Prymitywny spot Platformy Obywatelskiej, który dla dramaturgii wykorzystuje nawet pamięć o ludobójstwie w Katyniu, przypisuje Prawu i Sprawiedliwości rosyjskie powiązania, stanowiąc już ostatni punkt planu zupełnego ośmieszenia funkcjonowania agentury rosyjskiej w Polsce. O tym jak poważny jest to problem obserwujemy od kilkunastu dni, śledząc kolejne odcinki przygód sędziego Tomasza Szmydta, który zdemaskował się jako człowiek wschodnich tajnych służb, a jeszcze dobitniej obserwujemy ten problem na Ukrainie, gdzie poszczególni ukraińscy zdrajcy oddali ludobójcom z Rosji całe połacie południowej i wschodniej Ukrainy skazując setki tysięcy ludzi na toczenie walki o nadczarnomorskie terytorium.
Dla Polski problem rosyjskiej agentury powinno być na szczycie listy zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa, a teraz partia rządząca już ostatecznie ten temat ośmieszyła i zdeprecjonowała oskarżając o prorosyjskość tych, którzy np. uratowali Ukrainę przed Rosją właśnie - w pierwszych dniach wojny.
Zrównanie obu narracji
Ale oprócz oburzenia na spot PO popularną reakcją jest zrównywanie wszystkich oskarżeń o prorosyjskość do tego samego poziomu partyjnej nawalanki i manifestacja zmęczenia tematem. Opiniotwórzy dziennikarz Krzysztof Stanowski tak skomentował odpowiedź PiS na kłamliwy spot PO:
I ci to samo. I tak będziemy się taplać w tym gównie.
Do sporej części opinii publicznej przebija się więc przekaz, że każde oskarżanie o prorosyjskość jest „taplaniem w g * nie”, zatem zarzut prorosyjskości został ostatecznie zdeprecjonowany. Partia Razem też już, osobnym memem zrównała PO i PiS w przypisywaniu sobie prorosyjskści:
W powszechnym odbiorze problem rosyjskiej agentury przestał być więc zagrożeniem realnym a pozostał jedynie psuciem debaty publicznej, niepotrzebnym elementem dyskusji o państwie. Jedni wierzą narracji Platformy Obywatelskiej, inni zrównują jej przekaz z przekazem PiS i w ten sposób ośmieszenie tematu można uznać za domknięte - nikogo już nie ruszy kolejne wskazanie zagrożenia wschodnich wpływów w jakimś ważnym środowisku politycznym.
CZYTAJ TAKŻE:
Kalkulacje dotyczące polskiego bezpieczeństwa pomijają problem zdrady
Pomijając już groteskowość sytuacji, że oskarżenia wobec Tuska, oparte np. na wieloletniej kwerendzie profesora Sławomira Cenckiewicza w instytucjach państwowych zrównało się tym samym z konfabulacjami Tomasza Piątka przypisującemu Kaczyńskiemu zerwanie rosyjsko-ukraińskich negocjacji pokojowych, dochodzi tu jeszcze jedno pytanie, które w obecnej debacie nie ma już szans się przebić.
Jurij Nosenko w wersji polskiej
Czy aby tematu rosyjskich wpływów nie ośmieszono celowo? Dla Rosjan nie jest to zjawiskiem nowym. GDy w 1961 roku na Zachód uciekł oficer KGB Anatolij Golicyn, po pewnym czasie zyskując zaufanie CIA, Rosjanie wypuścili „fejkowego” zbiega z KGB - Jurija Nosenkę, który w 1964 roku także pojawił się w USA, by zabiegać o wysłuchanie u amerykańskich służb. I Golicyn, i Nosenko ostrzegali przed rosyjskimi wpływami, tylko że w innych miejscach. Ich retoryka była podobna, ale różnica polegała na tym, że Golicyn mówił szczerze, a Nosenko realizował scenariusz kompromitacji tego pierwszego. Trzymając się tej analogii można wskazać, że Prawo i Sprawiedliwość jako pierwsze ostrzegało przed współpracą Tuska z Rosją, po czym nastąpiła subwersja tej tematyki i oskarżenie odwrócone dokładnie o 180 stopni i skierowane z tym samym zarzutem wobec PiS.
Oprócz społecznej polaryzacji nastąpiło więc zneutralizowanie ostrzeżeń, tak jakby ktoś przekonał teraz społeczeństwo, że syreny przeciwlotnicze to tylko polityczna zabawka i nie trzeba na ich dźwięk reagować zejściem do schronów. Zbagatelizowanie alarmu może jednak przynieść nam wszystkim bardzo brutalną pobudkę.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/692047-po-spocie-po-ostateczne-osmieszenie-problemu-rosyjskiego