III Rzeczpospolita jest martwa. To oznacza wejście w okres anarchii, niepewności i osłabionej odporności, ale jeśli spojrzeć strategicznie, można dostrzec szansę. Bo jeśli rozpadają się ramy konstytucyjne i polityczne naszego państwa, to siłą rzeczy muszą powstać nowe. I albo je wymyślimy, albo ktoś zrobi to bez naszego udziału.
Do klasy politycznej i opinii publicznej powoli dociera, że III RP jest na ostatnich nogach. Co prawda od jej zarania jej słabości były opisywane, ale po pierwsze, działała i rozwijała się, co nie sprzyjało oczekiwaniu zmiany, a po drugie, większość jej historii przypadła na bardzo spokojne czasy. Takie paradygmaty, jak wyższość demokracji liberalnej nad wszystkim, pewność rozwoju i dominacji świata zachodniego, założenie, że wojna nikomu się nie opłaca, więc jej nie będzie, że globalizacja jest jednoznacznie korzystna, że „starsi i mądrzejsi” zawsze wiedzą lepiej – królowały w naszej świadomości. I do pewnego momentu działały, więc ostrzegawcze głosy nie padały na podatny grunt.
Ale czasy się zmieniły. Dla nas nieco wcześniej (Smoleńsk), dla świata zaraz później (kryzys migracyjny, Krym). A potem poszło. Nasz wymarzony Zachód, do którego dążyliśmy przez tyle dekad i do którego w końcu dotarliśmy, jest zagrożony na tyle sposobów, że trudno je wszystkie wymienić. To nie jest tylko kryzys energetyczny. Czy migracyjny. Czy zagrożenie rosyjską wojną (hybrydową lub nie). To multikryzys, w którym liczne składowe przenikają się i warunkują nawzajem. I są to składowe najróżniejszych kategorii – cywilizacyjne, społeczne i psychospołeczne, instytucjonalne, gospodarcze, związane z bezpieczeństwem.
Można wprawdzie powiedzieć, że Polska jest w lepszej sytuacji niż wiele krajów rozwiniętych, bo niektóre problemy jeszcze nie nabrzmiały, mamy zdrową strukturę gospodarki i nadal dość jednolite społeczeństwo.
Ale jest jeden czynnik, który silniej niż w większości krajów zachodnich zagraża państwu. To zdemolowanie umowy politycznej, która legła u podstaw III RP i obejmowała m.in. zgodę na przestrzeganie jej praw. Ten konsensus został w tym roku wypowiedziany przez Donalda Tuska, co oznacza, że ani ten rząd, ani następcy nie będą czuli się zobowiązani do respektowania Konstytucji, ustaw i decyzji podmiotów, które są upoważnione do tych decyzji wydawania. Czyli nie mamy bezpieczników. I przyjmujemy to do wiadomości.
Koniec to początek
Co z tego wynika? Niemal trzy miesiące temu pisałem na łamach niniejszego portalu (Rząd wywraca Okrągły Stół. 4 możliwe scenariusze końca IIIRP) o czterech możliwych scenariuszach: wojenno-kryzysowym, gnilnym, integracyjnym i podmiotowym. W każdym przypadku efektem jest to, że nasze państwo będzie całkiem inne niż znana nam III Rzeczpospolita.
Czy stoczymy wojnę, czy pogrążymy się w anarchii, czy wchłonie nas państwo europejskie – scenariusze różnią się pod względem kosztu i efektu końcowego, ale jedno jest wspólne: w tych trzech przypadkach wpływ Suwerena i jego elit na kształt nowej Rzeczypospolitej będzie znikomy. On przyjdzie z zewnątrz.
Natomiast czwarty scenariusz zakłada, że sami wymyślimy i zaprojektujemy nowe zasady i ramy dla przyszłej Polski.
Okoliczności, w jakich znaleźliśmy się po 35 latach transformacji, 10 latach globalnych burz i roku rządów Donalda Tuska (i jeszcze rozbudzonych ambicji ostatniej dekady, wynikających nie tylko z rządów Zjednoczonej Prawicy, ale i czynników zewnętrznych) sprawiają, że potrzeba i okazja do myślenia o nowym kształcie Polski stają się coraz bardziej oczywiste. I ta świadomość będzie bardzo szybko wzrastać.
