Donald Tusk nie jest politykiem przesadnie przywiązanym do mówienia prawdy. Ma silną osłonę medialną, więc długo będzie mu to uchodziło płazem. Ale słowa o nieprzesadnie alarmujących prognozach są już bolesną szpilą, która nigdy już go nie opuści.
Piątek i to trzynastego. Polska Agencja Prasowa wywiesiła depeszę pod tytułem: „Premier: nie ma powodu do paniki, prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Jedyne co miało grozić – według Donalda Tuska – to lokalne podtopienia i „tzw. powodzie błyskawiczne”. Szybko okazało się, że będzie katastrofa. I to nie o skali lokalnej. Pechowa depesza zniknęła, po krótkiej awanturze wróciła, ale widać, że pan premier miał już zepsuty weekend. Zwłaszcza, że musiał zostać na Dolnym Śląsku i nie mógł polecieć do Sopotu.
Dlaczego Tusk wygłosił taki komunikat? Przed nim jego własny minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak komunikował, że sytuacja jest bardzo zła. Dzień wcześniej, w sąsiednich Czechach premier Fiala przestrzegał swych rodaków, aby byli przygotowani na najgorsze. Co zatem podkusiło Tuska? Nie ma sensu racjonalizować, że otrzymywał jakieś optymistyczne prognozy, bo widać, że takich nie mogło być. Nie miał też powodu, aby głosić urzędowy optymizm, bo przecież nie on odpowiada za gwałtowne ulewy. Nie byłoby problemu, gdyby mówił to samo co Petr Fiala.
Jedyne wytłumaczenie to szukanie odpowiedzi w pewnych cechach osobowościowych. Krótko mówiąc Tusk nie jest „przesadnie” przywiązany do mówienia prawdy, co widzieliśmy wiele razy w ostatnim czasie. Ma lekkość w mówieniu rzeczy, które sam chce słyszeć. Przypomnijmy „100 konkretów na 100 dni”, benzynę za 5,18, czy wreszcie fikołki w sprawie imigrantów. Dlaczego kłamie? Bo może. Bo sprzyja mu większość mediów w Polsce i one wszystko to wyciszą. Tak jak sprawę kontrasygnaty, czy lubującej się w dziwnych fotografiach „asystentki” z Ukrainy. Tak więc teflon długo będzie się nie zdzierał, choć sam jego posiadacz „nieprzesadnie” dba o tę powłokę.
Wszystko jest jednak kwestią czasu. Polityczne młyny mielą bardzo wolno. Są frazy, które potem żyją i powoli wykańczają ich autora. Słowa, że „trzeba się ubezpieczać” do tej pory pogrążają Włodzimierza Cimoszewicza, mimo, że minęło prawie trzydzieści lat od ich wypowiedzenia. „Piniendzy nie ma i nie będzie” – kolejny przykład pogrążenia złotoustego polityka. „Trzeba rozmawiać z Rosją, taką jaką jest” – to zdanie, którego cytowaniem łatwo wywołać efekt „Donald się wściekł”. Nie przypadkiem dziennikarze krytyczni wobec Tuska mają szlaban na zadawanie mu pytań na konferencjach prasowych.
Teraz zbyt pewny siebie, wręcz arogancki Tusk, ukręcił bat na siebie samego.
Prognozy nie są przesadnie alarmujące, nie ma powodów do paniki
— to ten gatunek cytatu, który już nigdy nie odklei się od jego autora.
I choćby teraz Tusk kazał zatrzymać wszystkich posłów Suwerennej Polski, polecił pruć szafy pancerne w KRS, NPB, Trybunale Konstytucyjnym i Pałacu Prezydenckim, to i tak to odwróciłby uwagę tylko na krótki czas. Wypowiedział bowiem zdanie – bez przesady – nieśmiertelne. W kwestii słów premiera Tuska z piątku, 13 września, prognozy nie są przesadnie optymistyczne i jednak są powody do paniki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/706366-prognozy-i-powody-do-paniki-zlote-slowa-tuska