Sergiej Riabkow, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych zareagował na słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który deklarował gotowość przystąpienia Polski do programu nuclear sharing, w tym budowy na terytorium Rzeczpospolitej magazynów w których mogłyby być składowane amerykańskie bomby jądrowe. Warto zwrócić uwagę na deklaracje rosyjskiego wiceministra, bo na ich przykładzie wyraźnie widać jak Kreml rozgrywa we własnym interesie kwestie nuklearne.
Powiedział on, że po pierwsze jego zdaniem już sam fakt rozszerzenia programu, niezależnie od tego które państwo zacznie w nim uczestniczyć zdaniem Moskwy ma „charakter destabilizacyjny”. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o Polskę, ale np. w podobny sposób jak należy rozumieć Moskwa odebrałaby gotowość Grecji powrotu do klubu nuclear sharing. A to oznacza, że z perspektywy Kremla każda zmiana w tym programie ma charakter destabilizacyjny i jest odbierana w kategoriach eskalacyjnych. Tym bardziej, i to drugi argument, jeśli amerykańska broń jądrowa znajdzie się w Polsce. Wówczas według słów rosyjskiego dyplomaty „nie zwiększy się bezpieczeństwo” naszego kraju, a przeciwnie, zmniejszy, bo w planowaniu strategicznym i wojskowym Rosja będzie musiała uwzględnić ten fakt. Abyśmy nie mieli wątpliwości, jak zapowiedział rosyjski wiceminister, „odpowiednie obiekty z pewnością staną się celem”. Powiedział to polityk reprezentujący kraj, który nie tylko prowadzi napastniczą wojnę, ale również w ubiegłym roku dyslokował na Białoruś swoje jądrowe głowice taktyczne, co oznacza, iż z pewnością broń ta „zbliżyła się” do granic NATO. Ale w tym obszarze nie ma symetrii, a nawet logika szantażu czy gry argumentami związanymi z potencjałem jądrowym zakłada świadomą asymetrię. Im bardzie będziemy prezentować się w kategoriach podmiotu nieobliczalnego, gotowego na wszystko, nawet na kroki irracjonalne, tym większa jest szansa, że uzyskamy przewagę w tej ciągle trwającej między mocarstwami licytacji. I Rosja właśnie to robi budując swój wizerunek państwa które może odwołać się do broni jądrowej jeśli sprawy nie będą układały się po jej myśli. Nie jest to wyłącznie straszenie, bo operowanie wyłącznie groźbą zakładałoby retorykę bez podjęcia realnych kroków które prowadzą do materializacji zapowiedzi. W przypadku poruszania się po drabinie eskalacyjnej, a z tym mamy do czynienia, zarówno operuje się groźbą jak i podejmuje realne działania, bo w przeciwnym razie ten który wyłącznie straszy traci wiarygodność. I Rosja właśnie to robi. W miniony wtorek rosyjski ambasador przy ONZ zgłosił veto wobec przygotowywanej przez ostatnie kilkanaście tygodni uchwały Narodów Zjednoczonych w kwestii przestrzegania konwencji zakazującej dyslokowania broni jądrowej w przestrzeń kosmiczną. Linda Thomas-Greenfield, amerykańska ambasador przy ONZ zareagowała na wyniki głosowania stawiając retoryczne pytanie – jeśli działacie zgodnie z zasadami, dlaczego nie poparliście uchwały której istotą było potwierdzenie tych zobowiązań? No właśnie co planują Rosjanie?
Jake Sullivan doradca Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego ujawnił odpowiadając pośrednio na to pytanie, że Rosja zdaniem Waszyngtonu pracuje nad nowym sputnikiem, który wyposażony byłby w broń jądrową i którego zadaniem miałoby być niszczenie systemów łączności satelitarnej które mają kluczowe znaczenie dla zachodnich zdolności wojskowych. W ten sposób potwierdził on informacje, które pojawiły się już w lutym. Innymi słowy Moskwa na wielu poziomach, w tym prowadząc realne prace badawcze i konstruktorskie, destruuje dotychczasowy porządek w zakresie broni jądrowej. Ta strategia wynika, jak można przypuszczać, z przekonania, iż dotychczasowe „groźby nuklearne” jak u nas lekceważąco określa się rosyjskie działania eskalacyjne odnoszą pozytywny, z punktu widzenia Moskali, efekt.
