„Wydaje się, że Donald Trump jest gotów postawić granice agresywnej polityce państw takich jak Rosja, Korea Północna czy Iran. W końcu za jego prezydentury na świecie nie wybuchł żaden nowy konflikt” - powiedział w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl poseł Prawa i Sprawiedliwości Daniel George Milewski, który urodził się w USA.
wPolityce.pl: Coraz bliżej wyborów w USA. Kto pana zdaniem w nich zwycięży i dlaczego?
Daniel George Milewski: Przewidywanie wyników wyborów – każdych, które odbywają się w sposób demokratyczny – jest niezwykle trudne. Na szczęście już niedługo dowiemy się, kto wygra, z oficjalnych wyników. Nie jest jednak tajemnicą, że w ostatnich tygodniach dynamika poparcia jest korzystniejsza dla Donalda Trumpa. Trzeba pamiętać, że dla Amerykanów te wybory są przede wszystkim decyzją o ich własnej przyszłości. Stany Zjednoczone po czterech latach rządów Demokratów borykają się z problemami podobnymi do tych, które trapią Unię Europejską. Kryzys migracyjny, inflacja, rosnące bezrobocie to problemy, które obiecuje rozwiązać Donald Trump.
Jaka pana zdaniem byłaby różnica pomiędzy prezydenturą Trumpa a Harris? Co dobrego mogłaby przynieść każda z nich?
Prezydentura Kamali Harris byłaby kontynuacją prezydentury Joe Bidena. Warto pamiętać, że w sferze międzynarodowej była to prezydentura obarczona wieloma porażkami. Chaos w Afganistanie w związku z wycofaniem sił sojuszniczych, eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie, a także wojna na Ukrainie, którą Ukraińcy prowadzą ze wsparciem Stanów Zjednoczonych, ale wielu obserwatorów podkreśla, że wsparcie to nie jest wystarczające i mocno spóźnione. To wszystko są sprawy, które kładą się cieniem na prezydenturze Joe Bidena.
Z kolei Donald Trump obiecuje twardą politykę międzynarodową. Wiemy, że w trakcie swojej pierwszej kadencji rozmawiał zarówno z Putinem, jak i Kim Dzong Unem, który dzisiaj otwarcie zaangażował się w wojnę na Ukrainie. Obecna administracja urzędująca w Białym Domu śledzi te wydarzenia z zaniepokojeniem, ale trudno mówić o jakichś działaniach, które mogłyby ten szalenie niebezpieczny sojusz powstrzymać.
Wydaje się, że Donald Trump jest gotów postawić granice agresywnej polityce państw takich jak Rosja, Korea Północna czy Iran. W końcu za jego prezydentury na świecie nie wybuchł żaden nowy konflikt. Pamiętajmy też, że spotkanie Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem położyło kres eskalacji konfliktu, w którym Korea Północna groziła światu, dokonując coraz bardziej zuchwałych prób z wykorzystaniem rakiet balistycznych. Tymczasem za prezydentury Joe Bidena mieliśmy absolutną klęskę sił amerykańskich w Afganistanie, agresję Rosji na Ukrainę i wojnę w Gazie. To nie jest chlubny bilans i nie widać pomysłu tej ekipy na zakończenie któregokolwiek z tych kryzysów.
Donald Trump już był prezydentem, potem wybory przegrał, a teraz ma szansę znowu nim zostać. Co takiego wydarzyło się w USA, że Amerykanie mogą chcieć jego powrotu?
Sądzę, że Amerykanie przekonali się, że posunięta do absurdu doktryna lewicowo-liberalna prowadzi donikąd, a prawdziwe problemy to nie dostęp do aborcji czy prawa społeczności LGBT, ale ochrona granicy czy tworzenie miejsc pracy. Ludzie w Ameryce wiedzą, że to Donald Trump jest w stanie rozwiązać bolączki, z którymi borykają się na co dzień, a nie skupiać się na wydumanych problemach.
W ostatnich dniach Republikanie postawili na bardzo nietypowe zagrania. Najpierw mieliśmy Trumpa pracującego w McDonaldzie, potem wywożącego śmieci, a teraz obserwujemy ataki medialne na Demokratów przy wykorzystaniu śmierci wiewiórki. Jaki jest pana zdaniem cel takiej jednak dość „luźnej” strategii? Czy to trafia do Amerykanów?
