Tusk i jego pomocnicy znaleźli zwięzły i zrozumiały dla każdego sposób porozumiewania się: poprzez przyklejony uśmiech i przypięte serce z papieru bądź plastiku.
Premier Rzeczypospolitej oraz jego polityczne zaplecze są w ścisłej czołówce światowej. Dokonali wielkiej syntezy, łącząc dwa aspekty współczesności. Pierwszy to uśmiech, drugi – serce. Jedno i drugie nie jest jeszcze perfekcyjne: uśmiech przypomina to, co ludowa mądrość pokazała w zdaniu: „śmieje się jak głupi do sera”, zaś serce jest papierowe albo plastikowe i puste w środku. Jednak połączenie obu jest epokowe.
Uśmiech w wersji Donalda Tuska i spółki jest wprawdzie zewnętrznie rozdziawieniem japy i zmrużeniem oczu, ale aż poraża symboliką. Jest uniwersalnym językiem, który od razu odczyta inny posiadacz rozdziawionej japy, a nawet niektóre smutasy. I odczyta go jako optymizm, wewnętrzne rozświetlenie, otwartość na świat i drugiego człowieka, pozytywne podejście do wszystkiego. Tylko z pozoru to wygląda tak, jakby jakiś idiota nałożył maskę, żeby w tłumie był praktycznie niewidzialnym. Uśmiechnięty osobnik nie zwraca na siebie uwagi, chyba że przesadzi z ekspresją.
Serce to z kolei wskazanie na wrażliwość i uczuciowość. Ktoś przypina sobie papierowe bądź plastikowe serce i od razu komunikuje, że z jego strony nie należy się spodziewać kpiny, sarkazmu, ironii i w żadnym razie używania tego okrutnego, bezdusznego narzędzia, jakim jest rozum. Po co za wiele myśleć, kombinować, dzielić włos na czworo, jak można przykleić serducho z plastiku i być postrzeganym jako swój chłop czy swoja dziewucha. To serce zresztą zobowiązuje: do robienia tego samego, co nosiciele owego kawałka plastiku bądź papieru – z oddaniem i koniecznie z uśmiechem.
Ani uśmiech, ani serce nie są nadmiernie wymagające, ale ludzie nie lubią, gdy się od nich za dużo wymaga. Po co mają się męczyć? Przyklejony uśmiech i serce z plastiku od razu przenoszą w lepszy świat. I jest to świat bez stresu, że trzeba się uczyć, czytać, analizować, przykładać moralne kategorie. Nic z tego. W świecie uśmiechu i serca żyje się lekko, łatwo i przyjemnie. I niejako bezwiednie, co pozwala uniknąć wielu zgryzot. To zresztą świat absolutnie demokratyczny, gdzie byle kretyn ma taki sam komfort bytowania jak profesor uniwersytetu ( o ile się czymś różnią). Wystarczy mieć przyklejony uśmiech i przypięte serce. Tak tworzy się wspólnota.
Premier Donald Tusk czy jego ministrowie i posłowie niczym się nie wyróżniają od swoich wspólnotowych braci, bo łączy ich zestandaryzowany uśmiech i takież serce. Nie trzeba się szkolić w użytkowaniu serca i uśmiechu, wystarczy je sobie przyczepić. I nikt nie wartościuje jakości serca czy szczerości uśmiechu. Wszyscy są równi nawet wtedy, gdy uśmiech jest głupkowaty, a serce tandetne. Tej tandety i kiczu nie trzeba się bać czy wstydzić, bo są swojskie i demokratyczne. Nikt z przylepionym uśmiechem i sercem nie wygląda głupkowato, kiedy głupkowato wyglądają wszyscy.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to kpina z uśmiechu i serca, a nie pochwała, a wręcz wyraz entuzjazmu. I taki ktoś nie miałby racji. Chodzi bowiem o to, że Donald Tusk, jego ludzie i jego zwolennicy są w absolutnej światowej awangardzie. Od około dwóch dekad w wielu państwach Zachodu obserwuje się dochodzenie do przywództwa polityków pozbawionych wszelkich właściwości, będących uosobieniem przeciętności, nijakich albo wręcz miernych. I przy tym banalnych oraz infantylnych. Ten trend jest swego rodzaju paradygmatem, dlatego ludzie w Polsce spod znaku przyklejonego uśmiechu i serca wyznaczają światowe trendy, potwierdzają kierunek ewolucji.