Przyszłościowo i całościowo
Trzeba pamiętać o dwóch zasadach, które trzeba przyjąć, by wizja – przekuta w rzeczywistość – sprawdziła się. Po pierwsze, musimy myśleć nie kategoriami teraźniejszości, ale przyszłości, i to czasami dość odległej. Musimy przewidzieć, z jakimi problemami Polska będzie się borykać nie w przyszłym roku, ale za ćwierć wieku i jakimi aspiracjami będą wtedy żyć następne generacje Polaków – bo to dla nich, nie dla siebie projektować będziemy nowe państwo.
Nasz obecny ustrój ma w głównym zarysie 27 lat, a koncepcja państwa – 35. Jeśli chcemy mieć wyobrażenie, co nas czeka w przyszłości, popatrzmy jedną trzecią stulecia wstecz. Jakie wtedy mieliśmy problemy i aspiracje? Inne niż dziś, prawda?
A teraz pomnóżmy to przez dwa lub więcej. Bo tak bardzo zmienią się okoliczności w ciągu następnych dekad. Już sam porządek międzynarodowy będzie wyglądał inaczej. Będzie nas też o wiele mniej. A sztuczna inteligencja tym razem zastąpi nie pracę fizyczną czy prostą umysłową, jak w wyniku poprzednich rewolucji przemysłowych, ale kreatywną i relacyjną. Zmieni to nie tylko rynek pracy czy wpłynie na koncentrację kapitału, ale zmieni porządek całych państw. Innym zagadnieniem, którego przedsmak już dziś znamy, jest działanie quasi-państw – czyli firm, które tworzą własne terytoria cyfrowe, na których wykonują suwerenność, w zasadzie bez żadnej transparentności, nie mówiąc o kontroli społecznej. A z rzeczy lepiej oswojonych – prawdopodobnie nie jakość i dostępność miejsc pracy czy mieszkań będzie problemem, ale na przykład spójność społeczna. Mogą także pojawić się nowe podziały klasowe.
Musimy to wszystko uwzględnić
Druga i najważniejsza wytyczna jest następująca: zaprojektujmy Polskę w całości, uwzględniając wszystkie dziedziny i wzajemny ich wpływ. Nie obronność, nie infrastrukturę, nie demografię i mieszkalnictwo, nie cyfryzację i służbę zdrowia, ale wszystko naraz. Nieuwzględnienie interakcji często bardzo z pozoru odległych dziedzin skutkuje wieloma problemami, jak nierównomierny rozwój, rozwiązania obok problemu, kreowanie nowych problemów czy przeciwskuteczność.
Przykładów jest aż nadto: dopłaty do kredytów mieszkaniowych, w założeniu mające zwiększyć dostępność mieszkań powodują wzrost cen, czyli zmniejszają dostępność. Paradygmat niezależności i samorządności różnych grup zawodowych czy jednostek terytorialnych powoduje powstawanie i wsobność kast, a więc nie sprawia, że służą one społeczeństwu, tylko przeciwnie. Masowa dostępność żłobków ma zachęcać kobiety do rodzenia dzieci, bo będą mogły wrócić do pracy, a to ona między innymi powoduje, że podstawowym modelem rodziny staje się 2+1, co zresztą sprawi, że niebawem żłobki będą świecić pustkami. I tak dalej, i tak dalej. To wszystko przykłady rozwiązań powstałych w silosach (bo przecież nie zakładamy złej woli), których działanie poza te silosy wykracza na obszary nieuwzględnione przez pomysłodawców.
Najpotrzebniejsze i najtrudniejsze jest uchwycenie związków między parametrami twardymi, jak gospodarcze i geopolityczne, a miękkimi – psychologicznymi i psychospołecznymi. A przecież one decydują o powodzeniu lub niepowodzeniu. Strach, kompleksy czy pewność siebie są równie ważne, jak PKB, stopa inwestycji czy cena kilowatogodziny. A właściwie ważniejsze.
