Powódź odsłoniła nie tylko niskie kompetencje administracyjne obecnego premiera. Pokazała też, jak zła jest współpraca między nim a pozostałymi członkami rządu. I to wyłącznie z jego winy. Widać wyraźnie, że zamordyzm nie popłaca.
W oczach swych wielbicieli Donald Tusk to człowiek o ciepłej i pogodnej osobowości. Wprawdzie na jego zaciętej i naburmuszonej twarzy uśmiech nie gości już prawie wcale i nie uwodzi wyborców, jak czynił to za swych pierwszych rządów, ale i tak nadal uchodzi za polityka radosnego i sympatycznego.
Doniesienia z wewnątrz rządu świadczą o czymś innym. Są wprawdzie skąpo dozowane przez media narzucające sobie autocenzurę w tym temacie, ale coś jednak wiadomo. Były już informacje o płaczących z powodu obcesowego zachowania szefa rządu paniach ministrach. I często słyszymy, że „Donald się wściekł”, bo znów go podwładni zawiedli. Dużo od nich żąda, choć jednocześnie brak znaków, aby tyle wymagał od siebie samego.
Ten mobberski – jak można było już wyczytać w komentarzach internautów – styl kierowania ludźmi wszyscy mogliśmy ujrzeć w odprawach sztabu kryzysowego. Sam spektakl przy okazji bardzo przypomina transmisje z telewizji rosyjskiej, gdzie w podobny sposób musztrował swoich ministrów Władimir Putin. I po jednym i po drugim przykładzie widać, że terroryzowanie podwładnych jest mało skuteczną metodą osiągania celów. Besztani ludzie więcej myślą o tym, aby uniknąć gniewu zwierzchnika, a dużo mniej o problemach, które muszą rozwiązywać.
Tusk nie słucha swoich ministrów
Ukazała się też jeszcze jedna rzecz: to jak ministrowie Tuska manewrują za jego plecami, aby móc realizować swoje zadania i jednocześnie uniknąć gniewu Donalda, który się wściekł. Ich zachowanie przy okazji podważa wszystkie tłumaczenia Tuska na temat jego nieszczęsnej wypowiedzi z 13 września. Tej, gdy mówił o „nieprzesadnie alarmujących prognozach”. Otóż dwaj ministrowi kluczowi w przypadku klęsk żywiołowych – szefowie MSWiA i MON – byli aktywni w sprawie powodzi co najmniej od 10 września. Jeden z nich, Tomasz Siemoniak, krótko przed wypowiedzią Tuska ostrzegał, że sytuacja jest „bardzo zła”.
Jak to wytłumaczyć? Siemoniak pochodzi z Wałbrzycha, więc jest uwrażliwiony w tym temacie. Na dodatek musiał mieć odpowiednio bogatą wiedzę z podległych mu służb. Podobnie z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, który może korzystać z wojskowych źródeł informacji. Wczesne zaangażowanie pokazuje, że prognozy jednak były alarmujące, bo obaj ministrowie podległe im formacje uruchomili i wysyłali na Dolny Śląsk jeszcze przed 13 września. Czy ostrzegali Tuska? Zapewne tak, problem jednak jest taki, że mają szefa, który woli tylko mówić do podwładnych, ale w ogóle ich nie słucha.
Dobrzy bojarzy i zły car
Jest jeszcze czysto polityczny aspekt tej sprawy. Obaj wiedzą, że „dobry car”, czyli Donald Tusk, lubi zrzucać winę na „złych bojarów”. Kosiniak-Kamysz już został wrobiony w odpowiedzialność za sytuację na granicy, gdy zginął sierżant Mateusz Sitek. Dzisiaj szereg jego ruchów wskazuje, że broni się przed powtórzeniem tego scenariusza. I na razie dobrze mu to idzie. Wojsko zbiera w pełni zasłużone pochwały, cała krytyka za błędy państwa kierowana jest gdzie indziej. Według oficjalnych zapowiedzi wojsko do końca roku ma uczestniczyć w działaniach na terenach powodziowych – teraz w obronie przed zniszczeniem, potem w odbudowie. Chwała za to spływa na szefa MON, a nie na jego zastępcę z KO. Cezary Tomczyk tym razem się zagapił. Zajmował się tym, co lubi najbardziej, czyli rozliczaniem „zbrodni Mariusza Błaszczaka”. Wywołał bezsensowną awanturę o samolot FA-50, gdy w tym czasie Kosiniak-Kamysz już zajmował się kryzysem powodziowym.
Tomasz Siemoniak też nie ma łatwego życia w obecnym rządzie. Nie dość, że jest złego pochodzenia, bo wywodzi się z najbliższego kręgu Grzegorza Schetyny, to na dodatek jego anty-PiS-izm nie jest dość gorący. Wręcz jest podejrzany w tej kwestii, bo trudno zapomnieć to, jak bratał się z PiS-owcami na urodzinach „PiS-owskiego” dziennikarza. Niby się kajał za to, ale Silni Razem i lizusy z otoczenia Tuska cały czas mają na niego oko. Nie przespał jednak powodzi w odróżnieniu od większości swych kolegów i koleżanek. Podległe mu służby – zwłaszcza Państwowa Straż Pożarna, ale także policja – również zasłużyły na szczere uznanie. Trudno zatem będzie zdymisjonować ministra, który nimi kieruje.
Głowy polecą, ale nie będą to raczej Kosiniak-Kamysz i Siemoniak. Nikt by nie uwierzył, że oni obaj są winni, gdy to Tusk mówił o „nieprzesadnie alarmujących prognozach”. Byłaby to niesprawiedliwość czytelna dla całej opinii publicznej. Przyjemniej i pożyteczniej będzie zdymisjonować dwie panie „ministry” – Henning-Kloskę i Zielińską. Pożytecznie, bo nie są to zbyt ostre kredki w piórniku pana premiera. A przyjemnie, bo dobry car znów okaże swą surowość złym bojarom.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/706855-powodz-nauki-ze-zlego-zarzadzania