Marszałek Sejmu mógłby wskoczyć w prezydenturę w biegu, tak jest do niej przygotowany. I nawet nie pomyliłby wagonu w tym biegu.
Świat czekał na to z zapartym tchem. Szymon Hołownia, marszałek Sejmu i przewodniczący Polski 2050, przyćmił nawet prezydenta elekta USA Donalda Trumpa. Na Malediwach ocean podniósł się, gdy 13 listopada 2024 r. podczas spotkania z wyborcami w Jędrzejowie Hołownia ogłosił start w wyborach prezydenckich. Tylko wymowa nazwy Jędrzejów sprawiła na świecie pewien kłopot. Ale wreszcie świat to ma. I to w pierwszą rocznicę zasiadania na fotelu marszałka Sejmu, co zrobiło szczególne wrażenie na bezludnej wyspie Henderson na Pacyfiku, należącej do brytyjskiego terytorium zamorskiego Pitcairn.
Na wyspie Henderson nastąpił nagły przyrost masy zieleni, gdy parę dni wcześniej Szymon Hołownia zapowiedział w „Gazecie Wyborczej”, że w kilka tygodni podejmie decyzję o kandydowaniu, ale że jest gotowy. Najwyraźniej reakcja przyrody, i to daleko od Polski, spowodowała przyspieszenie decyzji marszałka. Jędrzejów stał się centrum świata, gdy Hołownia obwieścił: „W styczniu przyszłego roku będę kandydatem na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Zdecydowałem się kandydować i zdecydowałem się powiedzieć wam o tym tutaj, w Jędrzejowie, na tym spotkaniu”. Jędrzejów docenił, ale każda miejscowość by doceniła, skoro jęk zawodu popłynął nawet z Wyspy Gambiera (części Polinezji Francuskiej).
Gdyby na wyspie Henderson ktoś mieszkał, na pewno wzruszyłby się słowami Hołowni, że zdecydował „pokornie ubiegać się o to, żebyście pozwolili mi być prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej” I to jakim prezydentem! Oczywiście „niezależnym kandydatem na prezydenta i niezależnym prezydentem”. Zanim ktoś pomyślał, że to jakieś jaja, dostał wyjaśnienie z pierwszej ręki (albo nogi): „Powie ktoś, no dobrze, ale jak niezależnym, skoro masz człowieku partię polityczną, jesteś w tej grze, jesteś na scenie. Tak, stworzyłem wspaniały ruch, Polskę 2050, z tymi wspaniałymi ludźmi, którzy tutaj dzisiaj są, ale jestem i będę niezależny. Bo ani nie mam, ani nie będę miał żadnego premiera, który zadzwoni do mnie, jak będę prezydentem i będzie mi mówił, co mam robić”.
Jakby komuś było mało, to Szymon Hołownia zadeklarował, że „nie będzie miał żadnego przewodniczącego, który zadzwoni i powie: ‘jesteś prezydentem nominowanym i wybranym przez partię w związku z powyższym rób to i to’”. Nigdy w życiu. Za to będzie mógł „słuchać siebie, swoich własnych przekonań, ale też móc w związku z tym w wolny sposób wyjść i powiedzieć: chcę słuchać ludzi”. I nikt nie mógł w to wątpić, bo Szymon Hołownia zawsze słucha tylko siebie, a to dlatego, że siebie najbardziej kocha, a osoba bardzo kochana ma dobre intencje.
Jak już fala zachwytu i pobudzenia przeszła przez wyspy na Oceanie Spokojnym i przyroda się ustabilizowała, to na wyspach oddzielających Morze Karaibskie od Atlantyku zaczęto uważnie czytać wywiad Szymona Hołowni w „Gazecie Wyborczej”. A w nim same genialne odkrycia. Ale wcześniej na wszystkich bezludnych wyspach świata odnotowano wpis premiera Donalda Tuska na platformie X: „W Koalicji 15 Października w trakcie wyborów obowiązuje zasada przyjaznej konkurencji, bez wrogości i bez lekceważenia. Decyzję Szymona Hołowni o kandydowaniu przyjąć należy z pełnym szacunkiem i uznaniem dla odwagi i determinacji Pana Marszałka”. I zinterpretowano to tak, że wprawdzie Hołownia robi sobie jaja, ale z tego powodu nie wolno z niego kpić ani go atakować.