Zmiana myślenia
Żeby planować daleko idącą reformę, musimy następnie dokonać przeglądu przekonań i schematów myślowych, w jakich się poruszamy. To bardzo ważna i czasem niedostrzegana część debaty o państwie.
Domyślne założenia silnie programują konstrukcję państwa i praktykę rządową. W dodatku cały czas ewoluują. A jeśli te zmiany przeoczymy, będziemy projektować rozwiązania nie tylko nieoptymalne, ale i nieaktualne.
Na przykład: od dekad panuje przekonanie (potwierdzone realną polityką państwa), że potrzebujemy jak najwięcej miejsc pracy. W swoim czasie słuszne i zrozumiałe, potem zaczęło ukazywać wady – bo tworzenie tysięcy niskopłatnych miejsc prostej pracy (sławetne „montownie”) blokowało siłę roboczą, która przecież mogłaby zająć się czymś bardziej zaawansowanym i wytwarzać więcej wartości dodanej. Albo odmiana tego samego myślenia: „musimy kształcić i aktywizować kobiety”. No to zaktywizowaliśmy. I dziś naszym problemem nie jest brak pracy dla kobiet, ale niska dzietność, coraz późniejszy wiek zachodzenia w ciążę, a także trudność ze znalezieniem partnera z uwagi na pogłębiającą się dysproporcję w statusie mężczyzn i kobiet (i na dokładkę w ich rozmieszczeniu terytorialnym).
Albo weźmy silny paradygmat „Unia albo Białoruś”, który paraliżuje jakiekolwiek myślenie o alternatywach. Zgodnie z nim, powinniśmy się kurczowo trzymać Brukseli, nawet jeśli się zmieni nie do poznania, nawet jeśli członkostwo w Unii będzie szkodliwe, nawet jeśli Unia rozsypie się nam pod nogami. Bo zawsze Białoruś będzie gorsza. Ten dogmat nie pozwala nawet zapytać, czy istnieje coś poza Unią i Białorusią. Albo czy obecność w Unii da się jakoś stopniować czy kształtować.
Takich wierzeń jest mnóstwo i dotyczą wszelkich obszarów naszego życia. Często nie zastanawiamy się, czy jakieś wyjście jest lepsze czy gorsze, ale od razu domyślnie przyjmujemy, że alternatywą jest natychmiastowa i nieuchronna katastrofa. Bardzo często zresztą te dogmaty są nam narzucane. Musimy je eliminować, bo inaczej zaprojektujemy państwo oparte na nieprawdziwych czy nieaktualnych założeniach.
Cele państwa
W trzeciej kolejności należy zastanowić się, jakie mają być cele państwa i przed jakimi wyzwaniami staniemy w ciągu następnych dekad.
W największym skrócie można powiedzieć, że zagrożenia stojące przed nami należą do podobnych kategorii, jak szanse. Czyli cywilizacyjne, geopolityczne, związane z bezpieczeństwem, gospodarcze, społeczne, technologiczne (ten czynnik w zasadzie nie działa sam z siebie, ale silnie programuje pozostałe). Na wszystkich tych polach jesteśmy zagrożeni, ale jednocześnie mamy mocne strony i szanse.
Do tego należy dodać czynnik ambicji i aspiracji. Jest w zasadzie pewne, że okres niepokojów i zmian potrwa jeszcze długo, więc z góry możemy odrzucić doktrynę „naszej chaty z kraja”. Luksus peryferyjności już należy do przeszłości. Jesteśmy w centrum. Więc nawet gdybyśmy nie chcieli chwytać szans, jakie niosą globalne przetasowania (a przecież chcemy, prawda?), i tak nie możemy sobie pozwolić na bierność.