Czy zastraszając rywali z NATO uda się im osiągnąć podobny efekt w kwestii wejścia naszego kraju do nuclear sharing? Wydaje się, że tak, bo o komentarz do wypowiedzi Prezydenta Rzeczpospolitej poproszeni zostali przez dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung ministrowie obrony Francji i Niemiec. Są to ciekawe odpowiedzi. Sebastien Lecornu zauważył, że Francja jest jedynym mocarstwem nuklearnym w Europie (co należy rozumieć oczywiście w Unii Europejskiej) a potem wplótł w swą wypowiedź ciekawy i dwuznaczny wątek. Otóż stwierdził, że „nie jesteśmy częścią natowskiej Grupy Planowania Nuklearnego. Komisja ta ustala doktrynę stacjonowania broni nuklearnej w różnych bazach NATO. Nie przyłączyliśmy się do tego, ponieważ jesteśmy całkowicie autonomiczni w planowaniu i naszym systemie odstraszania.” Zaraz potem dodał, że w przypadku Polski i ewentualnego członkostwa naszego kraju w nuclear sharing musieliby wypowiedzieć się pozytywnie wszyscy sojusznicy z NATO (co odpowiada prawdzie) a to z kolei wymagałoby „dyskusji wśród sojuszników” bo stacjonowanie w Polsce broni jądrowej narusza zapisy Aktu Stanowiącego Rosja – NATO, co zresztą też odpowiada prawdzie. Jak należy interpretować niejednoznaczną wypowiedź francuskiego polityka? Jest ona w moim odczuci dość czytelna. Otóż jeśli Polska chce przystąpić do programu to musi przekonać wszystkich prócz Francji sojuszników w NATO, których przedstawiciele zasiadają w Komitecie Planowania Nuklearnego.
Akt Stanowiący
Nie będzie to proste, bo tego rodzaju decyzja stoi w sprzeczności z nadal obowiązującym Aktem Stanowiącym, który najpierw winien zostać wypowiedziany. Na marginesie trzeba przypomnieć, że nie będzie to łatwe, bo już przez szczytem Paktu w Madrycie, ale także w Wilnie, w środowisku eksperckim trwały dyskusje na temat celowości utrzymywania tego nie działającego i wielokrotnie naruszanego przez Moskali porozumienia. Zwyciężył jednak pogląd Niemiec i Stanów Zjednoczonych w świetle którego Kreml odebrałby tego rodzaju posunięcie (wypowiedzenie Aktu Stanowiącego) w kategoriach eskalacyjnych, czego zarówno Berlin jak i Waszyngton pragną uniknąć. A zatem, przynajmniej na razie ta droga wydaje się być zamkniętą, co zresztą potwierdziła odpowiedź ministra Pistoriusa na to samo pytanie. Niemiecki polityk socjaldemokratyczny sucho odparł, że nie sądzi on, iż „powinniśmy teraz spekulować na temat tego, gdzie powinna stacjonować broń nuklearna. W Europie istnieje parasol nuklearny NATO, który okazał się wystarczający i odstraszający.” Temat w jego opinii jest zamknięty, nie ma powodu aby go teraz roztrząsać. W niemieckim establishmencie strategicznym istnieje wyraźna zgoda co do kwestii wejścia Polski do programu nuclear sharing – miejsce Warszawy jest poza tym programem. Przyczyny są oczywiste i nie mają wiele wspólnego z zagrożeniem rosyjskim uderzeniem uprzedzającym, choć tego rodzaju argumentu się używa. Jeśliby Polska stała się państwem gdzie Amerykanie mają broń jądrową, to oczywistym następstwem tego kroku byłoby „wyrównanie” statusu strategicznego między Polską a Niemcami. Stalibyśmy się wówczas rzeczywiście kluczowym dla systemu obrony wschodniej flanki NATO państwem, a rozbudowując siły zbrojne i zwiększając wydatki z czasem moglibyśmy osiągnąć nawet przewagę. Tym bardziej, że nie ma możliwości wejścia Polski do nuclear sharing bez wzmocnienia naszego systemu obrony powietrznej i konsekwencją takiego kroku byłoby też zapewne