Można kupić zapas popcornu i czekać na podmianę kandydata Koalicji Obywatelskiej na prezydenta RP, bo podmiana stała się już częścią strategii.
Donald Tusk ogłosił 23 października 2024 r.: „Kto będzie naszym kandydatem w wyborach prezydenckich? Tę decyzję ogłosimy 7 grudnia, na Śląsku. Będzie to ktoś, kto, po pierwsze, nadaje się najlepiej na ten urząd, po drugie - ma największe szanse na wygranie, po trzecie - nie będę to ja. Naprawdę!”. Nie świadczy to wcale o tym, że sam Tusk nie będzie kandydował, tylko że może być podmiana. Jak w 2020 r. gdy Małgorzatę Kidawę-Błońską podmieniono na Rafała Trzaskowskiego. I jak w 2023 r. w USA, gdy Joe Bidena podmieniła Kamala Harris. I w wypadku podmiany Tusk byłby oczywiście kandydatem numer jeden i wcale by w swoim oświadczeniu nie skłamał, jak to ma w zwyczaju.
Podmiana kandydata stała się we współczesnej polityce bezpiecznikiem i ważnym elementem strategii. Nie mając pewności, jak sobie kandydat poradzi, rzuca się go (ją) na głęboką wodę, a potem nie brnie się w to, żeby się „utopił”, czyli kompromitował i doprowadzał notowania niemal do zera, tylko robi się podmianę. Akurat Małgorzatę Kidawę-Błońską wymieniono w ostatniej chwili, gdy jej notowania szorowały już po dnie i zrobiono to wyjątkowo nieelegancko, ale i tak dało to spodziewany efekt. Stała sama w pustej sali, bezradna i zagubiona komunikując o swej rezygnacji, choć oczywiście nie ona o tym zdecydowała. A potem można było opowiadać, jaka podmiana była demokratyczna i jak bardzo dała nowy impuls.
Podmiana Rafałowi Trzaskowskiemu nie zaszkodziła, bowiem większość złych emocji zwolenników już się wylała w związku z kandydowaniem Kidawy-Błońskiej. Najgorsze mieli za sobą i nie musieli się odnosić do błędów samej kandydatki, jak i partii, która ją wystawiła. Nie sprawdziła się i tyle. W 2025 r. sytuacja będzie trochę inna, bo jeśli kandydatem byłby ktoś z pary Rafał Trzaskowski i Radosław Sikorski, to nie można by skorzystać z argumentu o kompletnej klapie, a wręcz nienadawaniu się kandydata.
Łatwo dałoby się znaleźć inne argumenty, np. o konieczności ratowania Polski, czyli wystawienia jednak cincinnatusa („Cincinnatus - rzekł sentencjonalnie wojewoda - daje się oderwać od pługa tylko w razie ostatecznego niebezpieczeństwa!” – jak mówiono w odniesieniu do Nikodema Dyzmy) – jako ostatniej deski ratunku. Albo można by mówić o zmianie sytuacji zewnętrznej na bardzo niebezpieczną, więc tylko najlepsi wchodzą w grę. Albo o błaganiach czołowych przywódców z państw UE. We wciskaniu kitu Tusk i spółka mają duże doświadczenie, więc wytłumaczenie podmiany na samego cincinnatusa nie byłoby problemem.
Deklaracja Tuska niczego nie zamyka, nie zrobi tego nawet hucznie rozpoczęta kampania Trzaskowskiego czy Sikorskiego. Podmiana została niejako zinstytucjonalizowana, a przykład USA czyni z niej wręcz wzorzec. I skoro się na tym nie traci, to można z podmiany korzystać, także wtedy, gdy „zając” (tak można nazwać odpowiednika tego, co zdarzyło się z Kidawą-Błońską) będzie sobie nieźle radził. Przecież zawsze może być lepiej.
Opinia publiczna powinna być przygotowana na podmianę (choć nie jest to wariant bezwzględnie konieczny), tym bardziej że może być ona tłumaczona jako zmiana strategii i wystawienie kandydata całej Koalicji 13 Grudnia. I kandydaci Trzeciej Drogi oraz Nowej Lewicy wcale nie musieliby rezygnować, tylko byłaby nakreślona perspektywa współpracy i zgody, która w pełni objawi się w drugiej turze. Nie takie bajki już Polakom sprzedawano, a sytuacja byłaby jeszcze ciekawsza, przynajmniej dla wyborców, gdyby z podmiany skorzystał także obóz Prawa i Sprawiedliwości, ale to już zupełnie inna historia.
Na razie wiele wskazuje na to, że Donald Tusk oswoił się z myślą o podmianie i dostrzega nawet jej zalety. Poza tym podmiana pozwala wyjść cało z wielu kłamstw, wpadek i nietrafnych decyzji, bo oznacza swego rodzaju reset. Może więc wchodzimy w taki czas w polityce (nie tylko w Polsce), gdy podmiana stanie się rutynowym narzędziem polityki. Byleby zdążyć przed oficjalną rejestracją kandydatów, bo taka nadzwyczajna sytuacja jak z Małgorzatą Kidawą-Błońską raczej się nie powtórzy.
Ówczesna wicemarszałek Sejmu już była zarejestrowana (o północy z 26 na 27 marca 2020 r. minął termin złożenia w PKW co najmniej 100 tys. podpisów za konkretną kandydaturą), ale wybory 10 maja 2020 r. nie odbyły się z powodu pandemii, więc wyznaczono nowy termin – 28 czerwca 2020 r. Dlatego można było podmienić kandydata, tylko ten nowy musiał zebrać 100 tys. podpisów (ci „starzy” nie musieli), co dla Trzaskowskiego nie było żadnym problemem. Teraz takie wygibasy nie będą możliwe, więc trzeba zdążyć przed rejestracją kandydatów, ale to raczej kwestia techniczna niż istotny kłopot. Można więc kupić odpowiedni zapas popcornu i czekać na podmianę, śledząc przez kilka miesięcy kampanię „zająca”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/710894-nie-traktujmy-serio-deklaracji-tuska-o-kandydacie-w-wyborach