Kolejny aspekt to bezpieczeństwo. Nikomu już nie trzeba tłumaczyć, że budowanie bezpieczeństwa to nie „megalomania, mrzonka i tylko prowokuje agresora”. Ten mit na szczęście już upadł. Ale powstaje pytanie: do jakiego poziomu mamy to bezpieczeństwo rozwijać? Czy tylko do skromnego „inwestujmy w czołgi, to sojusznicy nas nie zostawią”? Sądzę, że wyzwania przed przyszłą Rzeczpospolitą będą poważniejsze, ponieważ nie możemy zakładać, że wspólnota zachodnia będzie wieczna lub przynajmniej wiecznie silna. Co więcej, nie można zakładać, że nie nigdy dojdzie do konfliktów między jej członkami. To z kolei oznacza, że Polska musi być w przyszłości gotowa nie tylko na samodzielne odparcie wszelkiego rodzaju agresji (co zresztą nieuchronnie oznacza, że powinniśmy dążyć do posiadania własnej broni jądrowej), ale również na gwarantowanie bezpieczeństwa regionowi. Bo jeśli my tego nie zrobimy, zrobi to ktoś inny, a w przypadku osłabienia lub rozpadu wspólnot zachodnich będzie to zdecydowanie dla nas niekorzystne.
Co do gospodarki, musimy zadbać o podstawy stabilnego rozwoju na dekady. I to w niestabilnym świecie. A podstawami tymi – poza bezpieczeństwem – są konkurencyjność, innowacyjność, rozbudowa własnego kapitału, dobre prawo, właściwe podejście do miejsca w łańcuchach dostaw, infrastruktura i tania energia. Cała polityka powinna nastawić się na zajęcie czołowego miejsca wśród gospodarczych potęg kontynentu. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy w ciągu dwóch dekad prześcignęli nie tylko Hiszpanię, ale i Niemcy.
To znaczy, wiele stoi na przeszkodzie (w tym same Niemcy, którym nie w smak nadmierna pozycja Polski, i innych krajów zresztą też). Ale są to czynniki, które możemy po kolei eliminować. Tak, jak zdołaliśmy zbudować autostrady, scyfryzować kraj albo utrzymać zdrową strukturę eksportu – tak możemy poradzić sobie z pozostałymi przeszkodami. I wtedy to Polska, a nie kto inny stanie się gospodarczym centrum kontynentu.
Nie mniej ważna, a właściwie ważniejsza jest sprawa wspólnoty i stanu, w jakim chcielibyśmy ją in siebie widzieć. Czy Polacy mają być narodem skupionych na sobie frustratów pracujących w firmach należących do obcych, dla których szczęściem będzie elektryczny samochód we współużytkowaniu, najnowszy smartfon i wakacje za granicą? Akceptujących każdą decyzję podjętą ponad ich głowami? Czy raczej stać nas na więcej – na przykład bycie narodem świadomych właścicieli, o pewnej siebie tożsamości i kulturze, rozumiejących, że wspólny sukces jest tożsamy z sukcesem indywidualnym? I pokazujących światu, że kraj Zachodu wcale nie musi schodzić na psy i żyć wspomnieniem dawnej świetności? Wyznaczających standardy?
Od czasów PRL przebyliśmy w tym względzie bardzo długą drogę (świadczy o tym choćby komunikowanie patriotyzmu przez dosłownie wszystkie siły polityczne, gdy jeszcze dekadę temu była to domena prawicy). Ale do całkowitej podmiotowości myślenia o sobie jako wspólnocie jeszcze niemało brakuje. I ten pozostały odcinek drogi musimy przejść.
To tylko kilka przykładów. Pewne jest, że potrzebujemy wyznaczenia i powszechnego przyswojenia celów państwa. Bez tego nie będziemy podmiotem, a jedynie obserwatorem własnego losu.
Najwyższe prawo Rzeczypospolitej
Państwo polskie powinno kierować się dobrem najwyższej wartości doczesnej, jaką jest naród, rozumiany jako wspólnota kulturowa i polityczna. Nie swobody obywatelskie, nie bezpieczeństwo granic, nie bogactwo. To wspólnota musi być najwyższym dobrem.
A ściślej: tylko przetrwanie i ciągły rozwój wspólnoty są warunkiem i swobód, i bezpieczeństwa, i bogactwa. Założenie, że coś lub ktoś zabezpieczy interes mieszkańców naszego kraju lepiej niż ich własna organizacja polityczno-kulturowa jest po prostu błędem. Świadczą o tym bliższe i dalsze doświadczenia.
