Donald Tusk bardzo źle rozegrał sprawy Marcina Romanowskiego i Tomasza Szatkowskiego. Obie zasiały poważne zwątpienie wśród jego zwolenników. Może to mieć długotrwałe konsekwencje.
To dwa odrębne przypadki – ściganie byłego wiceministra Marcina Romanowskiego i oskarżenia wobec odwołanego przedstawiciela Polski przy NATO Tomasza Szatkowskiego. Ale połączyło je hektyczne dążenie Donalda Tuska do całkowitego wyeliminowania prawicy z polskiego życia publicznego. W obu przypadkach Tusk tak bardzo chciał, że aż zaszkodził sobie samemu.
Przypadek Romanowskiego jest – używając współczesnego slangu internetowego – epicki. O kompromitacji mówią także zwolennicy obecnego rządu. Ale nie chodzi tu o sprawy wizerunkowe, bo te można łatwo przykryć i sprawić, że opinia publiczna szybko o tym zapomni. Są poważniejsze skutki. Zwróćmy uwagę z jak szybkością zaufana przecież sędzia zwołała posiedzenie w odpowiedzi na pismo przewodniczącego Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Polscy sędziowie nie słyną z pospiechu i z tego, że lubią pracować o północy. Jednak sędzia Pomianowska uznała, że czym innym są krajowe werbalne przepychanki w kwestii immunitetu, a czym innym konfrontacja z Radą Europy. Nie warto przecież ginąć za nieswoje niechlujstwo.
A wygląda na to, że ktoś dopychał kolanem sprawę Romanowskiego. Dowiedzieliśmy się, że od dłuższego czasu odpowiednie organa po polskiej stronie znały obowiązującą w RE wykładnię według której Romanowski cały czas był chroniony immunitetem. Możemy domyślać się czyje to kolano dopychało sprawę jego zatrzymania. Tylko jedna osoba ma taką władzę, aby zmusić ministerstwo sprawiedliwości i prokuraturę do działania na granicy obowiązującego prawa.
Zeschły wiecheć zamiast żelaznej miotły
Przyjemnie byłoby rozliczać PiS i wsadzać „pisiorów” za kraty, ale nieprzyjemnie robi się na myśl, że może to być potraktowane jako działanie bezprawne. Pismo przewodniczącego Roussopoulosa uzmysłowiło, że jest to całkiem realne. I oto nawet w oczach niektórych sędziów z Iustitii żelazna miotła Donalda Tuska zaczęła wyglądać, jak zeschły wiecheć, a nie groźny przedmiot. Sprawczość Tuska przestała budzić respekt nawet wśród jego zwolenników.
Przyszło rozczarowanie. Nawet nie z tego powodu, że coś nie wyszło, bo każdy ponosi porażki, ale z powodu zawstydzającego przebiegu zdarzeń. Sprawa Romanowskiego pokazała, że motorem działania nie jest chęć osiągniecia celu politycznego, ale obsesja i chęć zemsty za wszelką cenę. To samo pokazuje przypadek Tomasza Szatkowskiego, gdzie Tusk spektakularnie potknął się o własne nogi.
Szokujący jest fakt przyznania przez niego, że Polska miała szansę na obsadzenie stanowiska wiceszefa NATO, ale że on – premier RP – to storpedował. Rzucił garść poważnych oskarżeń. W tym o szpiegostwo, ale szybko okazało się, że nie mają one żadnych podstaw. Co więcej, wyszło na jaw, że kandydaturę Szatkowskiego popierał szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. I zdaje się, że po cichu kibicował jej szef MSZ Radosław Sikorski. Obaj wiedzieli, że zarzuty wobec Szatkowskiego są dęte i co charakterystyczne nie wsparli Tuska w rzucaniu oskarżeń.
Oszukani przez przyjaciół
Szatkowski miał zostać ugrillowany przez zaprzyjaźnione media. „Gazeta Wyborcza” dostała cynk, że rzekomo kłamał na wariografie, że miał współpracować z obcym wywiadem, że ABW ma zastrzeżenia itp. itd. Po jakimś czasie okazało się, że nie ABW, ale SKW, że nie współpraca z obcym wywiadem, ale kontakty z instytucjami sojuszniczymi, amerykańskimi i brytyjskimi. Głupio wyszło, bo okazało się, że zaprzyjaźniona gazeta została wykorzystana całkowicie instrumentalnie, wręcz oszukana przez swych politycznych przyjaciół.
Takie rzeczy długo się pamięta. Następnym razem Wojciech Czuchnowski, autor tekstu o Szatkowskim, dwa razy zastanowi się nad publikacją, gdy znów dostanie z tego samego źródła kwity na kolejnych „pisiorów”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/699404-dwie-zmory-donalda-tuska