„Przez pośpiech nie bardzo wsłuchiwałem się w to, co płynie ze sceny. Gdy tylko jednak wszedłem w tłum, to uderzył mnie krzyk: ‘Podobno tutaj idzie Pan Kosiniak-Kamysz gdzieś, to prawda? Tam idzie!!!’. Potem był refren: Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! - intonowała Pani Marta głosem podniesionym i wspomaganym nagłośnieniem” - relacjonuje wczorajsze wydarzenia sprzed Sejmu dziennikarz „Newsweeka” Jacek Gądek, którego aktywistki proaborcyjne na czele z Martą Lempart mylnie uznały za… wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Agresja Strajku Kobiet i podobnych organizacji w ostatnim czasie skupia się na jednym z ugrupowań tworzących koalicję rządzącą - PSL. Z uwagi na głosowania i publiczne wypowiedzi ludowców na tematy światopoglądowe, w jednym z ulubionych haseł uśmiechniętej Polski: „j… PiS” trzy gwiazdki oznaczające skrót nazwy byłej partii rządzącej zastąpiły… charakterystyczne koniczynki PSL. Najmocniej obrywa zapewne wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz.
„Pani Lempart nalegała, bym wypierd…”
Na wczorajszym proteście przed Sejmem za lidera PSL oberwał jednak… dziennikarz „Newsweeka” Jacek Gądek, który przedstawicielkom organizacji feministycznych i proaborcyjnych najwyraźniej wydał się z daleka podobny do Władysława Kosiniaka-Kamysza. Całą sytuację Gądek opisał na portalu X.
Zbyt zabawne, ale prawdziwe: jak zostałem Kosiniakiem, a Pani Lempart nalegała, bym „wypierd…”
— rozpoczął swój wpis.
Jak relacjonował dziennikarz, wczoraj wieczorem był przed Sejmem, chcąc dotrzeć na umówione spotkanie. Natrafił na demonstrację Strajku Kobiet, gdzie ze sceny swoje „tradycyjne hasła” wznosiła jedna z liderek tej organizacji Marta Lempart.
Osób na demonstracji nie było wiele, ale i tak musiałem się przebijać. Przeszedłem dość blisko sceny. A potem przez cały tłum. Marynarka, koszula - na rzeczone spotkanie musiałem wyglądać w miarę godnie, choć nie było gwarancji, że zakończy się ono w sposób licujący z taką elegancją
— czytamy we wpisie.
„Za Kosiniaka robię tu ja?!”
Jak dowiadujemy się dalej, Gądek w pośpiechu nie wsłuchiwał się szczególnie dogłębnie w okrzyki płynące ze sceny.
Gdy tylko jednak wszedłem w tłum, to uderzył mnie krzyk: „Podobno tutaj idzie Pan Kosiniak-Kamysz gdzieś, to prawda? Tam idzie!!!” - zauważyła Pani Marta Potem był refren: Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! Wypierd…! - intonowała Pani Marta głosem podniesionym i wspomaganym nagłośnieniem. Myślę: gdzież jest ten wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz!? To przecież ciekawe: Kosiniak prowokuje demonstrantów oraz znaną z mocnej ekspresji Panią Martę. Odważny i nierozważny jednocześnie ten nasz szef MON - prowokacja z jego strony jest bowiem przesadna
— napisał dziennikarz, który dalej, w szybkim tempie przedzierał się przez tłum w rytm okrzyków „wyp…” kierowanych do wicepremiera Kosiniaka-Kamysza, którego Gądek nadal nie był w stanie dostrzec.
Ale widzę coś innego: ludzie widzą mnie. Mijam ludzi, a oni patrzą na mnie. Jedni podejrzliwie. Inni z uśmiechem. Dziwne. „Wypierd…! Wypierd…!” - mantra nie ustaje. Głośno i prosto z serca Pani Marty. Zaczyna do mnie docierać, że Pani Marta podpaliła się do przeganiania Kosiniaka, bo… pomyliła mnie z wicepremierem. Ktoś jej sekundy wcześniej (błędnie) powiedział, że idzie wicepremier z PSL. Myślę: za Kosiniaka robię tu ja!? To się, serio, dzieje?
— napisał, przyznając, że może być nieco podobny do przewodniczącego PSL.
Kiedy dziennikarz dalej przedzierał się przez tłum, Marta Lempart radziła mu (a właściwie nieobecnemu w tym miejscu szefowi MON), aby… oddalił się do PiS-u i Konfederacji. Liderki Strajku Kobiet w dalszym ciągu „zaczepiały” nieobecnego na proteście Kosiniaka-Kamysza, a ostatecznie jedna z towarzyszek Marty Lempart skonstatowała, że „Tygrysek już uciekł” i zaprosiła uczestników demonstracji, aby oblepiły biura poselskie polityka plakatami Strajku Kobiet.
Zapytałem Panią Martę następnego dnia (czyli dziś), gdzie widziała Kosiniaka na tej demonstracji. Stwierdziła, że no był przecież, podobno był i prowokował, bo przez cały tłum przechodził, ale go… na własne oczy jednak nie widziała. Dziwne, bo na demonstracji pokazywała palcem i mówiła „tam idzie!”. Zapytałem też w MON. Dyskretnie, nieoficjalnie. Okazuje się, że wicepremiera o godz. 19 z minutami tam nie było. Był w Polsacie - tuż przed wywiadem. No nie ma chłop daru bilokacji. Nikt prawdziwego Kosiniaka nie nagrał, bo go tam nie było. Mnie też nie nagrywano, bo z bliska każdy zapewne widział, żem nie wicepremier
— podkreślił Gądek, który zapewnił jednocześnie, że nie czuł żadnego zagrożenia, za to ucieszył się, że ma „przednią dykteryjkę”.
Może i jest „śmiesznie”, ale z drugiej strony tragicznie. Bo kiedy w Polsce, która ze względu na położenie na mapie i obecną sytuację na wschodzie powinna mieć silną armię i stabilne władze, skrajnie lewicowe „aktywiszcza” krzyczą „wyp…” do ministra obrony narodowej, obrzucały bluzgami i drwiły z człowieka odpowiedzialnego za polską armię, w tym również chociażby jej morale, a koalicjanci i sam premier w żaden sposób nie reagują, nie wygląda to dobrze. Trudno jednocześnie żałować Władysława Kosiniaka-Kamysza, a pozostaje jedynie zapytać, czego spodziewał się, wchodząc - kolejny raz - w koalicję z Donaldem Tuskiem.
aja/X
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/700102-komu-lempart-kazala-wyp-jak-zostalem-kosiniakiem