Powinniśmy zatem wypracować rację stanu i nadać jej najwyższą rangę prawną – poprzez wpisanie do Konstytucji. Na przykład w brzmieniu „Racją stanu Rzeczypospolitej Polskiej jest wieczne trwanie i wieloaspektowy rozwój polskiej, podmiotowej wspólnoty kulturowej i politycznej”. I wszystkie pozostałe rozwiązania muszą z niej wynikać.
Dalej: Rzeczpospolita musi nazwać i skatalogować wartości, które z jednej strony wynikają z kultury i tradycji, z drugiej – przestrzeganie których będzie zapewniać realizację racji stanu. A z trzeciej – postawy, decyzje i zachowania wynikające z tych wartości będą premiowane. Tu można wymienić patriotyzm i dumę (pewność siebie i pewność swego), wspólnotowość i integralność społeczną i narodową, „gospodarskość” (bycie u siebie i na swoim), dążenie do podmiotowości i siły (państwa, mniejszych wspólnot i samych obywateli), solidarność, a także trwały rozwój i powszechny w nim udział. W uproszczeniu – wszystko, by wzmocnić podmiotowość wspólnoty, co będzie skutkowało nie tylko siłą państwa, ale także wolnością, bezpieczeństwem, zamożnością i pozycją wszystkich jej członków.
Zasady i kierunki polityk
Na bazie racji stanu i wartości można zacząć projektować zasady i kierunki działania przyszłego państwa. Nie ma tu miejsca na szeroki i głęboki opis, zresztą do tego potrzeba wielu tęgich głów i czasu, ale można naszkicować kilka tez, by później je rozwijać.
1/ Jeśli przyjmiemy, że najwyższą wartością doczesną jest wspólnota, a zarazem, że nikt o tę wspólnotę nie zadba tak dobrze, jak ona sama, to nieuchronnym skutkiem takiego rozumowania musi być wniosek o koniecznej budowie jak najsilniejszej podmiotowości. Szczególnie w – jak to się mówi w biznesie – tak bardzo konkurencyjnym otoczeniu. A podmiotowość to nic innego, jak faktyczna suwerenność. Czyli zdolność do decydowania o własnych sprawach. Nie formalna, ale rzeczywista (a najlepiej taka i taka).
2/ Czynniki wiążące nam ręce powinny być stale eliminowane. I nie mają one tylko twardego charakteru (jak np. brak infrastruktury czy surowców), ale i miękki, jak np. uzależnienie od obcych systemów informatycznych czy jakichś usług. Należy zatem przyjąć konstytucyjną zasadę eliminacji luk strategicznych, czyli stopniowego uniezależniania się Polski od zagranicznych (i krajowych) monopoli w danych dziedzinach. Jeśli uniezależnienie będzie niemożliwe (np. niemal nie wydobywamy ropy naftowej), należy dbać o dywersyfikację lub przynajmniej doprowadzenie do zależności dwustronnej.
3/ Rząd silny i kontrolowany. Ta zasada musi być wprowadzana w życie dwutorowo. Władza wykonawcza musi być konsolidowana i wzmocniona, a jednocześnie wpływ obywateli na tę władzę także musi wzrosnąć. Dotyczy to tak rządu centralnego, jak samorządów. Nie musi (być może nawet nie powinno) odbywać się to poprzez rozszerzanie kompetencji rządu, ale przez jego reorganizację, na przykład w postaci wprowadzenia systemu kanclerskiego lub prezydenckiego. Ma to przeciwdziałać silosowej władzy kierowników poszczególnych resortów i rozmywaniu odpowiedzialności za skutki rządów. Z drugiej strony, należy zwiększyć bezpośrednie uprawnienia obywateli, np. przez wzmocnienie systemu referendalnego i konsultacji społecznych, wybieralność na niektóre stanowiska (np. sędziów, kierowników niezależnych od rządu urzędów centralnych), a także znaczne poszerzenie możliwości odwoływania w referendum osób wybieranych w wyborach powszechnych. Ulepszenie musi też polegać na uporządkowaniu podziału władz i profesjonalizacji praktyki rządzenia (np. przez pozbawienie resortów kreowania legislacji albo zakaz łączenia niektórych stanowisk rządowych z mandatem parlamentarnym).
