Europosłanka Marta Wcisło po raz kolejny dała kabaretowy pokaz swoich kompetencji nie czując niezręczności tej sytuacji, w której jej jedyne relacje z Brukseli to opowieść o trafieniu do toalety albo płynięciu łódką. Istny prezencik dla opozycji, która powinna spuścić z łańcucha psy szyderstwa i politowania.
Co jednak robią PiSowcy? Mroczna grafika w internecie straszy posłanką Wcisło! Straszy! Blondynką z paznokciami w unijne gwiazdki, szczebioczącą słodko jak bohaterka Barejowskiego „Bruneta wieczorową porą”, która śmiała się z siebie, że jest idiotką! Dobry to pretekst, by na prawicy porozmawiać o jednej sprawie - by więcej wyśmiewać, a mniej straszyć.
Obóz niepodległościowy w Polsce raz po raz szuka metod dotarcia do tzw. „normalsów”, do tych rodaków, którzy słabo się znają na polityce. Najkrótszą drogą wydaje się prawicy uderzać w najwyższe tony wskazywania zdrady i wykorzenienia, bo faktycznie większość establishmentu Polską się brzydzi, a zachodnich partnerów tak patologicznie podziwia, że interesy narodowe sprzedaje obcym decydentom. Prawda to - tylko co z tego? Próbujemy trafić do ludzi, którzy czasami sami polskości nie cenią i którym identyfikator z Brukseli szalenie imponuje, próby przekonać tę część społeczeństwa, która spłycona już talk-showami komercyjnych stacji i serialami z Netflixa nie wierzy w ogóle w istnienie interesów narodowych, więc mówienie im o paraliżowaniu Odry przez niemieckie lobby transportowe brzmi dla nich jak opowieść o inwazji z kosmosu. Język polityczny i patriotyczny ewoluuje i niekoniecznie już działają te same wezwania do obrony suwerenności jak w listopadzie 1918 roku czy we wrześniu 21 lat później. Wreszcie i lewicowo-liberalny przeciwnik zmienił się na tyle, że potrafi demontować suwerenność dyskretniej pozostawiając tak wiele zewnętrznych etykiet niepodległości, że owi „normalsi” nie widzą różnicy. Za przykład prawicowej przesady można wskazać istną krucjatę przeciwko plastikowym nakrętkom przyczepianym do butelek - owszem, to rzecz niepotrzebna i dająca okazję do nieuczciwego zarobku, ale niektórzy komentatorzy bili na alarm nie słabiej niż gdyby złoto NBP wywożono już do Frankfurtu nad Men.
Jest jednak język krytyki, który się nie zmienia bez względu na czasy. Patriotyzmy zmieniają się - inny był za ostatnich Jagiellonów, za Piłsudskiego, w PRL i dzisiaj, ale jest ponadczasowy chwyt, który władzę obnaża zawsze z tą samą skutecznością - jest to właśnie humor, satyra, a nawet szyderstwo. A rząd Donalda Tuska łatwiutki jest do wyśmiania, koalicja sejmowa sama pcha się do kawałów i memów. Kochanowski drwił z Zygmunta Augusta, że nadawałby się na króla w jego cyrkowej Rzeczpospolitej Babińskiej, endecy wydali kiedyś kilkunastostronicową broszurę z zasługami Piłsudczyków z tytułem na pierwszej stronie i pustymi kartkami dalej, w PRL potrafiono karać za dowcipy o Bierucie (czyli bano się drwin z władzy!), z czasów Gomułki bardziej pamiętamy złośliwe charakterystyki Kisiela niż alarmistyczne tony Józefa Mackiewicza. Nie apeluję o porzucenie prawdziwej retoryki wskazującej na zaniechania i złą polityczną wolę u tych, którzy o zdradę przynajmniej się ocierają. Ale nie z każdego potknięcia, nie z każdego głupstwa róbmy akty strzeliste i osobne arie operowe. Ta władza, oprócz tego, że jest szkodliwa, jest przede wszystkim żenująca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/699602-czesc-widzi-ze-straszny-ale-wszyscy-ze-smiesznyo-rzadzie