Uznać pajacowanie Tuska za „upokorzenie” prezydenta to tak, jakby twierdzić, że noworodek grymaszący podczas karmienia piersią upokarza swoją matkę.
Że w Onecie istnieje coś takiego jak „Stan wyjątkowy” – słyszałem, ale nie chciało mi się ani tego oglądać, ani czytać spisanego. Głównie dlatego, że współautorami byli tam m.in. ludzie, którzy poza plotkami i posługiwaniem się logiką Piątka mają taką wiedzę o polityce jak Adam Szłapka o pętlowej grawitacji kwantowej. Ale zostałem zachęcony, żeby ostatni odcinek (chyba, bo nie mam pojęcia, z jaką częstotliwością to się ukazuje) obejrzeć/przeczytać z powodu nagromadzonych tam nonsensów i durnot. Typowych dla narcystycznych ignorantów.
Pierwsza durnota to fałszywa oczywiście troska o prezydenta Andrzeja Dudę: „Mówiąc szczerze, aż nam się trochę Andrzeja Dudy zrobiło szkoda. Wreszcie, po wielu dniach efektownego lekceważenia prezydenta, premier odwiedził Pałac Prezydencki. Tyle że skończyło się to upokorzeniem prezydenta na jego własnym podwórku. Dla jasności - Donald Tusk wcale nie zamierzał spotykać się z Andrzejem Dudą, tylko zawitał na ceremonię wymiany ministrów, którą przeprowadza prezydent. Jednak spragniony kontaktów z premierem Duda wymusił godzinne spotkanie w cztery oczęta, na którym panowie szczerze sobie wygarnęli”.
Idiotyzm takich rozważań polega na tym, że kończący drugą kadencję prezydent może mieć jaśnie pana premiera kompletnie „w pompce”. Zapraszał go do pałacu, żeby się dowiedzieć czy i co Donald Tusk zamierza jeszcze zdemolować w Polsce, bo konstytucyjnie prezydent jest najwyższym przedstawicielem państwa i nawet jak premier bawi się w pajacowanie, ma konkretną współodpowiedzialność za kraj. Prezydentowi Donald Tusk może „skoczyć”, tym bardziej wtedy, gdy już przechodzi do historii jak druga po Aleksandrze Kwaśniewskim głowa państwa nie dość, że z powszechnego, to jeszcze z wielomilionowego wyboru.
W dziewiątym roku prezydentury głowa państwa nie tylko nie musi o żadne spotkanie z premierem zabiegać, bo przyjdzie „koza do woza”, gdy pojawią się przyjęte przez Sejm i Senat ustawy, ale może go zwyczajnie ignorować. Uznać pajacowanie Tuska za „upokorzenie” prezydenta to tak, jakby twierdzić, że noworodek grymaszący podczas karmienia piersią upokarza swoją matkę. Pisać o prezydencie, że jest „spragniony kontaktów z premierem” to tak, jakby abstynenta od dziecka podejrzewać o bycie spragnionym kontaktów z wódką. Kompletna brednia. Kontakty akurat z Tuskiem to przykry obowiązek wynikający z konstytucji i odpowiedzialności za państwo.
Autorzy „Stanu wyjątkowego” są zapewne przekonani, że rozmowa z Donaldem Tuskiem to jakaś uczta intelektualna. Naprawdę intelektualizmu jest w premierze jako rozmówcy mniej więcej tyle, ile dwutlenku węgla w atmosferze. Choćby klimatyczni ignoranci sto razy ogłaszali, że jest go śmiertelna dawka, to nie zmienia faktu, że faktycznie stanowi 0,04 proc. atmosfery.
Pusty śmiech ogarnia, gdy zwykłą kindersztubę prezydenta bierze się za strach przed jaśnie panem premierem. Tylko zwykły cham mógłby zaprosić gości do siebie, a potem ich besztać. I tylko zwykły cham mógłby, jak podobno Tusk, „nie mieć litości - zabrać głos po prezydencie i po prostu go zbesztać”. Nawet pomijając kindersztubę to wyobrażenie małego Kazia o wielkiej polityce. „Besztają” to się kibole albo wyrostki pod blokiem. Jeśli ktoś się nakręca rzekomym „besztaniem” w wydaniu Tuska, to jest to wyraz wyjątkowego infantylizmu.