4/ Walka z interesami grupowymi. To prosta konsekwencja punktu poprzedniego. Skoro władza wykonawcza i pozycja obywatela musi być wzmocniona, to władza grup interesów musi zostać osłabiona. Wspólnota nie może oddawać swoich kompetencji korporacjom zawodowym, nie zachowując nad nimi kontroli – czy to pośredniej, czy bezpośredniej. Zasada ta nie dotyczy tylko tzw. kast, ale także na przykład monopoli – które zgodnie z tą logiką nie powinny pozostawać w rękach prywatnych ani zagranicznych, a w państwowych, samorządowych czy ewentualnie spółdzielczych.
5/ Nowa umowa społeczna. Potrzebny jest nowy, uporządkowany katalog wzajemnych zobowiązań między władzą państwową, samorządową i obywatelami. Oprócz znanych praw i obowiązków, powinniśmy wypracować nowe (jak np. zobowiązanie do budowania świadomości celów państwa albo wprowadzenie zasady, że przywileje mogą zostać przyznawane tylko za zasługi – dokonane lub spodziewane). Umowa społeczna powinna przyjąć formę zintegrowaną i stanowić część ustawy zasadniczej.
6/ Kultura dominująca. Musimy ostatecznie pogrzebać mit wielokulturowości. Rzeczpospolita jest państwem narodu polskiego, a naród to nie tylko zbiorowość osób z polskim obywatelstwem, ale przede wszystkim wspólnota polityczna oparta na kulturze i wspólnych wartościach. Krótko mówiąc: należy dążyć do tego, by wszyscy obywatele polscy uważali się za Polaków i odczuwali lojalność wobec państwa polskiego. I stworzyć programy asymilacyjne. Można dopuszczać stany pośrednie („polskość light”) czy podwójną tożsamość, ale należy starać się, by liczba osób z polskim paszportem, ale nie identyfikujących się z polską tożsamością była minimalna i coraz mniejsza. Integracja migrantów może być rozwiązaniem tylko pośrednim i tymczasowym. Imigracja zaś musi być mocno ograniczona, ponieważ najbardziej nawet atrakcyjna kultura ma ograniczone możliwości asymilacji większych grup. Zaś system pracowników kontraktowych musi być limitowany (np. należy wprowadzić zakaz przedłużania umów) i radykalnie uszczelniony.
7/ Pojęcie polityk społecznych musi zostać przedefiniowane, one same – skoordynowane w jednej super-polityce. Dziś mamy osobną strategię demograficzną, osobną migracyjną, osobną politykę mieszkaniową (o ile mamy), przestrzenną, rynku pracy i wiele innych. W rzeczywistości, z punktu widzenia pojedynczego obywatela, rodziny czy wspólnoty lokalnej, wszystkie te polityki oddziaływują jednocześnie. I muszą oddziaływać w sposób skoordynowany, bo inaczej dochodzi do marnowania zasobów albo wręcz przeciwskuteczności.
8/ Poszerzenie pojęcia zrównoważonego rozwoju. Jeśli wprowadzamy do różnych polityk paradygmat zrównoważonego rozwoju (czyli rozwoju gospodarczego połączonego ze społecznym i poszanowaniem środowiska), to musi on uwzględniać więcej parametrów, jak bezpieczeństwo, tożsamość i spójność społeczną. W przeciwnym razie zrównoważony rozwój nie będzie… prawdziwie zrównoważony.