przesunięcie części amerykańskich sił do Polski. Pozbawiłoby to Niemcy części dotychczasowej pozycji, wyjątkowości w relacjach z Ameryką i w systemie europejskiego bezpieczeństwa. Waszyngton zyskałby co najmniej możliwość gry, czy rozgrywania Niemiec przeciw Polsce w kwestiach wojskowych i strategicznych, a już to osłabiłoby dotychczasową silną pozycję przetargową Berlina. Niemcy oczywiście pozostałyby największa gospodarką w Unii, ale chcąc odbudować swoją wyjątkową pozycję w relacjach atlantyckich musieliby zacząć poważnie traktować kwestie wydatków na bezpieczeństwo, czego jak do tej pory nie chcą zrobić. Zmiana statusu strategicznego Polski jest z ich punktu widzenia dość ryzykowna. Nie mówimy w tym wypadku o obszarze wojskowym, a zajmujemy się kwestiami politycznymi.
Ale wróćmy do wypowiedzi Lecornu i zastanówmy się jakie skrywa się w niej przesłanie? Jeśli francuski polityk mówi o tym, że gdzie Paryż dyslokuje swą broń jądrową decydują politycy francuscy, co jest bezpośrednim następstwem tego, że Francja nie jest członkiem Komitetu Planowania Nuklearnego NATO, to w ten sposób składa dość czytelną propozycję. Polska może podążać „drogą NATO-wską” ale tu musi liczyć się z oporami innych państw członkowskich, albo w trybie bilateralnym osiągnąć porozumienie z Francją. Aby to było możliwe, to moja opinia, musielibyśmy jednak zawrzeć z Paryżem sojusz strategiczny, albo sygnalizować przynajmniej gotowość pójścia tą drogą. Nasza reakcja na niedawne słowa Emmanuela Macrona w sprawie ewentualnego wysłania żołnierzy na Ukrainę nie wskazuje na zdolność myślenia naszej elity w tych kategoriach. Jesteśmy zbyt proamerykańscy, przekonani, że zacieśnianie więzów atlantyckich jest jedyną drogą poprawy sytuacji bezpieczeństwa Polski. W tym akurat przypadku tak być nie musi i pokazanie, że mamy inną opcję np. w postaci inicjowania dialogu na ten temat z Francją, może trzeźwiąco i mobilizująco podziałać na naszego amerykańskiego sojusznika. Musimy w tym wypadku poruszyć jeszcze jedną kwestię, a mianowicie, czy sygnały wysyłane przez francuskich polityków traktować poważnie czy raczej uznać, że mamy do czynienia wyłącznie z retoryką?
Warto, szukając odpowiedzi na to pytanie odwołać się do opinii ekspertów z niemieckiego think tanku SWP. Zwrócili oni uwagę, że po pierwsze każdy prezydent Francji formułuje wykładnię doktryny nuklearnej Paryża. Nie ma oczywiście mowy o jakichś zasadniczych zmianach, pewne korekty są jednak możliwe, co związane jest zarówno z bieżącą sytuacją jak i osobowością polityka, który właśnie pełni urząd. Macron wygłaszając programowe przemówienie w sprawie francuskiej polityki jądrowej w lutym 2020 roku sformułował ważne przesłanie definiując „interesy strategiczne” swego kraju. Otóż zaznaczył on, iż mają one „europejski wymiar”, co niemieccy eksperci uznali po pierwsze za deklarację rozszerzenia francuskiego parasola nuklearnego i branie pod uwagę przez Paryż „strategicznych interesów” sąsiadów z Europy, czyli z Unii Europejskiej. Mowa oczywiście o zdolności do odstraszania na poziomie nuklearnym. My w Polsce dostrzegamy przede wszystkim skłonność Macrona do dialogu z Rosją, ale zapominamy, że skuteczna polityka odstraszania, zwłaszcza w obszarze broni jądrowej, wymaga utrzymywania kanałów komunikacji a nawet dbałość o to aby kontakty były częste. Jeśli jednak mówimy o potencjale nuklearnym Francji i możliwości wzmocnienia odstraszania Rosji, to warto abyśmy te deklaracje dostrzegli.
