Za 17 dni inauguracja prezydentury Donalda Trumpa w USA, a za miesiąc i 20 dni być może najważniejsze wydarzenie polityczne tego roku w Europie: wybory w Niemczech. Oczywiście dla Polaków i dla prawicy na Starym Kontynencie kluczowe będą wybory prezydenckie w Polsce.
Jednak nie należy nie doceniać elekcji w największym kraju członkowskim Unii Europejskiej. Nie tylko dlatego, że są to wybory przedterminowe, co stanowi absolutną rzadkość w tradycji politycznej najpierw Niemieckiej Republiki Federalnej, a następnie Republiki Federalnej Niemiec. Przede wszystkim jednak dlatego, że mogą one — i jest to bardzo prawdopodobne — doprowadzić do zmiany rządu nad Renem i Szprewa.
Znienawidzony przez Angele Merkel do tego stopnia, że przez blisko dwie dekady, niedopuszczany przez Frau Kanzlerin na listę wyborczą CDU do Bundestagu lider opozycji Friedrich Merz ma olbrzymią szansę zostać kanclerzem. Inna sprawa czy przywódcy „czarnych” (CDU-CSU) starczy do stworzenia rządu głosów „żółtych” (FDP), czyli liberałów. Jednym więc z potencjalnych scenariuszy — choć dla pozycji Niemiec w Europie zdecydowanie najgorszym — byłby pat polityczny, czyli wielomiesięczna niemożność utworzenia rządu.
Berlin już to ćwiczył po czwartym zwycięstwie Angeli Merkel w roku 2017, gdy doszło do sytuacji niebywałej w stabilnie politycznych Niemczech: półrocza „nierządu”. Targi w ramach potencjalnej koalicji rządowej trwały od wczesnej jesieni (wybory były 27 września 2017) aż do Wielkanocy! Nazwałem to „belgizacją” polityki niemieckiej, bo nasz zachodni sąsiad poszedł drogą jednego z najmłodszych państw Starego Kontynentu – Królestwa Belgii (istnieje ono raptem 195 lat, co można choćby porównać z 1060 -letnią historią państwowości polskiej…).
Inna sprawa, że wówczas Berlin mógł liczyć na bardziej miękkie lądowanie niż obecnie, bo Merkel rządziła przez trzy kadencje i miała rządzić czwartą, a więc nie było pytań o polityczną kontynuację, tylko o kształt koalicji. Teraz gdy „czarni” mają zastąpić „czerwonych” (SPD), zmiany mogą być olbrzymie, a nie częściowe. Zaś brak rządu zgodnego z wolą wyborców może być poważnym problemem dla niemieckiej klasy politycznej.
Zakładając jednak, że CDU-CSU wygrywa wybory nie tak, jak PiS w Polsce w 2023 roku i jest zdolna stworzyć koalicję — jaki będzie miało to wpływ na politykę europejską i globalną? Niektórzy komentatorzy, także w naszym kraju sugerują, że bardziej centrowy rząd niemiecki z kanclerzem z prawego skrzydła CDU będzie bardziej podatny na naciski Waszyngtonu.
Trump jest bardzo sceptyczny wobec Berlina: był ostrym krytykiem Merkel. Krytykuje teraz – a zwłaszcza jego ludzie z Elonem Muskiem na czele – kanclerza Scholza. Bardziej „prawicowy” i (po czasie) antyimigracyjny Merz, politycznie prześladowany przez Angelę Merkel ma spore szanse na lepsze relacje osobiste z 45. i 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki niż dwoje jego poprzedników.
Tyle że Polacy nie mają się z czego cieszyć. Jak bowiem mówi amerykańskie powiedzenie polityczne: „Nie ma darmowych lunchów”. Coś za coś. Jeśli Berlin obierze bardziej przyjazny kurs wobec Waszyngtonu — co nie będzie po Scholzu trudne — to zapewne będzie za to przez USA wynagradzany.
Czy to dobrze dla Polski? Oczywiście nie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/717511-kluczowe-wybory-w-niemczech