Najbardziej zaskakuje u Trzaskowskiego trywialność jego publicznych wystąpień – wiedza na poziomie wygadanego ucznia piątej klasy podstawówki.
„Cała Polska Naprzód!” – hasło Rafała Trzaskowskiego jest równie beznadziejne, jak jego dotychczasowa kampania prezydencka. Przecież gdyby hasło ograniczało się do słów „Polska Naprzód!”, oznaczałoby to samo. To ten przypadek, gdy wielu mówi, że coś jest od „samego początku”. Początek to początek – czy to „sam”, czy bez „samego”. Jeśli podmiotem jest Polska, to wiadomo, że cała, bo gdyby było inaczej, trzeba by sprecyzować, czy Polska południowa, północna, wschodnia, zachodnia czy wedle jeszcze jakiegoś innego podziału.
Rafał Trzaskowski i jego sztabowcy muszą brać Polaków za kompletnych jełopów, jeśli sądzą, że jak się powie (napisze) „cała Polska” to będzie to ponad podziałami, poza Warszawą (centralą), bo inaczej Polacy by tego nie zrozumieli. Beznadziejna kompetencja językowa kroczy tu w parze z próbą zasypywania uprzedzeń, bo przecież to Trzaskowski i jego partia dzielili Polskę i Polaków na oświeconych i ciemniaków, na gorszy Wschód (słynne: „ch…j tam z Polską wschodnią”) i lepszy zachód. Określenie „cała Polska” od razu te podziały przypomina, więc jest to mądre inaczej.
Także określenie „naprzód” jest w tym kontekście bezsensowne. Jeśli hasła używa polityk, to wiadomo, że chce się wyborcom podlizać. Nie powie więc np. „Polska wstecz!” czy „Polska w tył! (do tyłu)”. Podobnie jak nie powie „Polska stop!”, bo to na pierwszy rzut ucha negatywne. I przypominałoby dialog w windzie z filmu Marka Koterskiego „Nic śmiesznego”. Sąsiad głównego bohatera (Jan Jurewicz) wsiada na parterze i pyta „na górę jedzie?”. „A gdzie ma jechać – w bok? – odpowiada Adaś Miauczyński (Cezary Pazura).
Gdyby chcieć utworzyć skrót od „Cała Polska Naprzód!”, to wyszłaby CPN, czyli w PRL nazwa stacji benzynowych (Centrala Produktów Naftowych). Jak łatwo zauważyć, wszystko w haśle Rafała Trzaskowskiego jest nie tak. Ale generalnie z jego kampanią oraz z nim samym wszystko jest nie tak. Weźmy choćby to jego natrętne powtarzanie, że się zna: a to na sprawach międzynarodowych, a to na gospodarce, a to na wojsku itp. I chyba nawet sobie nie zdaje sprawy, że takie natrętne powtarzanie budzi podejrzenia, że w rzeczywistości nie zna się na niczym, więc musi mówić, że się zna, gdyż inaczej nikt w to nie uwierzy.
Śmieszne, a wręcz groteskowe jest odkrywanie przez Rafała Trzaskowskiego, jak wygląda realne życie. Pojechał na giełdę w Broniszach, żeby odkryć, skąd w Hali Mirowskiej, gdzie skądinąd nikt go nie widział, biorą się świeże produkty, choćby warzywa i owoce. I zaraz Polacy zaczęli się nabijać, iż wcześniej pewnie myślał, że rosną w Hali Mirowskiej albo na Placu Mirowskim, ewentualnie w Parku Mirowskim.
Ilekroć Trzaskowski jedzie miejską komunikacją, zawsze towarzyszy mu spora grupa fotografów, operatorów kamer, dziennikarzy, żeby przekonać Polaków (warszawiaków), iż jest taki, jak każdy. Tyle że każdy nie jeździ z ekipą uczestniczącą w lansie i nie zabiera w podróż metrem kupki książek, żeby je czytać bo to kompletny absurd. Ilekroć Trzaskowski powtarza, że jest takim samym chłopakiem, jak większość Polaków, zaraz zwraca uwagę, iż jednak nie jest i nigdy nie był, bo ludzie są przekorni i zaraz to sprawdzają. W efekcie zamiast być traktowanym jak ktoś zwyczajny, zwraca uwagę, że jest i zawsze był uprzywilejowanym paniczykiem, tylko teraz trochę podrósł.
Kompletnie absurdalny, a wręcz głupkowaty jest kompleks wzrostu u Rafała Trzaskowskiego. Po co w ogóle ta licytacja, że jest „wysoki”? Może być jakikolwiek, bo nie wzrost decyduje o wyborze na prezydenta (skądinąd z dotychczasowych prezydentów tylko Andrzej Duda ma ponad 180 cm wzrostu). Tym bardziej że taki poseł Konrad Frysztak z Platformy Obywatelskiej ma 207 cm wzrostu i w niczym mu to nie pomaga, a wręcz przeciwnie.
Idiotyczna jest licytacja Trzaskowskiego na znajomość języków obcych. Dobrze jest znać kilka, ale to kompletnie nie decyduje o randze czy wielkości prezydenta. Skądinąd, gdyby prezydent Warszawy nie znał angielskiego, byłoby to kuriozalne, skoro skończył filologię angielską. I jeszcze te pretensjonalne odwołania do czytania w oryginale (po francusku) Edgara Morina. Albo rozmowa po francusku z Emmanuelem Macronem. Edward Gierek też rozmawiał z francuskimi prezydentami w ich języku i co z tego? Ale ta pretensjonalność sprawiła, że Rafał Trzaskowski zyskał pseudonim „Bążur” i nie jest to wyraz podziwu, lecz ewidentna kpina.
Najbardziej zaskakuje u Rafała Trzaskowskiego trywialność jego publicznych wystąpień – wiedza na poziomie wygadanego ucznia piątej klasy podstawówki. Nic interesującego nie mówi, więc po wielu wystąpieniach w kolejnym można się spodziewać wyłącznie steku banałów. Wypowiadanych z zadęciem i charakterystycznym podnoszeniem głosu na końcu zdań. To tylko zwraca uwagę, że jedynym podniecającym się tymi mowami jest sam Trzaskowski. Klakierzy na salach są przygotowaną oprawą, więc to tylko pogarsza sprawę.
Rafał Trzaskowski nie jest w stanie ukryć negatywnych emocji, gdy się „podpala” i to jest wyjątkowo żałosne. Weźmy choćby jego słowa skierowane do reportera telewizji wPolsce24 w odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie ma wyprzedzających informacji o miejscu i czasie spotkań. „Żeby pana zmylić. Haa!” – wykrzyknął przeszczęśliwy kandydat na prezydenta. Wcześniej, w lipcu 2021 r., w podobnej formie straszył dziennikarzy: „Spieszcie się państwo zadawać pytania z TVP Info, bo niewiele tygodni już zostało”. I zawsze wtedy pojawia się uśmieszek chłoptasia, który napluł komuś do zupy i jest z tego bardzo dumny. I to miałby być prezydent Polski? Osoba o mentalności chłopczyka, który funkcjonuje od jednego głupiego albo infantylnego zagrania do następnego. Strach się bać!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/716544-trzaskowski-pokazuje-sie-w-kampanii-jako-chloptas