Od ubiegłego piątku możemy czytać w polskich mediach analizy i komentarze po głosowaniu w Sejmie, na którym Koalicji 13 grudnia nie udało się przyjąć ustawy o depenalizowaniu aborcji.
Większość z nich stara się wyjaśnić, co sprawiło, że Donaldowi Tuskowi nie udało się „przeforsować” ustawy, która miała ogromne znaczenie symboliczne dla dużej części jego elektoratu. Przecież legalizacja zabijania nienarodzonych była jedną z głównych obietnic jego kampanii przedwyborczej, a wszyscy związani z nim politycy, którzy nie podzielali jego entuzjazmu w tym temacie, dostali sygnał, że nie będą mogli kandydować z list KO.
W sensie ściśle politycznym, uchwalenie tej ustawy w Sejmie miało wywołać nową presję na prezydenta Andrzeja Dudę. Prezydent z pewnością zawetowałby każdą depenalizację aborcji, co przyniosłoby nową falę ataków w mediach III RP, którym Tusk tylko by przyklasnął.
Jednym słowem to wszystko miało być jednym wielkim zwycięstwem politycznym Tuska przed wyjazdem na przerwę wakacyjną.
Stało się coś odwrotnego.
Sejm odrzucił ustawę, która – jak piszą dziś komentatorzy – stworzyła bardzo nieprzyjemną atmosferę w koalicji rządzącej, psując jeszcze bardziej i tak już nadszarpnięte relacje. Porażkę Tuska tłumaczy się niewystarczającą koordynacją pomiędzy klubami parlamentarnymi członków koalicji. Rzeczywiście możliwe, że przedstawiciele Lewicy bez konsultacji z innymi złożyli tak radykalną propozycję legislacyjną przeciwko nienarodzonym, że przedstawiciele PSL nie mogli głosować inaczej niż przeciwko niej. Jest jednak w tym wszystkim jeden moment, który wydaje się wymykać racjonalnej ocenie. Jak gdyby wynik głosowania, który zaskoczył wszystkich i chronił życie nienarodzonych, był wynikiem nie refleksji politycznej, ale duchowej.
„Wygląda na to, że ktoś gorąco modlił się o to głosowanie” – powiedział jeden z moich kolegów z redakcji.
Rzeczywiście tak jest. W czasach, gdy społeczeństwa europejskie coraz bardziej zmierzają w stronę cywilizacji śmierci, scena odrzucenia przez polski Sejm nowej ustawy, a potem skandowanie „Za życie” obiegła już cały świat.
Wynik głosowania jest rzeczywiście jak światło nadziei przeciwko światu, który dewaluuje ludzkie życie. I to światło znowu wychodzi z Polski, odkrywając bardzo smutną prawdę.
Widok katolików z koalicji rządzącej, takich jak Paweł Kowal czy Szymon Hołownia, podnoszących rękę, aby de facto zalegalizować aborcję na żądanie do 12 tygodnia to widok smutny i haniebny.
Mimo wszystko jednak życie znów zwyciężyło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/699083-swiatlo-nadziei-ktore-wychodzi-z-polskiego-sejmu