Właśnie podano nazwiska kandydatów na prezydenta Koalicji Obywatelskiej i rozpoczęła się walka buldogów, nie, nie pod dywanem, a na dywanie. Radosław Sikorski, nie czekając, zaatakował konkurenta, Rafała Trzaskowskiego, co skutkowało apelem Donalda Tuska o opamiętanie, i zaraz potem wywołał awanturę, wychodząc ze studia macierzystej TVN bez pożegnania z prowadzącą.
Pominąwszy pytanie Moniki Olejnik, niezręczne i bez sensu –zapewne chciała usłyszeć coś nt. antysemityzmu Polaków – Sikorski po raz kolejny dał popis fatalnych manier, a mediom - temat do gorących komentarzy. Polityk od lat znany jest ze swych niezręczności i arogancji, a zdarza się - patrz: taśmy Sowy - pokazów chamstwa, i nie bez kozery nazywany bywa Mr Gaffe, Pan Gafa. I pozowanie na „the English gentleman” jest już dziś - w Europie, a także w Stanach Zjednoczonych - kwitowane jedynie sarkastycznym uśmiechem. Zresztą mniejsza o TVN, choć jakby nie było, to stacja Warner Bros.Discovery. znając jego „bad temper”, fatalny temperament oraz „bad manners”, okropne maniery tego polityka, aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Jeśli nie radzi sobie w zaprzyjaźnionej TVN, jak znajdzie się w bardziej stresującej sytuacji, np. w rozmowach z wiceprezydentem J.D. Vince’em, który zna jego antyamerykanizm oraz publiczne wybryki tandemu Sikorski - Applabaum? Nie poradzi sobie także dlatego, że w sytuacjach stresowych zna jedynie dwa sposoby reakcji. Po pierwsze, lizusostwo - przypadek Siergieja Ławrowa, gościa na posiedzeniu polskich ambasadorów i omawiania w jego obecności polskiej polityki zagranicznej, czy „hołdu pruskiego”, kiedy zagrzewał Niemcy do chwycenia państw Unii, w tym Polski, za uzdę. Drugim sposobem jest obrażanie przeciwnika – jak w wpisie „thank you, USA” czy rozmowie z Jackiem Rostowskim nt. „robienia łaski” Stanom Zjednoczonym. Cóż, nie wystarczy wystroić się w „dyplomatkę” z aksamitnym kołnierzem, żeby zostać dżentelmenem, choćby dlatego, że jedną z głównych cech the English gentleman jest kontrolowanie emocji, zwłaszcza negatywnych, a on tego nie potrafi. I kolejna niebagatelna sprawa: Radosław Sikorski, jako szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych winien także opanować „a diplomatic code”, kod zachowania dyplomaty, gdzie także wspomina się o kontrolowaniu emocji. Choć po raz drugi został ministrem spraw zagranicznych, nie zdołał tej pięknej sztuki opanować. Wiele mówią o nim dwie ksywki, jakich dorobił się w międzyczasie: Mr Gaffe i Nikodem Dyzma z Chobielina. Obie – trafienie w dziesiątkę.
A teraz garść faktów. Przy okazji jego małżeństwa z Anne Applebaum w latach 90. mówiło się o mezaliansie. To ona, pochodząc z rodziny wpływowych amerykańskich Żydów ze Wschodniego Wybrzeża – ojciec znany adwokat i lobbysta spółek energetycznych, matka prowadziła wielkie galerie sztuki – absolwentka kursów w Yale, St. Antony’s College w Oksfordzie i magister London School Economics, była w tym tandemie „a high flyer”. Sikorski pochodzi ze skromnej inteligenckiej rodziny, azylant polityczny w Wielkiej Brytanii, licencjat w Oksfordzie, na początku lat 90. spotkaliśmy się kilka razy w POSK-u przy okazji kampanii wyborczej do polskiego parlamentu w ’93 i prezydenckiej w ’95 roku. Konserwatysta, w garniturach z second handu z przykrótkimi rękawami, skromny człowiek, dobry mówca. Dziś, lewicowo-liberalny arogant w garniturach od Hugo Bossa czy Gucciego, nudny i przewidywalny orator. W każdym razie to dzięki swojej żonie, po rozstaniu z Prawem i Sprawiedliwością, wszedł na liberalne salony Wschodniego Wybrzeża. Ciekawe także, jaką rolę odegrała Applebaum w publikowaniu jego artykułów w „Spectatorze”, gdzie o ile pamiętam, w tamtych czasach była z-cą naczelnego?
