„Armia w takiej sytuacji zwyczajnie nie istnieje, rozsypuje się. Wierzyć się nie chce, że w III Rzeczypospolitej Polskiej mogło dojść do takiej sytuacji” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew. Były minister obrony nie „zazdrości żołnierzom, którzy w tej sytuacji stoją na granicy”. „To jest nieprawdopodobnie silne uderzenie w żołnierskie morale” - dodaje Szeremietiew.
wPolityce.pl: Zapytam pana jako byłego szefa MON. Jaki ślad może zostawić w żołnierskich sumieniach i sercach taki dzień jak ten? Śmierć kolegi na jednej szali wagi, a na drugiej areszt i zarzuty za obronę granicy.
Prof. Romuald Szeremietiew: Żołnierską dolą jest ryzykowanie życia. Obrona ojczyzny i walka za nią. Żołnierz, który podejmuje tego typu zadania, wiedząc, że jego przełożeni i dowódcy mogą go zdradzić, traci motywację. Armia w takiej sytuacji zwyczajnie nie istnieje, rozsypuje się. Wierzyć się nie chce, że w III Rzeczypospolitej Polskiej mogło dojść do takiej sytuacji. Tu zostały przekroczone wszelkie czerwone linie, jeśli chodzi o to, co się nazywa morale wojska polskiego, od którego zależy, czy to wojsko będzie zdolne bronić kraju. Tu nie chodzi o to, jak żołnierz będzie wyszkolony i uzbrojony, ale o to, czy on będzie w ogóle chciał bronić kraju. Napoleon mawiał, że morale armii jest trzykrotnie ważniejsze od technicznego wyposażenia. Żołnierz, który jest obdarty potrafi zwyciężać, a żołnierz syty i dobrze wyposażony, jeśli nie ma motywacji, walczyć nie będzie. Biorąc pod uwagę wszystko co mnie z polskim wojskiem łączy, muszę powiedzieć, że to jest dramat.
Co myślą teraz żołnierze pełniący służbę na granicy?
Nie zazdroszczę żołnierzom, którzy w tej sytuacji stoją na granicy. To jest ciężki cios w morale Wojska Polskiego. Żołnierz, który wie, że jego dowódca może go zdradzić i wystawić, bo czymże jest zakucie w kajdanki żołnierzy przez prokuraturę, czyli państwo polskie. Jaki to jest obraz dla całego wojska. A przecież oni granic tego państwa bronią. Rodzi się zaraz pytanie: a dlaczego ja mam teraz bronić? Każdy żołnierz w tej sytuacji musi sobie zadać to pytanie: po co. To jest nieprawdopodobnie silne uderzenie w żołnierskie morale. To się nie mieści w głowie, że takie rzeczy możemy oglądać. To prowadzi nas w tym samym kierunku, do którego doprowadziły nas Sejmy nieme, targowica i rzeczy, które spowodowały, że państwo polskie na ponad 120 lat zniknęło z mapy Europy.
Jeśli żołnierze nie czują się dziś chronieni przez państwo, to i my nie możemy czuć się bezpiecznie.
Jest coś o wiele gorszego niż kwestie bezpieczeństwa. Widziałem konferencje nieszczęsnego ministra obrony Kosiniak-Kamysza. Mówił coś o procedurach, które należy zmienić, bo to one zawiniły, że Żandarmeria zakuła żołnierzy w kajdanki, a prokuratura postawiła im zarzuty. To jest coś nieprawdopodobnego, bo przecież słyszeliśmy gromkie opowieści Tuska, jak to będą bronić granicy wschodniej. Mówił o tarczy wschodniej, że żołnierze i funkcjonariusze mają za sobą wsparcie państwa. Niestety jak wygląda owo „wsparcie”, to właśnie się ujawniło.
Polska jest w stanie wojny hybrydowej, która może przerodzić się coś o wiele gorszego.
Dla każdego podchodzącego do sprawy zdroworozsądkowo człowieka wiadomo, że mamy do czynienia na naszej wschodniej granicy z wojną hybrydową. Na broniących naszej granicy żołnierzy nacierają wrodzy i agresywni ludzie w dużych grupach. Próbują przełamywać barierę i atakują żołnierzy i funkcjonariuszy bezpośrednio. W tej sytuacji żołnierz, to normalne, otwiera ogień i nie dopuszcza do tego, aby granica została przełamana. Wydawałoby się, że skoro premier wyjeżdżając na granicę z Białorusią i opowiadając, że żołnierz ma prawo użyć wszystkich dostępnych środków, to nie powinno być żadnego problemu. Tymczasem mamy do czynienia z taką tragiczną sytuacją.