W swoich książkach „Skonsumowani” czy „Gdyby burmistrzowie rządzili światem” nieżyjący już prof. Benjamin Barber, amerykański politolog i filozof polityki, opisywał postępującą infantylizację sfery publicznej, w tym politycznego przywództwa. W infantylnym świecie są po prostu coraz bardziej infantylni liderzy. Wygląda to tak, jakby przywódców politycznych wybierał jakiś program komputerowy, co skądinąd zostało bardzo trafnie przewidziane w latach 70. XX wieku przez scenarzystów serialu „Czterdziestolatek”. Tam inżynier Stefan Karwowski został dyrektorem „z komputera” - właśnie dlatego, że był doskonałym wcieleniem człowieka bez właściwości.
Cechą obecnych liderów obozu rządzącego jest powierzchowność, a wręcz dyletanctwo podniesione do rangi cnoty. Po tym, co mówią można wnosić, że nic nie czytają, brakuje im wiedzy nie tylko o polityce, ale także w konkretnych dziedzinach. Podobnie jak współcześni uczniowie, obecni liderzy opozycji są wychowani na tzw. brykach, czyli streszczeniach i zestawieniach, strzępach wiedzy z drugiej i trzeciej ręki. I widać, że nie mają w sobie pasji, typowej dla sporej części poprzedniego pokolenia politycznych liderów.
Można by powiedzieć, że Donald Tusk i jego formacja to politycy będący odzwierciedleniem szerszych procesów, w których sakralizowane są banał i trywialność, najczęściej pochodzące z mediów o wielkim zasięgu, bo one z założenia nie mogą być elitarne bądź wymagające. Gdyby takie były, zostałyby odrzucone. Infantylizacja czy też głupienie są w tym sensie lekarstwem, przeciwwagą dla specjalizacji bądź wyrafinowania. Wszystko wówczas staje się banalne i trywialne, więc także polityka. A wtedy premiowani są ludzie banalni, opowiadający trywializmy, byleby były one podane w stosownym sosie.
Uniwersytety i generalnie nauka już stały się forpocztą nadchodzącego, globalnego triumfu głuptactwa, infantylizacji i demoralizacji. Stąd uznawanie wszelakich modnych bzdur i powstawanie kierunków, które z nauką nie mają nic wspólnego. Stąd niebywale szybko postępująca dyskryminacja tych, którzy tych modnych bzdur nie uznają za naukę, choćby nie sprzeciwiali się ich istnieniu. Stąd upowszechnianie się tego, co degeneruje uniwersytety, w mediach, w kulturze, a generalnie w debacie publicznej. Do liderów tych trendów właśnie dołącza Barbara Nowacka, minister edukacji.
Donald Tusk i spółka nie tylko nie odstają od światowych liderów głuptactwa, infantylizacji, tandety i banału, ale oni wręcz wyznaczają światowe trendy. W dodatku znaleźli zwięzły i zrozumiały dla każdego sposób porozumiewania się: poprzez przyklejony uśmiech i przypięte serce z papieru bądź plastiku. To chyba największe polskie osiągnięcie od czasu nagród Nobla z fizyki i chemii dla Marii Skłodowskiej-Curie. Na Nobla (z jakiejkolwiek dziedziny) na pewno zasługują Donald Tusk, Ewa Kopacz, Marta Wcisło, Ewa Kołodziej, Monika Wielichowska, Aleksandra Gajewska, Kinga Gajewska, Izabela Leszczyna, Barbara Nowacka, Marcin Kierwiński, Adam Szłapka, Arkadiusz Myrcha, Dariusz Joński, Michał Szczerba i wielu, wielu innych. Ludzkość nie zapomni im decydującego, pionierskiego wkładu w to, że rzeczywistość jest coraz gorsza, a polityka coraz głupsza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/691244-nikt-nie-mial-takich-osiagniec-i-pomyslow-jak-tusk-i-spolka