Dekada w polityce to szmat czasu. Będąc liderem partii można się w takim okresie wyraźnie umocnić i wybić na centralną postać sceny, bądź rozpłynąć w przeciętności, zmarnować całe lata i doprowadzić do marginalizacji swoje ugrupowanie. Jak tu nie myśleć, że Władysław Kosiniak-Kamysz podąża tą drugą drogą?
A droga miała być przecież trzecia, przełomowa, kreująca nowych liderów z młodszego pokolenia.
7 listopada 2015 r. Kosiniak-Kamysz stanął na czele PSL. Po czterech latach doprowadził partię do sytuacji, w której potrzebowała ona Pawła Kukiza, by dostać się do Sejmu. Rok później sam wystartował w wyborach prezydenckich, zdobywając dość żałosne 2,3 proc. głosów i zajmując dopiero 5. miejsce. Trzecia lokata Szymona Hołowni i powołane na tej fali ugrupowanie Polska 2050 stało się nową arką PSL-u. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wsparł ją Donald Tusk, który wyliczył, że tylko dobry wynik tej efemerydy pozwoli mu wrócić do władzy i rozpocząć zemstę na pisowcach.
I tak się stało, ale Kosiniak z Hołownią uwierzyli w swoją samodzielność i stojące za nimi papierowe armie. Wystarczyło pół roku, by przekonali się, jak niewiele zależy od nich samych, gdy za bardzo zaufają Tuskowi. W wyborach europejskich – gdy Tusk grał już wyłącznie na siebie – dostali więc łupnia i dziś pytania, na które najczęściej muszą odpowiadać przedstawiciele PSL i Polski 2050, dotyczą przyszłości ich projektu. I, co ciekawe, nad wyraz często odpowiedzi wcale nie zakładają trwania tego układu.
Nie tylko Trzecia Droga
Obok Trzeciej Drogi, na drugim talerzu przed Donaldem Tuskiem leży Lewica, która notuje równie spektakularne „sukcesy” w ramach koalicji 13 grudnia.
Wydawało się, że Włodzimierz Czarzasty to jednak wytrawniejszy gracz, który wie, jak bezwzględnym politykiem jest Donald Tusk i nie pozwoli mu zmarginalizować swojej formacji. Ale Czarzasty nie przypilnował nawet własnego podwórka. Swoich towarzyszy na lewicy wy…prowadził bowiem w pole Robert Biedroń, forsując taki układ list wyborczych, który do Parlamentu Europejskiego wypchnął jego, jego partnera życiowego oraz panią, która nie wie, czym zajmuje się PE i jaka była stawka ostatnich wyborów.
W efekcie wszyscy europosłowie Trzeciej Drogi oraz Lewicy mogą do Brukseli jeździć jednym Fiatem Multiplą.
Przystawki zaklinają się, że to były trudne wybory, że straciły na polaryzacji między dwiema najważniejszymi partiami. Lecz procesy polityczne mają to do siebie, że trudno je zatrzymać. Zwłaszcza, gdy na początku nie chce się ich dostrzec. A przecież rzeczywistość aż krzyczy.
Jeśli zimnym prysznicem dla koalicjantów Tuska nie są wyniki ostatnich dwóch wyborów (zwłaszcza dla Lewicy), to nie będzie nim i ten sondaż. A powinien być.
Wynika zeń, że 30,4 respondentów uważa, iż Rafał Trzaskowski powinien być kandydatem całej koalicji. I teraz najważniejsze: stawia na niego 85 proc. wyborców KO, 44 proc. - Trzeciej Drogi i aż 66 proc. sympatyków Lewicy.
Co powinni sobie pomyśleć liderzy formacji, których blisko połowa w jednym, a dwie trzecie elektoratu w drugim przypadku na rok przed wyborami wypatruje głowy państwa w innej partii (de facto ten problem jest większy, bo część z badanych wskazała też Donalda Tuska)? Że ich projekty są w fazie schyłkowej, zaś ten, na którego plecach doszli do władzy, za chwilę ich z tych pleców zrzuci.
A minęło przecież dopiero pół roku. Sam Tusk mógł nie podejrzewać, że pójdzie mu tak łatwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/695158-ten-sondaz-to-miara-znikania-przystawek