Radosław Sikorski miał powiedzieć podczas przemówienia w Kijowie, że Krym należałoby oddać pod zarząd ONZ, która by przygotowała referendum w sprawie przynależności do Ukrainy bądź Rosji.
Pomysł jest tak głupi, jak u Henry’ego Kissinger z maja 2022 roku, gdy ten Matuzalem światowej dyplomacji podobną koncepcję zaproponował wobec innych terenów okupowanych. Jest to dramatycznie zła koncepcja zarówno teoretycznie, jak i w praktyce. W aspekcie politycznym oznacza ona bowiem uznanie wielu racji Władimira Putina. Sikorski to wzmacnia swoimi argumentami: „Krym jest symbolicznie ważny dla Rosji, zwłaszcza dla Putina” - przekonywał POLSKI minister. No tak, skoro Putin się martwi o półwysep to nie można przejść nad tym obojętnie - zdaje się myśleć zatroskany Sikorski.
Jednak i w praktyce pomysł zorganizowania referendum jest do bólu nierealny. Kto miałby głosować? Ludzie, którzy przyjechali tam w ciągu ostatniej dekady? Przecież to proputinowscy Rosjanie. A może ci, co uciekli przez rosyjskim reżimem? Przecież oni nie przyjadą na przesiąknięty okupacyjnymi wpływami Krym oddać głos w szemranym referendum. A co z przesiedlonymi? ONZ będzie szukać takich Tatarów co to się po 2014 rozpierzchli po świecie, będzie ich tropić z urnami, by oddali głos? Pomysł takiego referendum to i w zakresie ideologicznym, i praktycznym, prezent dla Rosji.
Ludziom się wydaje, że człowiek rosyjskich wpływów to musi się wyróżniać jak w filmie animowanym dla dzieci. Najlepiej jakby miał futrzaną czapkę, a jeśli chce się bardzo dobrze konspirować to może i niech nosi brytyjski melonik, ale niech chociaż zaciąga z rosyjska i podryguje na dźwięk „Kalinki”. Nic bardziej mylnego. Najlepszy człowiek rosyjskich wpływów musi mieć sznyt arcyzachodni, znać języki obce, najlepiej pochodzić z głębokiego Zachodu, być zakorzeniony w salonach i liberalnym towarzystwie, mieć żonę z establishmentu albo wykształcenie na najlepszych anglosaskich czy paryskich uczelniach. Pierre-Charles Pathe (1910-1997) był światowcem, prawnikiem, matematykiem i politologiem - znał kilka języków, obracał się w świecie najlepszych europejskich redakcji. A że wpływał na francuskich polityków, by realizowali prosowiecką politykę to już był cichy sekrecik nieomal przypadkiem zdemaskowany latem 1979 roku. Albo taki Kim Philby (1912-1988) - as rosyjskich szpiegów. Wysoki oficer brytyjskich służb, absolwent Cambridge, homoseksualista, elegant, dandys - nic bardziej zachodniego nad styl pana Philby’ego, a tu, masz, rosyjki agent. Albo ten Pablo Gonzales (ur. 1982) - przecież Hiszpan, Katalończyk, korespondent wojenny, poliglota, renomowany korespondent wojenny, bawidamek, wspaniale zaprzyjaźniiony z kwiatem warszawskiego dziennikarstwa, demokrata i obrońca praw LGBTQ+. A tu, masz ci los, ceniony przez samego Putina oficer GRU.
A co wyżej wymienieni panowie mają wspólnego z Sikorskim? Nic. Zupełnie nic. Może tylko ten zachodni sznyt jest aż do przesady podobny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/706764-sikorski-i-nowy-reset-z-rosja-w-kijowie-mowil-o-krymie