Wróćmy do genialnych odkryć oraz stwierdzeń wtedy dopiero przygotowującego się do upieczenia na świeżo marszałka - w organie prorządowych hunwejbinów. Od razu wyjaśnił, że zrobił dla Sejmu rzecz wspaniałą: „Dziennie przyjmujemy kilkadziesiąt wycieczek”. Jakież muszą być w Sejmie eksponaty, że chce je oglądać kilkadziesiąt wycieczek dziennie? To musi być prawdziwe muzeum osobliwości. A największą jest sam marszałek, co chwila wodzony na pokuszenie: „chodziło o to, by mnie sprowokować, doprowadzić do tego, że polegnę, skompromituję się i będzie to pierwszy z ciosów wymierzony naszej koalicji”. Ale „ustał to” niczym Jerzy Kulej.
Dzięki geniuszowi słońca wyspy Henderson, czyli panu Szymonowi, „Sejm jest też od tego, żeby ludzie nie atakowali się na ulicach, żebyśmy tu próbowali zarządzać toczącymi się w Polsce sporami”. Jeśli Polacy jeszcze tego nie wiedzą, niech nawet nie myślą o ulicznych protestach przeciwko najwspanialszemu obecnie rządowi na świecie, bo Szymon Hołownia za nich protestuje w Sejmie, tam „zarządza toczącymi się w Polsce sporami”. Bo „tak jest bezpieczniej dla Polski”. Na wyspie Henderson wszystkie drzewa i krzaki poryczały się niczym wierzby płaczące. Poryczeli się też pracownicy Sejmu, którzy „za Hołowni”, kiedy „wychodzą na miasto, nie muszą chować identyfikatora, bo są dumni, że tu pracują”.
A sam Szymon Hołownia zasuwa w Sejmie niczym przodownik pracy Wincenty Pstrowski: „zaraz po obowiązkach rodzicielskich, przyjeżdżam do ‘fabryki’, jak niekiedy to nasze miejsce pracy nazywamy, siedzę czasem do 18, czasem do 20, jak trzeba, to i dłużej”. Przyjeżdża i siedzi, nawet nie ma czasu na pracę, choć wszystko się dzieje w „miejscu pracy”. I dzięki temu siedzeniu „jest więcej przestrzeni do rozmowy, takiego powietrza, władza nie rozkrada państwa”. Nie rozkrada, bo Szymon siedzi w Sejmie i monitoruje. Stróż dzienny, a czasem wieczorny.
Co z tego, że „nie dowieźliśmy jeszcze reformy ochrony zdrowia na tym naszym pierwszym okrążeniu z czterech. Nie przywróciliśmy w odpowiednim stopniu sprawiedliwości przedsiębiorcom. Ceny energii wciąż martwią miliony ludzi. Młodzi pytają: gdzie są mieszkania? Co z reformą edukacji?”. Ważne, że jest fajnie i dominuje uśmiech, a sukcesy kiedyś same przyjdą i warto czekać, choćby i 100 lat. Warto, nawet jeśli niejaki Putin „już stara się rozchwiać nasze społeczeństwo, odebrać nam wizję, zredukować nas do strachu i doprowadzić do tego, że staniemy się gorszymi, bo przestraszonymi ludźmi”. Jak przestraszonymi? Z Szymonem Hołownią wszyscy są nieustraszeni.
Jest wprawdzie problem z migracją, ale pan Szymon ma proste rozwiązanie: „informujmy tamtejszych mieszkańców. Rozdawajmy ulotki. Każdy kraj ma swój komunikator i swoje medium społecznościowe. (…) Trzeba prowadzić wielką kampanię informacyjną, by ludzie zobaczyli, jak niebezpieczna jest droga do Europy, by nie płacili przemytnikom, ale zostali z rodzinami. Przekonać ich, że w Afryce czy Azji mają mimo wszystko lepsze szanse na godne życie niż w jakimś getcie w Europie”. Tak jest! Gdyby pomysły pana Szymona zrealizować, nie tylko nowi by nie wyjeżdżali, ale ci, którzy już to zrobili, zaraz by wrócili. Proste i skuteczne!