Zaraz potem była błyskawiczna kariera w konserwatywnym PiS, który go wylansował. Jeszcze jeden „przystojny, okazały młody człowiek”, który zawiódł oczekiwania tej partii? A więc najpierw podsekretarz stanu w rządzie Buzka, minister obrony narodowej w gabinecie hm, hm Marcinkiewicza, senator VI kadencji 2005-7 roku. Ale coś poszło nie tak, jego kariera załamuje się w 2007 roku i odchodzi ze stanowiska ministra obrony w atmosferze skandalu. Co się stało? Media donosiły o jego nieformalnych kontaktach z byłym szefem WSI gen. Markiem Dukaczewskim i o jego interwencji na rzecz białoruskiego szpiega Siergieja Monicza. Wtedy pomocną dłoń podaje mu Tusk, i Sikorski z ochotą dołącza do towarzystwa swojej żony, lewicowego środowiska CNN, New York Times i Washington Post. Platforma Obywatelska otworzyła mu szansę na nową karierę: poseł VI i VII kadencji, marszałek Sejmu i minister spraw zagranicznych. Zważywszy potencjał, czy to nie jest kariera z stylu bohatera powieści Jerzego Kosińskiego, a potem filmu Hala Ashby „Being There”, „Wystarczy być”? A może bliższe referencje, Nikodema Dyzmy?
Po rozwodzie z Prawem i Sprawiedliwością mądrość kolejnego etapu skłoniła go do radykalnej zmiany poglądów, z konserwatywnych na lewicowo-liberalne. Z gorliwością neofity atakował Stany Zjednoczony obu prezydentów Bushów, wypisywał laurki Barackowi Obamie, potem administracji Bidena, nie pozostawiając suchej nitki na Donaldzie Trumpie. Zawsze znalazł pretekst, aby zaatakować PiS, który dał mu szansę na polityczną karierę. Czy to baśń Kryłowa opowiada o żmii, która ukąsiła chłopa, ratującego jej życie? Padały pamiętne słowa „mniej się boję potęgi Niemiec, niż niemieckiej bierności”, słynne „Thank you, USA”, oraz kompletne głupstwa typu „Rosja się rozwija i patrzy na świat, choć według innego kodu kulturowego”, czy „Putin, to nie morderca; jeśli morduje, to nie masowo, ale detalicznie”. Chciałoby się zapytać, dureń czy zdrajca? Cóż, jedno nie wyklucza drugiego. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że Radosław Sikorski był już anty-amerykański, pro-niemiecki i – w jakimś sensie konsekwencja, pro-sowiecki. I teraz: czy kandydat, który przez lata, zresztą wraz z małżonką, liczącą się postacią z medialnego establishmentu demokratycznego, obrażali naszego największego sojusznika, prezydenta Donalda Trumpa, którego polityka już w poprzedniej kadencji okazała się dla Polski korzystna, powinien startować w rankingu na prezydenta? Psychologowie diagnozują: osobnik niedojrzały emocjonalnie, arogancki, z ego jak stąd do Timbuktu - brak także dowodów na miłość do ojczyzny, wręcz przeciwnie, a historia milczy na temat jego dokonań na rzecz Polski. W dodatku jest to człowiek, który ma rzadki dar wzbudzania furii rozmówcy wkrótce po pierwszym zdaniu. To również zdanie psychologów: tacy ludzie nie nadają się do sprawowania działalności publicznej, bo mają zły kontakt z ludżmi, ergo są przeciwskuteczni!