Premier może sobie dowolnie impertynencko dziękować swoim odchodzącym ministrom nawet w pałacu prezydenckim, bo przecież zdarzają się goście robiący kupę na środku dywanu. Tylko to nie jest żadne „besztanie”, lecz elementarny brak kultury, co u premiera akurat nikogo nie powinno zaskakiwać. A oczekiwanie, że głowa państwa „skorzysta z okazji i wygarnie odwoływanym oraz premierowi”, to kompletne pomylenie ról. Prezydent Duda do takich rzeczy się nie zniża, bo to poziom zwyczajnej żulii. Jeśli ktoś uważa, że w kontaktach z głową państwa można się zachowywać jak żulia, to może mieć podobny problem jak ci, którzy żulerskie metody stosują. Dla ludzi z klasą to jest poza wszelkimi standardami.
Żałosne jest to przekonanie, że prezydent „ma z Kierwińskim” jakieś porachunki. Albo „rachunki krzywd” z Sienkiewiczem, a tym bardziej Budką. Kim dla prezydenta są zdymisjonowani ministrowie rządu Tuska, a nawet kim byli jeszcze przed dymisją? Głowa państwa kontaktuje się z premierem, ewentualnie z szefami MSZ i MON, ale z nikim w kategoriach „porachunków”, bo to też żulerska wersja polityki. Kierwiński, Sienkiewicz czy Budka realnie mogli prezydentowi „skoczyć”, a nawet nie musiałby sobie zawracać głowy ich istnieniem. To, że w otoczeniu premiera żulerskie metody są na porządku dziennym nie oznacza, że prezydent należy do tego samego kręgu kulturowego. Nigdy nie należał, a żulerskich metod nie musi nawet znać. Ludzie na pewnym poziomie są ponad takie sprawy.
Tylko z punktu widzenia logiki żulika można wydziwiać, że „otoczenie Dudy pozwoliło zabrać głos Tuskowi”. A dlaczego miałby nie zabrać głosu, gdy to na jego wniosek dokonała się rekonstrukcja rządu? Znów wyobrażenie wielkiej polityki z perspektywy małego Kazia. I ta radość, że ponoć „w Pałacu Prezydenckim, w obecności samego prezydenta, jego pełnej świty, a także wicepremierów oraz ministrów rządu, lider Koalicji Obywatelskiej nie brał jeńców”. Czy to jakiś półświatek, gdzie trzeba uważać, żeby goście nie rąbnęli sztućców?
Najśmieszniejsza, bo kompetencyjnie żałosna jest konkluzja, że „prezydent i jego ludzie aż tak bardzo nie rozumieją polityki i nie rozumieją Tuska”. Co tu rozumieć? Trzeba po prostu doczekać do końca imprezy, nie wchodzić na poziom żulii i przejść do porządku nad brakami w wychowaniu. Ewentualnie odpowiednie służby mogą po wyjściu gości dyskretnie sprawdzić, czy coś nie zginęło. I jeszcze ta poetyka rodem z Palikota, że gdyby był obecny „wiceprezydent Marcin Mastalerek”, to „albo Duda rzeczywiście porachowałby odwoływanym ministrom kości, albo zakazał Tuskowi przemawiać”. Powtórzmy – żulerskie obyczaje to nie ten adres.
Łaskawcy z Onetu „odpuścili prezydentowi, bo uznali, że nawet tłumaczenie mu, że został upokorzony, na niewiele się zda”. I powołali się na to, co usłyszeli (zapewne wprost od jakiegoś żula z rządu), że „Tusk powiedział Dudzie na spotkaniu, że ma w głębokim poważaniu ustawę przyjętą pod koniec rządów PiS, która daje prezydentowi prawo wpływania na nominacje dla przedstawicieli Polski w organach unijnych. Tusk zapowiedział prezydentowi, że uważa te przepisy za niekonstytucyjne i nie zamierza się z nim konsultować”. I znowu: prezydent nic nie musi, a premier wręcz przeciwnie. Chyba że chce rządzić krótko i w stylu, w jakim o prezydencie opowiadają „specjaliści” z Onetu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/692306-mali-kaziowie-z-onetu-wyobrazaja-sobie-wielka-polityke