Donald Trump znany jest ze stosowania niekonwencjonalnych środków w kreowaniu swojego wizerunku. Tak było zawsze, zanim jeszcze zaangażował się w politykę. Wspólnym mianownikiem tych działań jest zawsze ich komunikatywność. Donald Trump mówi prostym językiem do zwykłych ludzi, a to w amerykańskiej polityce rzecz od dawna niespotykana. Amerykanie mają dosyć okrągłych czytanych z promptera zdań, z których nic dla nich nie wynika. Oczekują zrozumienia dla swoich codziennych problemów i prostych gestów, które o tym świadczą. Dlatego retoryka, którą stosuje sztab Republikanów, jest tak skuteczna.
Przechodząc do spraw naszego kraju. Zdecydowana większość mediów, chociażby w naszym kraju przekonuje Polaków, że zwycięstwo Kamali Harris byłoby lepsze dla Polski. Czy pan podziela taki pogląd? Czy może jednak z punktu widzenia Polski - a nie obecnych formacji rządzących - lepiej byłoby, żeby to Donald Trump zwyciężył?
Przede wszystkim nie mamy wpływu na to, kto będzie Prezydentem Stanów Zjednoczonych. O tym zdecydują Amerykanie. Dlatego niezależnie od wyniku wyborów powinniśmy być gotowi na ścisłą współpracę z Białym Domem, ktokolwiek będzie w nim zasiadał. Sojusz polsko-amerykański jest nienaruszalnym elementem polskiej racji stanu i jakiekolwiek jego kwestionowanie należy traktować w kategoriach zdrady stanu. Pamiętajmy, że prezydentura Donalda Trumpa to zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce czy poparcie dla Inicjatywy Trójmorza. Jest w tym oczywiście wielka zasługa rządów Zjednoczonej Prawicy i Prezydenta Andrzeja Dudy, bo niezależnie od tego, kto wygra wybory w Stanach, trzeba z tym kimś umieć rozmawiać.
A jest ryzyko, że obecny rząd nie będzie potrafił rozmawiać?
Jeżeli coś mnie w tym względzie niepokoi, to konfrontacyjna postawa Donalda Tuska i jego ekipy. Nie jest też tajemnicą, że małżonka obecnego szefa polskiej dyplomacji jest związana z mediami nieprzychylnymi Republikanom, a sam Donald Tusk nie umiał znaleźć wspólnego języka z Donaldem Trumpem, gdy piastował ważne stanowisko w Unii Europejskiej. Obawiam się, że może to utrudnić nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi w przypadku wygranej Donalda Trumpa.
Czy jeżeli Donald Trump zostanie prezydentem, to możemy spodziewać się konfrontacyjnego nastawienia w relacjach z UE. Widzimy, że Donald Tusk już potencjalnie przygotowuje się na zmianę, ponieważ Donald Trump, z którym raczej nie jest mu blisko, może przejąć władzę. Polski premier napisał, że to nie od USA, tylko od samej UE zależy przyszłość UE. Jak pan na to patrzy?
Prawda jest taka, że Unia Europejska i szerzej, cała Europa, nie jest w stanie funkcjonować w oderwaniu od Stanów Zjednoczonych. Dotyczy to zarówno kwestii bezpieczeństwa, jak i gospodarki. Jednocześnie Komisja Europejska pod wodzą Ursuli von der Leyen robi wszystko, żeby osłabić naszą konkurencyjność, choćby poprzez szaleńczą politykę klimatyczną.
W tej sytuacji mówienie o uniezależnieniu się od Stanów Zjednoczonych w jakiejkolwiek dziedzinie wydaje się niebezpieczną mrzonką. Na szczęście w Polsce rozumiemy to wyjątkowo dobrze. Mogę tylko powtórzyć, że sojusz polsko-amerykański jest polską racją stanu i ktokolwiek usiłuje go podważać, dopuszcza się zdrady polskich interesów.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/712001-nasz-wywiad-milewski-tusk-moze-utrudnic-relacje-z-usa