A przecież to nie wszystko. Nie dalej jak rok temu wybuchła afera, z której w demokratycznym kraju Sikorski by się nie wywinął. Najpierw holenderska Amnesty International – jakby nie było składnik świata tego polityka – potem opiniotwórczy „Politico” zaczęły się zastanawiać, skąd na jego konto wpływa kwota 40 tys. euro miesięcznie za bliżej nieokreślone „konsultacje”. Następnie holenderski dziennik „NRC” pytał co to za pieniądze z Emiratów Arabskich za „doradztwo” Forum przy konferencji Sir Bani Yas, a belgijski dziennik „De Staandard” pisał: ”Korupcja. Europoseł Radosław Sikorski milczy w sprawie pieniędzy z ZEA”. W odpowiedzi na te poważne zarzuty, polityk popełnił zdawkowy tweet, a koledzy z KO, Donald Tusk, Halicki i, a jakże, Sławomir Neumann, stanęli za nim murem i sprawa ucichła. Gdyby Polska była krajem demokratycznym, Sikorski, przynajmniej na jakiś czas zniknąłby ze sceny politycznej. Jak poseł Izby Gmin Patrick Mercer, którego złapano na przyjmowaniu pieniędzy za lobbowanie na rzecz Republiki Fiji, która kilka lat wcześniej została usunięta z Commonwealthu, i chodziło o jej ponowne przyjęcie. Mercer został najpierw zawieszony, a potem, na skutek presji kolegów partyjnych, zrzekł się mandatu poselskiego. W Izbie Gmin i w Sejmie nie ma miejsca na lobbystów, i Sikorski powinien uczynić to samo. Ale nie uczynił.
Powracając do kryteriów wyboru kandydata na najwyższy urząd w państwie, na prezydenta. Musi być patriotą, oddanym Polsce i Polakom - którzy głosują na niego w wyborach bezpośrednich - być wiarygodny, transparentny i godnie reprezentować majestat Rzeczpospolitej. A Radosław Sikorski, ze swoim pokrętnym życiorysem, radykalną zmianą poglądów, dziwnymi powiązaniami, kompromitującymi zachowaniami i stylem uprawiania zawodu, nie jest. Nie trudno sobie także wyobrazić, jak wyglądałyby kontakty Polska - USA, gdyby prezydentem został ktoś tak anty-amerykański i anty-trumpowski jak Pan Gafa czy – i tak się go nazywa - Mr Applebaum. Na domiar wszystkiego, Sikorski jest człoNKIEM Grupy Altiero Spinellego, która reprezentuje tę najbardziej twardogłową i lewacką cześć Unii Europejskiej i właśnie przygotowuje projekt „Superpaństwa Europa”. No i ostatnia sprawa pod kryptonimem „Mr Gaffe w TVN”. Chyba wszyscy wiemy, że nie chodzi tu o pochodzenie pani Applebaum, lecz o jej anty-amerykańskie i anty-polskie zachowania w światowych mediach. Obecna Pierwsza Dama cieszy się sympatią Polaków, bo godnie reprezentuje Rzeczpospolitą, jej wizerunek i interesy. I nie szaleje w lewicowych CNN czy TVN, obrażając prezydentów i narody, zwalczając konserwatyzm i wojując z chrześcijaństwem. Takiej Pierwszej Damy nie chcemy. Nie z powodu jej pochodzenia, lecz aktywności zawodowej, jej zasięgu i charakteru. Byłaby ona poważnym obciążeniem dla Polski, także dla Koalicji rządowej, generując nieporozumienia i kryzysy w kontaktach z naszym najpoważniejszym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi. Psując dobre imię Polski, oraz krew Polakom.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/713162-mister-gaffe-z-chobielinaaz-strach-pomyslecco-bedzie-dalej