Różne czyściochy z układu rządzącego mogą do woli szantażować innych swą pryncypialnością, tylko można to o kant kuli potłuc, dopóki nie podają się do dymisji i nie przestają brać forsy.
Minister sprawiedliwości Adam Bodnar pewnie uważa, że jest bardzo sprytny. Podobnie uważa kilku sędziów Sądu Najwyższego, ale o tym później. Bodnar wykombinował, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość zaskarży decyzję Państwowej Komisji Wyborczej w sprawie odrzucenia sprawozdania komitetu wyborczego PiS, a jedyna uprawniona do rozpatrywania takich skarg Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uzna skargę za zasadną, to w ogóle nie trzeba takiego orzeczenia respektować. Nie mówiąc o tym, że koalicja 13 grudnia, jej media i jej wykidajłowie z różnych środowisk mogliby (zapewne z ochotą i zaangażowaniem) nasmarkać na to, że orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oznacza automatyczne przyjęcie przez PKW odrzuconego sprawozdania finansowego komitetu wyborczego PiS.
Adam Bodnar raczył był zapewnić, że „takie orzeczenie może być dotknięte wadą, właśnie ze względu na to, że mamy wątpliwości czy [Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych] to w ogóle sąd. Proszę zauważyć, że to nie jest wyłącznie ocena, która jest dokonywana czy to Trybunał w Luksemburgu, czy także Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie Lech Wałęsa przeciwko Polsce, ale także mamy trzech sędziów z tej izby, którzy odmówili orzekania właśnie ze względu na status”.
Adam Bodnar jest senatorem, a ponadto ministrem sprawiedliwości, podobnie jak Donald Tusk jest premierem, a grubo ponad setka przedstawicieli Koalicji 13 Grudnia ministrami wiceministrami, gdyż o ważności wyborów 13 października 2023 r. zdecydowała Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Jeśli ona nie jest sądem i można sobie bimbać na jej orzeczenia, to mamy nielegalny rząd i nielegalnego ministra sprawiedliwości Bodnara, a przy okazji nielegalnego senatora Bodnara. Jeśli tak, to rząd się rozwiązuje, podobnie jak Sejm i Senat. A Adam Bodnar i jego towarzystwo zwracają forsę pobieraną od pierwszego posiedzenia parlamentu i od chwili objęcia tek w rządzie. Honor i godność, a przede wszystkim wykładnia ochoczo podsuwana przez pana Bodnara nie pozwalają przecież na nielegalne branie forsy. Oddać i przeprosić.
Jeśli rząd i obie izby parlamentu się rozwiążą, to nowych wyborów nie ma sensu robić, dopóki istnieje obecny ustrój Sądu Najwyższego, bowiem ważność wyborów znowu musiałby orzec Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Oczywiście Bodnar i towarzysze mogliby znowu brać kasę przez jakiś czas i tak właściwie przez lata (co do kasy za pracę czy też lenistwo w rządzie, to już nie byłoby takie pewne, bo tego rządu chyba już teraz miliony Polaków mają po kokardę), tylko jaki sens miałoby wtedy jej oddawanie, skoro mielibyśmy dzień świstaka. Ale jak już pan Bodnar jest taki święty, to niech uzna, że jest nielegalny i wyskoczy z forsy. Nie może ta sama instytucja, tylko z powodu swego statusu, być raz legalna (głównie w sprawie forsy), a raz całkiem nielegalna (w sprawie decyzji). Albo wszyscy ci kolesie spadają na drzewo prostować banany, albo się zamykają i przestają stosować dwójmyślenie.
Teraz już można wrócić do trzech sędziów na których powołał się Adam Bodnar jako na dowód, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie jest sądem. To prawdziwi bohaterowie. Owi mężowie, czyli Leszek Bosek, Grzegorz Żmij i Paweł Księżak, ostatkiem sił, woli, honoru i mając sztywne łącze z prawniczym absolutem, odmówili rozpoznawania spraw w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, w której pracują, czyli nie pracują. Odmówili gdyż są „neosędziami”. Bimbają sobie na robotę do czasu przeprowadzenia takich zmian legislacyjnych, które spowodują zniknięcie „neo” w określeniu ich statusu.
Bohaterstwo trzech sędziów jest tym większe, że przed objęciem stanowisk w Sądzie Najwyższym złożyli ślubowanie wobec prezydenta RP, bez czego sędziami po prostu by nie byli. I nie braliby co miesiąc całkiem zgrabnej forsy. Mogliby ślubowania odmówić, nie objąć stanowisk oraz nie pobierać forsy śmierdzącej z tego powodu, że zasiedli w izbie, która nie jest izbą i nie jest sądem. Ale zatkali nosy i forsa zaczęła płynąć na konta. A najzabawniejsze jest to, że odmawiając orzekania w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie przestali brać forsy. To świetny interes: nic nie robić i kasować tyle, ile za robotę. A jeszcze jest się świętym. Podobnym bohaterem jest „neosędzia” Jacek Widło z Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, który też się zbuntował i nie rozpoznaje spraw. Ale przeciwko wypłatom się nie zbuntował.
Wszyscy ci panowie mogą do woli szantażować (moralnie) kolegów swoją pryncypialnością, tylko można to o kant kuli potłuc, dopóki nie podadzą się do dymisji i nie przestaną brać forsy. Bez tego ich bohaterstwo to zwykły interes. Podobnie jak trwanie rządu, Sejmu i Senatu, które zostały tak pokalanie poczęte. Ale najwidoczniej obowiązuje stara maksyma, że pecunia non omlet (czy jakoś tak).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/704217-urzeduja-i-biora-forse-dzieki-nielegalnemu-sadowi