Szymon Hołownia zna Afrykę jak własną laskę marszałkowską, to wie, że „dla jej mieszkańców decyzja o wyjeździe bywa dramatyczna. Zostawiają groby przodków, które są dla nich, jak i dla nas, świętością. Całe wioski zapożyczają się na to, żeby wyjechał jeden człowiek i przetarł szlak. A on często ginie po drodze”. No, ale jak się zbiorą do kupy pan Szymon, pani Agnieszka (Holland) i grupa „Granica”, to nie będą ginąć, a te „matki z dziećmi” dotrą do celu, choćby nawet tego celu nie znały.
Polacy chcą nie tylko być mocarstwem moralnym i humanitarnym, ale też takim zwyczajnym, „chcą wizji. Rozmachu. Nowej Gdyni. Tego symbolicznego CPK, który musimy wybudować”. Wprawdzie na razie wszystko jest niszczone, ale jak to niszczenie przekroczy punkt krytyczny, to będzie wspaniały wzrost i może powstać nawet 10 CPK. Bo „jest dziś w Polsce coś takiego, jak ‘patriotyzm CPK’”. Pan Szymon nie dodał, że największym „patriotą CPK” jest Maciej Lasek.
Szymon Hołownia jest „gotowy” zostać prezydentem, gdyż „Polska potrzebuje dziś stróża wewnętrznego pokoju, bo tylko wtedy będzie gotowa podjąć wyzwania zewnętrzne. Tych też się nie boję, bo w ciągu ostatniego roku radykalnie rozwinąłem działalność dyplomatyczną Sejmu, to nie tylko uczestnictwo w parlamentarnych szczytach NATO czy UE, ale też skrzyknięcie grupy polsko-bałtycko-ukraińskiej, której szczyt organizowałem w czerwcu w Białymstoku, to dobre relacje z moimi odpowiednikami z całego świata, prezydentami, ministrami, wpływowymi politykami”.
Pan Szymon mógłby wskoczyć w prezydenturę w biegu, tak jest do niej przygotowany. I nawet nie pomyliłby wagonu w tym biegu. Zresztą wszystkie wagony są dla niego, gdyż „prezydent z PiS to wygrana PiS w 2027 roku. Prezydent z PO to komunikat: ‘PO przejęła państwo’ i błyskawiczny powrót do polaryzacyjnego wahadła, a więc również zapewne wygrana PiS w 2027 roku”. I tylko pan Szymon ma taki atut, że „w kampanii prezydenckiej da się w Polsce przejść drogę od pucybuta do milionera”. Nie sprecyzował wprawdzie, na jakim jest obecnie etapie: pucybuta czy milionera, ale najważniejsze, że jest „w drodze”.
Pan Szymon jest skazany na wygraną, gdyż „PiS wystawi do gry naszego ‘małego Trumpa’, Przemysława Czarnka”. Hołownia go jednak rozpracował: „jest bezkompromisowy, obcesowy, jest mu zupełnie obojętne, co pomyślą o nim ludzie. A jednocześnie jest inteligentny i sprawny retorycznie”. I „Czarnek zmobilizuje żelazny elektorat PiS, odstraszy od partii elektorat centrowy i totalnie zmobilizuje tzw. nasz elektorat”. Ale gdyby, nie daj Boże, kandydat PiS był „mdły”, to „nasi pójdą na wybory albo nie pójdą, bo i tak wszyscy profesorowie i redaktorzy zapowiedzieli, że wygra Trzaskowski, więc w zasadzie można pojechać na grilla. Demobilizacja może być spora”. Żeby tego uniknąć, powinien kandydować nie Trzaskowski albo Sikorski, tylko Hołownia, tym bardziej że już zna go cały świat, z bezludnymi wyspami na czele. Wniosek jest prosty: tylko Hołownia wygrać może, Trzaskowski pożal się Boże, a Sikorski nic nie może, gdy mu Olejnik pochodzenie żony orze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/712929-tylko-holownia-wygrac-moze