Francuzi nie wierzą w przyszłość Francji. Większość z nich mówi, że obco czuje się we własnym kraju. Te dane to straszliwe oskarżenie pod adresem liberalnych i proeuropejskich elit.
Tuż przed przyspieszonymi francuskimi wyborami czołowa tamtejsza gazeta „Le Monde” opublikowała badania nastrojów mieszkańców kraju nad Sekwaną. Ich wynik zwala z nóg: 80 proc. zapytanych Francuzów odpowiedziało, że ich zdaniem Francja chyli się ku upadkowi.
80 procent Francuzów twierdzi, że Francji grozi upadek! To nie są dane z Afganistanu, Syrii, Somalii, czy innego państwa upadłego. Tak mówią obywatele mocarstwa atomowego, czołowego kraju Unii Europejskiej, członka grupy G7. Obywatele kraju o jednym z najwyższych PKB na świecie. Jeszcze niedawno Mekki cywilizacyjnej. Jednocześnie od dawna większość Francuzów odpowiada ankieterom, że we własnym kraju nie czują się u siebie. W 2013 roku tak odpowiedziało 60 proc. ankietowanych. Jesienią zeszłego roku 64 proc. Francuzów zgodziło się ze zdaniem, że „nie odnajdują się w swojej ojczyźnie”.
Wiadomo, dlaczego tak jest. Polityczna poprawność każe szukać różnych wytłumaczeń, ale starannie unikać jednego – zmian etnicznych, które dokonują się we Francji. Tamtejsze władze nakazały stłuc termometr i nie są publikowane dane dotyczące struktury etnicznej, a szczególnie wyznaniowej. Ludzie jednak wiedzą swoje. Widzą, jak z roku na rok zmienia się dominujący kolor twarzy pasażerów paryskiego metra. Znają brzmienie imion sprawców najbardziej brutalnych przestępstw i nie są to tradycyjne francuskie imiona. I wiedzą też, jak zmieniają się proporcje etniczne wśród dzieci i młodzieży w tamtejszych szkołach. A potem, co jakiś czas, dowiadują się, że któryś z uczniów – w imię Allacha – zadźgał nożem swojego nauczyciela.
Liberałowie do tej pory wyśmiewali powyższe opisy. Ale ostatnio, jakby rzadziej to robili. Trudno im zaprzeczać temu, że francuskie społeczeństwo się rozpada - skoro zresztą większość Francuzów tak twierdzi. Liberalna indoktrynacja napotyka coraz większe trudności w walce z oczywistymi faktami.
Szwajcaria boi się rozpadu Francji
Ci, którzy muszą twardo stąpać po ziemi od dawna liczyli się z brutalnymi faktami, choć oficjalnie oddawali hołd politycznej poprawności. Nie jest tajemnicą, że np. armia Szwajcarii od dawna ćwiczy scenariusze rozpadu krajów zachodniej Europy i masowego napływu uchodźców. Z dyplomatycznych względów scenariusze ćwiczeń były rozmywane jakimiś polit-poprawnymi elementami, ale każdy przytomny człowiek wie z jakiego powodu może rozpaść się kraj taki jak Francja. Burgundczycy ogłoszą secesję? Bretończycy napadną na Normandię?
Już w 2012 r. odbyły się ćwiczenia o kryptonimie Stabilo Due. Szwajcarzy ćwiczyli wtedy na wypadek gwałtownego i brutalnego rozpadu krajów takich jak Włochy, Hiszpanii, Francji i masowego napływu uchodźców stamtąd. W 2013 r. przećwiczyli scenariusz, w którym jedno z państw, które miałoby powstać w wyniku rozpadu Francji napadło na Szwajcarię. Tam już oficjalnie zapisali, że rozpad nastąpiłby z powodu „zmian etnicznych” w składzie ludności Francji.
Co łączy wojsko francuskie z armią rosyjską?
Jest tajemnicą poliszynela, że ludnościowa ewolucja Francji ma odbicie także w składzie jej sił zbrojnych. Pod pewnym względem armia francuska przypomina rosyjską. W wojsku sowieckim, a potem też rosyjskim, istniały i nadal są specyficzne zasady rekrutacji. Wojska atomowe, najważniejsze komponenty w lotnictwie, jednostki elitarne rekrutowane są spośród etnicznych Rosjan i niektórych uważanych za lojalne mniejszości narodowych (np. prawosławnych Osetyńczyków). Ale już np. muzułmanie z Kaukazu, których dynamika demograficzna przypomina rozrost grup imigranckich we Francji, z nielicznymi wyjątkami są w armii rosyjskiej traktowani jako mięso armatnie. We Francji nie jest inaczej – to co najbardziej strategiczne i elitarne jest obsadzane przez rdzennych Francuzów. Ale zwykłymi „zmecholami”, czyli żołnierzami piechoty zmechanizowanej, zostają rekruci z rodzin imigranckich. Głównie muzułmanie. Według krążących wśród ekspertów danych stanowią już prawie 50 proc. obsady większości jednostek zmechanizowanych.
I jest od razu stawiane pytanie, czy armia jest w stanie ich zasymilować? Którą lojalność wybiorą: czy wobec trójkolorowego sztandaru, któremu przysięgali wierność, czy względem swych wyznaniowych korzeni? Optymiści mówią, że wygra lojalność wobec munduru. Pesymiści, że wybiorą wierność swej religii. I chyba tych drugich jest znacznie więcej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/697225-zegnaj-slodka-francjo