Ani Tusk, ani Trzaskowski, ani Sikorski nie znają umiaru. Zawsze chcą przedobrzyć, a najbardziej wtedy, gdy chcą coś ukryć.
Gdyby to nie był listopad i wiało chłodem, można by sądzić, że mamy teatr plenerowy i odgrywany w nim wodewil. Nie dramat, a wodewil właśnie, bo dominują wątki komediowe, a aktorzy śpiewają czy też pochłonięci są melodeklamacją. Wodewil to oczywiście wyłanianie przez Donalda Tuska i Koalicję Obywatelską kandydata na prezydenta RP. Przed decyzją o przeprowadzeniu prawyborów, czyli wskazywaniu przez członków Platformy Obywatelskiej i jej farsowych koalicjantów (Nowoczesna, Zieloni, Inicjatywa Polska) na Radosława Sikorskiego albo na Rafała Trzaskowskiego, mieliśmy komedię wprost od hrabiego Fredry („Zemsta”, „Śluby panieńskie”). I wszystko jedno, czy kandydaci to Aniela i Klara bądź Albin i Gustaw (jak w „Ślubach panieńskich), bo i tak najczęściej zachowywali się jak Józef Papkin (z „Zemsty”).
Wyszedł wodewil
Donald Tusk napisał scenariusz dramatu, ale wyszedł wodewil. Scenariusz banalny jak ten do serialu „Czterej pancerni i pies”. Trudno powiedzieć, dlaczego Tusk uznał, że tylko on wpadł na to, że prawybory pozwalają na dodatkową promocję i umożliwiają wdrukowanie wyborcom, że nic i nikt się w polskiej polityce nie liczy, tylko Donald Tusk i jego Aniela i Klara (Albin i Gustaw), bo o prawyborach się mówi. I traktuje poważnie, choć to tylko wodewil.
Stawiając na prawybory Tusk unika odpowiedzialności za to, jak sobie poradzi zwycięzca tych eliminacji: członkowie KO wybrali, to później niech się gonią, gdyby było źle, ale jeśli będzie dobrze, to wyłącznie zasługa scenarzysty. A zachęcając do uczciwej, a wręcz rycerskiej walki, Tusk liczy na to, że rywale sobie nawrzucają i oblepią różnymi brudami (rycerskość to będzie oczywiście bajka), żeby nie czuli się zbyt komfortowo wobec samego Tuska, któremu najbardziej się dostaje, niezależnie od tego, o co chodzi.
Najważniejsze dla Tuska jest to, że stawiając na prawybory może się tygodniami chełpić, jak to w jego formacji o wszystkim decyduje demokracja, zaś u konkurentów - tylko Jarosław Kaczyński. Wszystko wygląda więc tak jak w „Czterech pancernych”, gdzie niedawni wrogowie - Sowieci i Polacy, Sikorski i Trzaskowski - się przyjaźnią i sobie ufają, gdzie braterstwo broni kończy się miłością - Janka i Marusi oraz Arka i Kingusi (ta miłość się przekłada na poparcie Arka (Myrchy) dla Radka. Brakuje wprawdzie psa, ale do tej roli pasuje tylu kandydatów, że mamy bogactwo wyboru (prawda, panie ministrze Nitras?).
Zanim zdecydowano się na wodewil, mieliśmy komedię objeżdżania Polski: Trzaskowski robił to w ramach wymiany doświadczeń z kolegami samorządowcami, Sikorski uświadamiając lud w ramach Regionalnych Ośrodków Debaty Międzynarodowej. Oczywiście ta komedia to była regularna kampania wyborcza, ale chłopcy musieli udawać uczciwych i praworządnych, więc rżnęli Tuska (dawniej głupa) zaklinając się, że w ogóle nie chodzi o kampanię. Teraz nie będą już musieli udawać, tylko mogą w pełni wykorzystać konwencję wodewilu.
Gdyby toczyła się jakaś realna debata, kandydaci zapewne nie kompromitowaliby się mądrościami na poziomie niższych klas podstawówki, ale może wynika to z faktu, że lepiej znają swój elektorat i wiedzą, że nie wolno przegrzać jego aparatu poznawczego. Chociaż czasem można wątpić, czy to przemyślany plan. Ważne, że gra orkiestra i jest zabawa, czyli że członkowie PO i jej farsowych koalicjantów wybierają kandydata najbardziej kompetentnego i nadającego się na głowę państwa (gdyby faktycznie tak było, wybór nie byłby między Sikorskim a Trzaskowskim, bo tu raczej nie o głowę chodzi).
Trzaskowski i Sikorski przedobrzą
Pretensjonalność oraz trywialność Sikorskiego i Trzaskowskiego na etapie komediowym (Aniela i Klara tudzież Albin i Gustaw) nie wróży niczego dobrego na etapie wodewilu, chyba tylko to, że właściwa kampania będzie nie do zniesienia. Bo przecież jest oczywiste, że reżimowe media przez czas przed wyłonieniem kandydata KO o niczym innym nie będą mówić, tylko o wspaniałej rywalizacji oraz jeszcze wspanialszym jej reżyserze. Nadzieją jest to, że obaj nudziarze i banaliści tak zmęczą, a wręcz zmasakrują wyborców, że podczas właściwej kampanii (etap wodewilu) duża część będzie miała ich serdecznie dość, niezależnie od tego, kto wygra prawybory.
Nadzieja wynika z tego, że ani Tusk, ani Trzaskowski, ani Sikorski nie znają umiaru. Zawsze chcą przedobrzyć, a najbardziej wtedy, gdy chcą coś ukryć. I wychodzi z tego słodycz nie do przełknięcia. Nie można już słuchać tych wszystkich opowieści o praworządności i demokracji bez odruchu wymiotnego, tym bardziej że nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością. Podczas właściwej kampanii Polacy mogą marzyć o tym, żeby Tusk, Sikorski czy Trzaskowski dali im wreszcie święty spokój. Dali im od siebie odpocząć. Korzyści z prawyborów mogą więc być pozorne. Tym bardziej że Polacy mają już dość natrętnego lansowania się przez rząd, który zachowuje się jak nieutalentowana piosenkarka. Im bardziej ludzie nie akceptują jej występów, tym ma większą potrzebę śpiewania. I tak aż do – excusez le mot – wyrzygania.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/712588-prekampania-trzaskowskiego-i-sikorskiego-to-komedia