9/ Gospodarka wysokiej wartości dodanej. Wartość dodana, czy też wydajność pracy powinny stać się głównym wskaźnikiem gospodarczym. Wzrost PKB powinien w coraz większym stopniu być realizowany właśnie tą metodą, a nie zwiększania aktywności zawodowej. Wynika to z bardzo prostego powodu: niebawem skończą się nieaktywni zawodowo, a zdolni do pracy, a Polska potrzebuje zmniejszyć presję na aktywność – choćby ze względu na demografię. Innymi słowy: np. młode kobiety mogą być w pracy zastąpione przez lepszą organizację, innowacje albo mężczyzn, ale w roli matek nie zastąpi ich nikt. Podobnie należy rozumować np. w przypadku planów powiększania wojska. Zaś imigracja rozwiąże problemy tylko częściowo i na krótko, a za to przysporzy wielu nowych. Stąd postulat, by państwo promowało i wspierało tylko przedsiębiorstwa i sektory, które są w stanie wytworzyć więcej wartości dodanej niż inne i w tej sposób zapewnić akumulację kapitału oraz dochody i skarbu, i obywateli. Bardzo ważnym obszarem budowania gospodarki wysokiej wartości dodanej powinny być innowacje, ale nie tylko technologiczne, ale też organizacyjne i marketingowe, w tym szeroki program budowy polskiej marki narodowej, marek polskich specjalności oraz poszczególnych firm i produktów. Kolejnym elementem musi być nowa, szeroka i rzeczywiście działająca strategia budowy i ekspansji polskiego kapitału.
10/ Sektory strategiczne. Spod poprzedniej reguły powinny zostać wyłączone sektory niezbędne dla funkcjonowania kraju, szczególnie w chwili zagrożenia. Mówiąc krótko, co z tego, że rolnictwo wytwarza ledwie parę procent PKB, skoro bez jego wytworów będziemy głodować? Do sektorów, które muszą mieć wsparcie państwa, powinny należeć nie tylko w sposób oczywisty strategiczne (infrastruktura/connectivity, podstawowe surowce, rolnictwo i przetwórstwo, energetyka i paliwa, leki, amunicja itp.), ale również te, które wytwarzają dobra powszechnie obecne w łańcuchach dostaw (jak np. silniki, tkaniny, podzespoły elektryczne, elektroniczne czy optyczne). Specjalnie miejsce powinny mieć też branże nowe, to jest takie, w których próg wejścia jest stosunkowo niski, a konkurencja jeszcze niewielka.
To tylko kilka przykładów zasad i polityk, jakie powinny znaleźć się w wizji przyszłej Polski. To nie znaczy, że inne (jak polityka zagraniczna, obronność, usługi publiczne czy Unia Europejska) są mniej ważne, a jedynie tyle, że w relatywnie krótkim artykule staram się zawrzeć możliwie całościowe ujęcie sprawy.
Namysł, debata, emocja
Na klasie politycznej, intelektualistach i publicystach leży obowiązek nie tylko debaty nad kształtem Rzeczypospolitej najbliższych dekad, ale także, a właściwie przede wszystkim, zainteresowania nią szerszych kręgów społeczeństwa. Chodzi przede wszystkim o to, by nie tylko ci, którzy interesują się polityką (czy zajmują nią zawodowo) rozumieli związek między stanem i horyzontem państwa a ich własnym powodzeniem, szczęściem i samorealizacją.
Na (nie)szczęście dziś jest to łatwiejsze niż jeszcze dekadę temu. Na szczęście, bo niejako naturalnie podnosi się poziom świadomości obywatelskiej – na przykład ważności kwestii bezpieczeństwa nie trzeba nikomu tłumaczyć, pojawił się także w zasadzie pełen konsensus co do konieczności ponoszenia kosztów na ten cel. Podobnie sprawy polityk rozwojowych albo egoistycznych interesów państw są dziś znacznie łatwiej rozpoznawalne niż kiedyś. Albo kwestie tożsamości.
A na nieszczęście – bo dzieje się to pod presją niebezpieczeństw i w warunkach zaawansowanego już demontażu struktury polskiego państwa. Lepiej byłoby to rozważać w spokojniejszych czasach.
Ale spokojniejsze już były – i wtedy temat opisania nowej Rzeczypospolitej i nakreślenia nowego horyzontu rozwoju nie budował zbiorowej emocji. Skoro więc potrzebne są niebezpieczeństwa, by uświadamiać i okazję, i potrzebę – niech i tak będzie. Wyzwanie jest potężne – bo do głębokiej reformy potrzebne jest nie tylko oczekiwanie społeczne, potwierdzone referendum, ale i większość konstytucyjna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/716422-pilne-wymyslic-nowa-rzeczpospolita