W ostatnich miesiącach przywódca Francji przechodzi ewolucję, „od gołębia do jastrzębia” o czym otwarcie pisze światowa prasa. Media zwracają uwagę również na to, że relacje między Paryżem a Berlinem są najgorsze od lat, konflikty występują na wielu polach i trudno mówić aby europejski silnik, jak mówiło się niegdyś o współpracy niemiecko – francuskiej, nadal „napędzał” Europę. Warto w związku z tematem naszych rozważań zwrócić uwagę na ostatnie przemówienie „na temat Europy” Emmanuela Macrona, zwłaszcza ten jego fragmentu w którym Macron zadeklarował francuską inicjatywę strategiczną, związaną ze wzmacnianiem zdolności wojskowych Europy. Powiedział: „Dlatego w nadchodzących miesiącach zaproszę wszystkich moich partnerów do budowania tej europejskiej inicjatywy obronnej, która musi być najpierw koncepcją strategiczną, z której następnie wyprowadzimy odpowiednie zdolności: przeciwrakietowe, zdolności atakowania na duże odległości, jak i wszystkie inne przydatne zdolności. Francja odegra w tym w pełni swoją rolę. My, którzy mamy model kompletnej armii, której celem jest bycie najskuteczniejszą armią na kontynencie, a także jesteśmy wyposażeni w broń nuklearną, a co za tym idzie, w związaną z nią zdolność odstraszania. Odstraszanie nuklearne jest w istocie sercem francuskiej strategii obronnej. Jest zatem w istocie niezbędnym elementem obronności kontynentu europejskiego. To dzięki tej wiarygodnej obronie będziemy mogli budować w całej Europie gwarancje bezpieczeństwa, jakich oczekują wszyscy nasi partnerzy.”
Trzy kwestie
Warto podkreślić trzy kwestie – po pierwsze jak się wydaje Paryż w najbliższym czasie zaproponuje własną inicjatywę strategiczną, która będzie zarówno związana ze zdolnością do obrony przestrzeni powietrznej państw naszego kontynentu jak i miała wymiar nuklearny. To oznacza, że pojawi się konkurencyjny projekt wobec niemieckiej inicjatywy European Sky Shield, choć zapewne ubrany w deklaracje o współpracy i „integracji systemowej” zdolności państw członkowskich. To drugi wniosek, który można wyprowadzić ze słów prezydenta Francji. I po trzecie polityka odstraszania nuklearnego również podlegała będzie pewnym zmianom, miejmy nadzieję, że w pozytywnym dla nas kierunku.
Oczywiście nie możemy być pasywni, bo potencjalnie będziemy mieć do czynienia z rewolucyjnymi zmianami. Najlepiej byłoby abyśmy, upraszczając nieco, grali na dwie a nawet trzy strony. Musimy pamiętać, że chcąc zwiększyć siłę odstraszania Rosji, co wydaje się niezbędne, również w wymiarze jądrowym, nie jesteśmy „skazani” na nuclear sharing. Możemy również myśleć o bilateralnych rozmowach, zarówno z naszym sojusznikiem amerykańskim, jak i z dysponującymi broną jądrową państwami europejskimi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/689951-czy-polska-jest-skazana-na-nuclear-sharing