Unia Europejska się centralizuje, bo może, bo obywatele kontynentu najmniej interesują się odległą Bruskelą i najmniej utożsamiają z molochem skomplikowanej biurokracji. W Polsce niedzielna frekwencja wyniosła około 40 % - gorzej było dopiero dekadę temu w 2014 roku przy udziale co czwartego obywatela w „święcie demokracji”. Jest więc chorym paradoksem, że propozycje zmian w traktatach odbierają kompetencje państwom, w tym Polsce, gdzie do wyboru władz dochodzi przy udziale trzech czwartych społeczeństwa, a nadają Brukseli, którą interesuje się dużo mniej niż połowa obywateli. Do tego można by zorganizować jeszcze jakieś nowe unijne gremium decyzyjne, zakonspirowane tak, by głosowali tam jedynie brukselscy urzędnicy wraz z rodzinami i takiej instytucji nadać władzę największą.
Można oczywiście mieć żal do wyborców, że nieświadomi, niezbyt gorliwi, że wybrali niedzielne spacery pod czerwcowym słońcem i że nie ocenili właściwie przepisu na ustrojową katastrofę Unii. Ale systemy polityczne nie mają działać tylko w warunkach gdy głosujący wszystko rozumieją i we wszystkim ochoczo uczestniczą. W ten sposób to i komuniści narzekali, że „społeczeństwo nie dorosło”, nie zrozumiało, nie było dość dojrzałe.
A jednak jeden komentarz karcący wobec wyborców się należy. Otóż Polacy chodzą do eurowyborów mniej entuzjastycznie niż inne narody - Niemcy w niedzielę stawili się w 64%, a tak słabego wyniku frekwencyjnego jak Polska w 2014 czy 2009 roku nie osiągnęły nigdy (najniżej 43% w 2004, a Polaków o 20 punktów procentowych mniej!). Swoich przedstawicieli do Brukseli chętniej wybierają nawet później przyjęci Rumunii, eurosceptyczni Węgrzy o Francuzach czy Włochach nie wspominając.
Polaków naprawdę Bruksela najmniej interesuje, gdy tymczasem Polakami Bruksela interesuje się ostatnio w sposób szczególny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/694847-polacy-niezainteresowani-unia-ale-ue-zainteresowana-polska