Dlaczego żołnierze i Straż Graniczna jest dziś poddawana tak ogromnej presji ze strony państwa, które powinno stać po ich stronie?
Obserwujemy operację, która została - moim zdaniem - zaplanowana. Operację uczynienia z państwa polskiego tzw. państwa upadłego. Państwo upadłe, choć formalnie istnieje, ma granice i posiada służby oraz rząd, to nie jest w stanie się bronić. Nie jest w stanie walczyć o swoje interesy, bo jest w stanie atrofii. Jeśli sięgniemy do historii, to zanim doszło do rozbiorów Polski, to właśnie w takim stanie państwa upadłego była I Rzeczpospolita. To co się dzieje teraz, to realizacja przez obecnie rządzących pewnego zamiaru. Zamiaru, który powstał poza granicami naszego kraju, a który ma doprowadzić do tego, aby Polska nie przeszkadzała.
Komu dziś Polska miałaby najbardziej przeszkadzać? Czuje, że historia się tu powtarza.
Rosji i Niemcom. Nie wiem, kto ma tu większy wkład w ten plan doprowadzenia Polski do upadku, ale nie ulega wątpliwości, że coś takiego musiało się pojawić. Konsekwencje tych dążeń przecież widać wyraźnie. Choćby to, w jaki sposób zdobyli władzę ludzie, którzy obecnie tworzą rząd. W jaki sposób zachowywali się nasi sąsiedzi z Zachodu, jeśli chodzi o sytuację wewnątrz państwa polskiego. Jak była realizowana kampania propagandowa, skoro namąciła w głowach sporej liczbie Polaków. To jedno, a drugie, to oczywiście polityka prowadzona w tym samym czasie przez Rosję i Łukaszenkę. Przecież Łukaszenka wyrażał radość po tym, jak okazało się, że Donald Tusk będzie znowu premierem. Taką samą radość wyrażała także przecież Ursula von der Leyen.
Co pana zdaniem może by źródłem tej radości u tak różnych postaci?
Chęć, by Polska stała się państwem upadłym. To oczywiście jest olbrzymi skrót, możne nawet daleko idące i ryzykowne porównanie, ale spójrzmy na sytuację przed II wojną światową. Przed 1939 r. wydawało się, że miedzy Berlinem a Moskwą istnieje zasadnicza sprzeczność interesów. Wiadomo było, że Hitler chciał zbudować na wschodzie Lebensrau - „przestrzeń życiową dla Niemców”. Z kolei Stalin chciał zwycięstwa socjalizmu w Europie i wiadomo było, że armia czerwona jest przygotowana do tego, by ruszyć na Zachód. Powstaje zatem pytanie, jak mogło dojść do paktu Ribbentrop-Mołotow i uderzenia na Polskę. Wydawać by się mogło, że z punktu widzenia zarówno Niemców jak i Rosjan, obecność Polski w tym miejscu jest świetnym rozwiązaniem, bo odgradza jednych od drugich. Nie pozwala na to, aby jeden na drugiego napadł. A tymczasem oba kraje jednocześnie napadły na Polskę. Dlaczego? Polska przeszkadzała Hitlerowi w marszu na Wschód, a Stalinowi w marszu na Zachód. By tę przeszkodę usunąć trzeba było zrobić to, co zrobiono 1 i 17 września 1939 r. To jest oczywiście bardzo daleko idące porównanie, ale niestety mamy tu bardzo podobne myślenie. Suwerenna i niepodległa Polska przeszkadza, jeśli rośnie w siłę, ma suwerenną armię i prężną gospodarkę, która buduje związki Północ-Południe - Trójmorze. Taka Polska jest niepotrzebna Berlinowi i Moskwie.
Sądzi pan, że obecnie rządzący dostrzegają tego typu sposób postrzegania Polski przez naszych sąsiadów?
Opowieść o tym, że nie wiedzieli o tej sytuacji trzeba włożyć między bajki. Doskonale o tym wiedzieli. Zastanawiające jest dlaczego z tym tematem wypalił Onet, który nie należał do obrońców naszej suwerenności. Tymczasem wypalił w sytuacji kiedy zbliża się data wyborów do PE. Czyli albo wypadek przy pracy, albo głębiej pomyślany zamiar. Jedno jest tu pewne, odpalenie tego typu rzeczy pogłębia stan naszego wewnętrznego skłócenia i zdenerwowania. To oznacza, że to jest jeden z elementów elementów prowadzących Polskę do stanu państwa upadłego.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Robert Knap
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/694461-szeremietiew-to-silne-uderzenie-w-zolnierskie-morale