W poniedziałek 4 grudnia 2006 roku na łamach „Gazety Wyborczej” kierowanej przez Adama Michnika ukazał się tekst Marcina Kąckiego „Praca za seks w Samoobronie”. Przypomnę, że była działaczka i radna Samoobrony w łódzkim oskarżała w nim Andrzeja Leppera oraz Stanisława Łyżwińskiego o uzależnianie pracy, kariery i wypłaty pensji od odbywania z nią stosunków seksualnych. Twierdziła też, że ten drugi jest ojcem jej dziecka, a porem sugerowała iż jest nim jednak Lepper - te fakty nie znalazły potwierdzenia.
W późniejszych procesach skazana została jedna osoba - też z Samoobrony.
Łyżwińskiego z partii wyrzucono.
Były to czasy niewyobrażalnej dziś potęgi pisma Michnika, nic więc dziwnego iż wybuchła histeria. Tekst uznawano za na pewno prawdziwy, nie podlegający dyskusji a każda próba wskazywania na inne konteksty spotykała się z nagonkową odpowiedzią. Polityczny skutek publikacji też był oczywisty: kompromitacja lepperowców, co miało prowadzić do unicestwienia koalicji PiS-LPR-Samoobrona.
Samo środowisko Samoobrony było już wtedy mocno pogubione, otumanione i zdemoralizowane władzą oraz wpływami, które spadły na nich zbyt nagle i za szybko. Lepperowi wyraźnie odbijało, uznał się za niezniszczalnego, kąpał się w luksusach i opisana historia wpisywała się w ten kontekst.
Tak czy inaczej Marcin Kącki zrobił na tym karierę, a dla Leppera był to gwóźdź do trumny. Od tamtej pory tylko zjeżdżał politycznie i życiowo w dół. Tragicznym finałem była samobójcza śmierć w sierpniu 2011 roku.
Wtedy dopiero Jacek Żakowski stwierdził zagadkowo:
Gwiazda Leppera gasła, od kiedy wszedł w koalicję z PiS i LPR, ale zdmuchnięcie jej było skutkiem wymyślonych w gabinetach władzy fikcyjnych oskarżeń znanych jako „afera gruntowa” i częściowo fałszywych (m.in. ojcostwo dziecka Anety K.), a częściowo niewyjaśnionych oskarżeń o przestępstwa seksualne.
Te słowa nie były jednak lekko napisanym przejęzyczeniem. Oto bowiem w „Fakcie” Żakowski rozwija chwilę potem ten wątek:
Gdyby nie afera gruntowa i częściowo nieprawdziwa seksafera, Lepper byłby w innej sytuacji.
Pierwszą wypowiedź opublikowano na łamach „Gazety Wyborczej”, drugą w „Fakcie”. Pytaliśmy wtedy publicznie publicystę, skąd zaczerpnął wiedzę o „nieprawdziwości seksafery”, ale odpowiedzi się nie doczekaliśmy.
Ale teraz czytam oto w „Newsweeku” wywiad z Romanem Giertychem, a tam wybite następujące słowa:
Po ujawnieniu taśm Beger Kaczyński znienawidzić Leppera i zabrał mu wszystko: partię, pieniądze, sławę, zrobił z niego bohatera seksafery. I, moim zdaniem, to go zabiło - opowiada Roman Giertych.
Pan Giertych opowiada różne rzeczy, wszyscy się do tego przyzwyczaili, mało kto bierze to poważnie ale tu po prostu bzdury opowiada. Bo akurat Kaczyński z „seksaferą w Samoobronie” nie miał nic wspólnego, to było dzieło lepperowców (jeśli zawinili) i „Gazety Wyborczej”, która wydała medialny wyrok. No i oczywiście pana Kąckiego, który kilka miesięcy temu sam odnalazł się w ogniu poważnych zarzutów, co jest dość ponurą puentą sprawy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Co dalej w sprawie seksskandalu w „GW”? „Marcin Kącki nadal jest zawieszony w obowiązkach i odsunięty od współpracy”
Jak rozumieć słowa Giertycha i ich promocję w „Newsweeku”? Chyba ciąg dalszy poprawiania historii. A może wkrótce dowiemy się czegoś więcej o drugim dnie „seksafery”, co sugerował w 2011 roku Żakowski?
Swoją drogą, Jarosław Kaczyński był wtedy „winny” bo wszedł w koalicję z Samoobroną, za co był wściekle atakowany przez media, a teraz jest „winny”, bo podobno to on Leppera niszczył. Sen wariata i wyraźne przekonanie establishmentu, że każdemu wszystko mogą wmówić, że prawda nie ma znaczenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/689027-giertych-i-newsweek-bzdury-opowiadaja