Nawet tak uległy wobec Berlina i kunktatorski polityk jak Donald Tusk nie zamknie sprawy zadośćuczynień wojennych ze strony Niemiec. Waga tego problemu jest tak ogromna, że będzie przechodziła z pokolenia na pokolenie.
Czytelników portalu WPolityce.pl nie trzeba przekonywać do tego, że temat zadośćuczynień, odszkodowań i reperacji wojennych ze strony Niemiec jest sprawą bardzo ważną. Jedyne, co warto tłumaczyć to jest to, że to o wiele ważniejsze niż sami zdajemy sobie z tego sprawę. Nie jest to tylko istotny temat w bieżącej polityce, ale coś co odnosi się do naszej kondycji narodowej, zbiorowej psychiki, zamożności, a najprawdopodobniej także stanu zdrowia bardzo wielu Polaków. W jak najbardziej dosłownym – psychosomatycznym – sensie. I to nie tylko Polaków z najstarszych generacji, ale wszystkich pokoleń.
Po pierwsze trzeba pamiętać, że nie było Polaka żyjącego w latach 1939-1945, który nie byłby ofiarą wojny. W potocznym znaczeniu pod tym pojęciem widzimy tych, którzy zginęli, zostali zamordowani, byli torturowani, więzieni, zmuszani do pracy przymusowej. W istocie ofiarami byli wszyscy – także ci, którzy przeżyli i nie byli więźniami niemieckich obozów. Również ci, którzy na pozór spokojnie przeżyli całą wojnę w swych domach.
Także w tym ostatnim przypadku okupacja niemiecka oznaczała sześć lat życia w niewyobrażalnej dla nas traumie. W codziennym strachu o życie, stałym poczuciu, że można je stracić lada chwila, na dodatek bez żadnej przyczyny. Widok śmierci był czymś powszechnym. Zabijanych i martwych ludzi widziały setki tysięcy polskich dzieci – a nikt nie powie, że to doznanie, które pozostaje bez żadnego wpływu na kształtowanie się młodych ludzi. Ofiarami byli ludzie bici i szykanowani przez funkcjonariuszy aparatu okupacyjnego w codziennych i przypadkowych sytuacjach – na ulicach, w pociągach. Ludzie okradani z dobytku. Wysiedlani z Polski zachodniej, zburzonej Warszawy i wielu innych miejsc na terenie całego kraju. Mieszkańcy palonych wiosek.
Dziesiątki milionów indywidualnych dramatów
Wszyscy mieszkańcy okupowanej Polski byli ofiarami wyzysku ekonomicznego. Nasz kraj był rabunkowo eksploatowaną kolonią Trzeciej Rzeszy. Każdy Polak był tego ofiarą. Kolonialna eksploatacja oznaczała nie tylko kradzież majątku, ale przede wszystkim obniżenie poziomu życia do minimum biologicznego. Wiele roczników polskich dzieci było skrajnie niedożywionych, co miało automatyczne odbicie w ich stanie zdrowia. Nierzadko do końca ich dni. Ofiarami byli też ludzie, którzy tracili najbliższych. Dzieci, które zostawały sierotami, często tracąc oboje rodziców. Owdowiałe w tragiczny sposób kobiety, na barki których spadał znienacka ciężar utrzymania w pojedynkę wielodzietnych rodzin. A to wszystko znaczyło, że nawet, gdy już zakończyła się wojna to osierocone dzieci w bardzo młodym wieku przerywały naukę i musiały same zarabiać na chleb.
To dziesiątki milionów indywidualnych dramatów, które składały się na narodowy los Polaków przez następne dziesięciolecia. Praktycznie do dzisiaj. Od kilku dekad, dzięki rozwojowi różnych dziedzin medycyny, wiadomo, że traumy są dziedziczone i to w skali zbiorowej. Nauka już wie, że ma to wielki wpływ na zachowanie następnych pokoleń, nawet tych, które przyszły na świat dużo lat później. Nauka jest tego pewna, choć badania w dziedzinie zwanej epigenetyką dopiero się rozwijają. Więc jeszcze wiele dowiemy się o sobie. I przeżyjemy niejedno zaskoczenie, gdy zobaczymy, że źródeł wielu naszych problemów trzeba szukać w latach 1939-1945.
Postkolonialne relacje między panem z Berlina a lokajem z Warszawy
Przypomnijmy też, że przez większy czas okupacji niemieckiej nie toczyły się na terenie Polski działania wojenne. W 1939 r. był to zaledwie miesiąc walk. W 1941 r. również miesiąc zajęło Niemcom wypędzenie Sowietów z dawnych województw wschodnich II RP. Działania wojenne wróciły na teren Polski, w jej przedwojennych granicach, na początku roku 1944. Trwały do 1945 r., ale fronty przesuwały się dość szybko, więc straty ludności cywilnej w wyniku zmagań wojsk były stosunkowo małe. Można je szacować na dziesiątki tysięcy w ciągu całej wojny. A wiemy, że życie straciło 6 milionów Polaków, z których połowa nie była Żydami. Oznacza to, że przytłaczająca większość polskich strat osobowych – także w przypadku Polaków-chrześcijan – to wynik celowej polityki władz niemieckich, a nie działań wojennych.
To fakt o znaczeniu nie tylko historycznym. RFN jako spadkobierczyni prawna III Rzeszy, a także „mocarstwo moralne”, nie może przejść obok tego obojętnie. W Polsce nie zawsze będzie rządził polityk uległy wobec Berlina. Widać już, że młodsze pokolenie Polaków – bynajmniej nie o prawicowych poglądach – ma większe oczekiwania wobec rzeczywistości. I nie ma też kompleksów ludzi wychowanych w PRL, którzy nadal są wielce szczęśliwi, że Zachód w postaci Niemiec poklepie po plecach i przemówi do nich kilkoma miłymi słówkami. Następne pokolenia będą oczekiwały faktów i konkretów, a nie postkolonialnych relacji między panem z Berlina a lokajem z Warszawy.
Koniec kiczu pojednania
Trzeba być otumanionym kiczem pojednania, aby za dobrą monetę przyjmować zapowiedzi o wypłaceniu zasiłków dla tych, którzy jeszcze żyją. Kim trzeba być, aby zaakceptować fakt, że Niemcy przeczekały i doczekały, aż wymrą ludzie, których straszliwie skrzywdzili? Suma dotychczasowych wypłat dla polskich ofiar reżimu nazistowskiego była mikroskopijna. Także w porównaniu z tym, czy otrzymali obywatele innych krajów, szczególnie ofiary Holokaustu. Było tego tak mało, że obrazilibyśmy ochłapy, gdybyśmy niemieckie odszkodowania dla Polaków nazwali tym określeniem.
To nie jest wiedza tajemna, choć niestety nie jest powszechna. Ale następne pokolenia ze zdumieniem dowiedzą się, że Niemcy zadośćuczynili potomkom ofiar swojej polityki kolonialnej w Namibii, ale twardo odmawiali uczynienia tego samego dla o wiele bardziej skrzywdzonego bliskiego sąsiada.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/697576-nie-dostalismy-nawet-ochlapu