Wyłonienie kandydata (kandydatki) Lewicy na prezydenta 15 grudnia 2024 r. będzie zapewne huczne, tylko dla samego zainteresowanego smutne.
Lewica ma problem z wyłonieniem kandydata na prezydenta, bowiem wszyscy przymierzani do tej roli wiedzą, że nie wejdą do drugiej tury, a najambitniejszym zadaniem jest przekroczenie progu 3 proc. poparcia. Ale wyłonić kandydata Lewica musi i stanie się to 15 grudnia 2024 r. Musi, ale dalej są coraz wyższe schody. Lewica chce wydać na wybory prezydenckie jak najmniej pieniędzy, bo kierownictwo uważa, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto, ale jednocześnie nie może nie wystawić własnego kandydata, jeśli nie uzgodniono wspólnego reprezentanta całej koalicji rządzącej.
Do wyboru na Lewicy było czworo kandydatów: wicepremier Krzysztof Gawkowski, minister pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, wicemarszałek Senatu Magdalena Biejat oraz prezydent Włocławka Krzysztof Kukucki. Kandydatury minister ds. równości Katarzyny Kotuli nikt nigdy poważnie nie rozważał. Krzysztof Gawkowski ponoć sam się wykluczył, gdyż obawiał się, że zaangażowanie w kampanię bardzo osłabi jego pozycję w rządzie, a nawet może doprowadzić do zastąpienia go kimś innym z Lewicy. Agnieszka Dziemianowicz-Bąk chyba uznała, że ministerialne stanowisko to szczyt jej politycznej kariery, więc ryzyko utraty tego urzędu nie jest warte kandydowania na prezydenta i uzyskania wyniku, który potem nikogo nie zadowoli. To spowodowało, że Dziemianowicz-Bąk miała ostatecznie odmówić kandydowania.
Krzysztof Kukucki twierdził, że nie po to zrezygnował z mandatu senatora oraz stanowiska wiceministra rozwoju i technologii w rządzie Donalda Tuska na rzecz prezydentury Włocławka, żeby znowu zmieniać zdanie. Ale jeszcze w grudniu 2024 r. Kukucki był namawiany, żeby kandydował. Miało za nim przemawiać to, że nie tylko potrafił wygrać wybory do Senatu i na prezydenta Włocławka, ale też zaczął realizować plan budowy tanich mieszkań na wynajem (kierowany do osób wcześniej wykluczonych, które były za bogate na mieszkania socjalne i nie mogły z nich skorzystać, bo ich zarobki przewyższały ustalone progi) oraz wprowadzić dla urzędników i pracowników spółek miejskich czterodniowy tydzień pracy (35 godzin).
Wygląda na to, że po rezygnacjach i różnych zastrzeżeniach na placu boju pozostała wicemarszałek Senatu Magdalena Biejat. W założeniach ma ona przejąć większość kobiecego elektoratu. Tyle że Biejat to ktoś w rodzaju lewicowego Rafała Trzaskowskiego. Jest ona córką znanych lekarzy Zbigniewa i Agnieszki Biejatów (z doktoratami z medycyny), wychowała się w dostatnim domu, stać ją było na studia w Hiszpanii, więc jej lewicowość nawet w jej partii jest uznawana za swego rodzaju fanaberię, tym bardziej że sprowadza się do kwestii podnoszonych przez feministki.
Magdalena Biejat jako jedyna pretendentka z Lewicy nie ma żadnych problemów z kandydowaniem, gdyż jej droga życiowa polega na kolekcjonowaniu coraz wyższych stanowisk, nawet gdy tylko w roli kandydatki. Robi to po to, żeby stać się poważną kandydatką na prezydenta, ale w 2030 r. Problemem Magdaleny Biejat jest to, że jej kandydowanie może być katastrofą, gdy chodzi o wynik, gdyż najpewniej wystartuje też jej były kolega z Partii Razem (Biejat ją demonstracyjnie opuściła) Adrian Zandberg. A jeśli wystartuje, to ma szansę zebrania 70-80 proc. głosów Lewicy, a wtedy wynik Biejat może być kompromitacją, zaś wydane na nią pieniądze całkowicie zmarnowanymi, nawet jeśli nie będą wielkie.
Generalnie Lewica ma taki problem, że im bardziej jej kandydat będzie się starał, tym gorzej będzie oceniany przez Donalda Tuska, Rafała Trzaskowskiego i partnerów z Koalicji Obywatelskiej. Idealny byłby kandydat, który startuje w imieniu Lewicy, ale w gruncie rzeczy popiera Rafała Trzaskowskiego. Magdalena Biejat raczej tego nie zrobi, ale będzie przez Koalicję Obywatelską ignorowana bądź traktowana paternalistycznie, nawet jeśli nigdy nie zaatakuje Rafała Trzaskowskiego. Ale to zaszkodzi jej wynikowi i pomoże Adrianowi Zandbergowi, który Rafała Trzaskowskiego będzie atakował i to ostro. I zyskując punkty kosztem Biejat, także Zandberg będzie pracował na to, żeby stać się poważnym kandydatem na prezydenta w 2030 r.
Na Lewicy toczy się więc coś w rodzaju zabawy w przegranego, tylko najmniej dotkliwie przegranego i to ma zapewnić Magdalena Biejat. Tyle tylko, że ten wariant nie uwzględnia Adriana Zandberga, który kandydowanie Biejat może uczynić dotkliwą porażką. Jakkolwiek wszystko na Lewicy by się układało, musi ona zagrać w przegranego, a tego, kto faktycznie odegra tę rolę nie czeka nagroda. Wyłonienie kandydata (kandydatki) Lewicy na prezydenta 15 grudnia 2024 r. będzie zapewne huczne, tylko dla samego zainteresowanego smutne. Chyba że byłby takim narcyzem jak Szymon Hołownia, a wtedy każda porażka będzie sukcesem, byleby nazwiska nie przekręcili.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/715343-kandydat-lewicy-na-prezydenta-rp-musi-zostac-wybrany-ale