Firma doradcza Bain & Company ocenia w swoim raporcie, na który powołała się stacja telewizyjna Sky News, że Rosja produkuje obecnie 3 krotnie więcej amunicji niż państwa Zachodu, a jednostkowy koszt pocisku 152 mm, jakie używane są w rosyjskiej artylerii, jest czterokrotnie niższy od zachodnich odpowiedników.
O ile wyścig ilościowy można zapewne z czasem wygrać, o tyle kwestia ponoszonych kosztów wydaje się być ważniejszym, choć nie uświadamianym sobie przez opinię publiczną, problemem. Jeśli bowiem dziś europejskie państwa NATO wydają na swe siły zbrojne 380 mld dolarów, to w porównaniu z nakładami ponoszonymi przez Kreml, które sztokholmski instytut SIPRI szacuje na 140 mld dolarów w tym roku wydaje się to świadczyć o bezpiecznej przewadze. Obraz ulega dramatycznej zmianie jeśli weźmiemy pod uwagę relacje siły nabywczej do ponoszonych nakładów. Zarysowaną w przypadku amunicji artyleryjskiej różnicę kosztów możemy ekstrapolować na cały przemysł obronny, co wydaje się oczywistym uproszczeniem ale dopuszczalnym na użytek publicystyki, to wynikałoby z tego, iż Federacja Rosyjska wydaje dziś więcej na zbrojenia niż Europa. Oczywiście razem z Ameryką NATO dysponuje znacznie większym budżetem wojskowym, ale w przypadku państw europejskich obraz ten nie jest już tak optymistyczny. Co więcej budujemy drogie systemy walki, co znacząco obniża nasze możliwości. Bardzo dobrze widać to na przykładzie niedawnych decyzji Berlina w kwestii niemieckiego potencjału artyleryjskiego. Otóż jak napisał David Axe, komentator wojskowy brytyjskiego dziennika The Telegraph „Berlin ma ambitny plan podwojenia swego potencjału artyleryjskiego”. Dzisiaj Bundeswehra dysponuje 121 haubicami samobieżnymi oraz 36 wyrzutniami rakiet a w 2035 roku chce mieć w swych arsenałach 289 haubic i 76 wyrzutni. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę nie tylko na odległy (za 11 lat) termin realizacji tych celów, ale również, jak to robi brytyjski ekspert, porównać te zdolności z tymi którymi Rosjanie dziś dysponują. Na froncie Moskale mają obecnie około 4 tys. haubic, zarówno ciągnionych jak i samobieżnych, a to oznacza, iż potencjał całego NATO jest mniejszy. W ciągu 28 miesięcy wojny Rosjanie stracili ok 1350 swych systemów artyleryjskich a Ukraina około 500, co jej przypadku nie jest mało bo na początku wojny dysponowała 1000 jednostkami sprzętu. Obie walczące strony uzupełniły te straty albo sprzętem pochodzącym z magazynów długotrwałego składowania i wyprodukowanym w czasie konfliktu (Rosja) albo pozyskanym z Zachodu i tez zbudowanym w ostatnich miesiącach (Ukraina). Axe trzeźwo zauważa, że obecny potencjał artyleryjski Niemiec, wynoszący 157 jednostek ogniowych „jest śmieszny” bo Rosjanie w toku wojny tylko w czasie 5 miesięcy stracili więcej haubic niż Bundeswehra ma ich na stanie. W Wielkiej Brytanii sytuacja nie jest lepsza, o czym brytyjski komentator dyskretnie milczy. Tak często dyskutowane ostatnio w państwach Zachodu kwestie związane ze skalą produkcji amunicji przysłaniają inny problem, a mianowicie niedostatki w zakresie sprzętu. Przykład Bundeswehry jest o tyle wart odnotowania, że na tempo uzupełniania braków zasadniczy wpływ mają dwa czynniki – zdolności sektora przemysłowego do wyprodukowania nowych haubic i skala zamówień. Ta ostatnia jest w sposób bezpośredni związana z ceną jednostkową pozyskiwanych systemów, im są one droższe i bardziej skomplikowane tym dłużej się je buduje a zamawiane przez rząd partie są mniejsze. Bardzo dobrze zjawisko to widać na przykładzie potencjału marynarek wojennych państw NATO. Jak jeszcze w ubiegłym roku John R. Deni, profesor amerykańskiej US War College zastanawiając się co zrobić aby Bałtyk stał się pisał, że „jednym z pierwszych zadań jest odwrócenie wieloletniego trendu w siłach zbrojnych państw NATO. Jak [argumentował] (https://carnegieendowment.org/research/2023/12/is-the-baltic-sea-a-nato-lake?lang=en) John R. Deni „siły sojusznicze na Morzu Bałtyckim są na ogół niewielkie pod względem liczebności i całkowitego tonażu. W niektórych przypadkach sojusznicy starali się zastąpić mniej wydajne, starsze platformy morskie mniejszą liczbą, ale bardziej wydajnymi, nowszymi. Jednakże inne priorytety – zwłaszcza w dziedzinie lądowej i powietrznej – wielokrotnie spychały priorytety morskie na sam dół krajowych planów rozbudowy sił.” Budując nowsze okręty zmniejszamy ze względu na koszty jednostkowe ich liczbę czemu zresztą towarzyszy kryzys rekrutacyjny w marynarkach wojennych wszystkich europejskich państw NATO, polskiej nie wyłączając. W efekcie, jak wynika z ostatniego raportu amerykańskiego think tanku RAND jeśli brać pod uwagę duże platformy bojowe (krążowniki, niszczyciele, fregaty) to Rosja ma ich na Bałtyku więcej niż łącznie wszystkie państwa NATO mające dostęp do tego akwenu. Oczywiście nie przesądza to o relacji sił, zwłaszcza w przypadku tak małego morza gdzie istotne znaczenie odgrywa też potencjał artylerii nadbrzeżnej, ale z pewnością trudno mówić o tym, że jest to „jezioro” Paktu Północnoatlantyckiego. Ta batalia jest dopiero przed nami, tym bardziej w świetle rysujących się zmian technologicznych. Z wywiadu jakiego udzielił mediom Dmitro Pletenczuk, dowodzący ukraińskimi siłami marynarki wojennej wynika, że do tej pory podległe mu jednostki zatopiły, zniszczyły i uczyniły niezdolnymi do użytki 28 rosyjskich okrętów Floty Czarnomorskiej. To 1/3 potencjału a sukces ten umożliwił osiągnięcie znaczącego przełomu strategicznego, jakim było odblokowanie portów czarnomorskich i odbudowa eksportu ukraińskich towarów masowych, którego poziom jest obecnie porównywalny do czasów przedwojennych. Paradoksem tej sytuacji jest to, że Ukraina nie ma w praktyce marynarki wojennej, a podległe Pletenczukowi siły posługiwały się systemem bezzałogowymi, atakowały przy użyciu rakiet lub przeprowadzały operacje sił specjalnych. W efekcie używając tanich systemów uderzeniowych Ukraińcom udało się zadać Rosjanom straty 100-krotnie większe niż nakłady poniesione na ich budowę. Oczywistym wnioskiem, który na tej podstawie należałoby wyciągnąć jest ten, iż budując przewagę, zwłaszcza w długiej wojnie, musimy budować duże ilości taniej i skutecznej broni. W przeciwnym razie wróg doprowadzi do wyczerpania się naszego potencjału ekonomicznego, a w związku z tym i militarnego. Piszą o tym Matthew Van Wagenen generał amerykańskich sił lądowych i pułkownik Arnel P. David, których zdaniem jeśli brać pod uwagę strukturę kosztów ponoszonych na budowę broni, to Zachód jest na pozycji przegrywającego. Ich zdaniem „Zachód znajduje się po złej stronie krzywej kosztów. Wyobraźcie sobie przemysł obronny jako normalny biznes. W ekonomii krzywa kosztów ilustruje związek między kosztami produkcji a ilością. Przedsiębiorstwa odnoszące sukcesy osiągają korzyści skali, redukując koszty dzięki wydajności. Jednak zachodnie przedsiębiorstwa obronne działają po niewłaściwej stronie tej krzywej. Koszty produkcji są wysokie, a produkcja niska, co popycha kraje zachodnie w odwrotną stronę niż efekt skali.” Jest to o tyle niepokojące, że doświadczenia wojny na Ukrainie, ale również ostatniego ataku Iranu na Izrael, czy ostrzału przez jemeńskich Houti, wskazują na to, że na polu walki pojawiać się będzie coraz większa liczba relatywnie tanich systemów w rodzaju dronów czy niezaawansowanych technologicznie rakiet. Ich przechwycenie wymagać będzie użycia kosztownych systemów, co w dłuższej perspektywie oznaczać będzie wyczerpywanie się zdolności broniących się państw. Dlaczego? Van Wagenen i David podają prosty przykład – jeśli nasi adwersarze będą w stanie budować systemy walki w cyklu 4 letnim, a my ze względu na technologiczną złożoność, długie łańcuchy dostaw, liczbę koproducentów czy dbałość o bezpieczeństwo personelu będziemy potrzebować 10 lat na to samo, to po 20 latach parytet zmieni się na przewagę 5 do 2, którą będą dysponować nasi rywale. A to oznacza, że Zachód musi nie tylko zacząć produkować więcej broni, z czym ma dziś problemy, ale skoncentrować się na budowie dużej liczby tanich systemów. Jednym z pomysłów jest amerykańska Inicjatywa Replicate, której celem jest w ramach partnerstwa publiczno–prywatnego zmobilizowanie przede wszystkim prywatnych producentów do tego aby ci zaczęli na masową skalę wypuszczać niedrogie systemu bezzałogowe. Innym rozwiązaniem jest rozwój broni laserowej, szczególnie przydatnej do zwalczania dronów, tym bardziej, że jeden „strzał” przy użyciu systemu tego rodzaju kosztuje ok. 10 dolarów co przechyla relację koszty – efekty zdecydowanie na naszą stronę.
Kiedy będziemy cieszyć się z faktu, że europejskie państwa NATO wydają już łącznie na bezpieczeństwo 2 % PKB, co jest istotnym postępem, pamiętajmy, że tego rodzaju zmiany nie gwarantują jeszcze osiągnięcia przewagi nad strategicznym rywalem, zwłaszcza jeśli Federacja Rosyjska produkować będzie tanio a my drogo. Co z tego, że ich systemy będą technologicznie niezaawansowane ale na polu walki nadal będzie się liczyć ich ilość. Zacznijmy wreszcie poważnie rozmawiać w Polsce na temat naszego systemu zaopatrywania się w broń i amunicję, bo mówienie, że musimy sami produkować to co niezbędne aby się bronić i najlepiej jeszcze w państwowych firmach, to pomysł jak wydać dużo pieniędzy niewiele w zamian uzyskując.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/695773-wydajemy-duzo-na-zbrojenia-ale-czy-madrze