzielenia wyczerpującej informacji w tej sprawie. Czekamy. Chociaż tyle.
Jeśli polskie stocznie nie skorzystają, to zarobią pewnie niemieckie.
Michał Baranowski długoletni dyrektor the German Marshall Fund w Polsce, czyli niemieckiej fundacji założonej w Stanach Zjednoczonych i funkcjonującej za pieniądze niemieckiego rządu został właśnie wiceministrem w Ministerstwie Rozwoju. Dodatkowo trafił do Rady Instytutu Zachodniego, który ma opracowywać ważne ekspertyzy i opinie dotyczące sposobów konkurowania m.in. z Niemcami. Człowiek, który wprost pracował w fundacji założonej przez niemiecki rząd. Widząc takie rzeczy, trudno jest nie określić rządu Donalda Tuska, jako proniemiecki, a nawet zinfiltrowany przez niemieckie interesy. Państwowy Instytut Zachodni ma podpowiadać organom naszego Państwa, jak możemy Niemców gospodarczo ograć. Obawiam się, że dziś niemiecki kanclerz wszystkie te analizy ma na biurku. Donald Tusk… - „Koń, jaki jest, każdy widzi”.
Dziękuję za rozmowę.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/717799-plazynski-polskie-stocznie-mogly-zarobic-miliardy-dolarow