Kilka dni temu, 28 marca odbyło się w Warszawie spotkanie premierów: Polski – Donalda Tuska i Ukrainy – Denysa Szmyhala. Spotkanie było bardzo oczekiwane, ponieważ od kilku miesięcy trwają protesty polskich rolników i transportowców, którzy chcą zatrzymania niekontrolowanego napływu do Polski żywności i produktów rolnych z Ukrainy oraz zahamowanie nieuczciwej konkurencji ukraińskich firm transportowych, wypierających polski transport z europejskiego rynku transportowego.
Mówiąc wprost: spotkanie nic polskiej stronie nie dało! Po raz kolejny okazało się, że jeśli Donald Tusk napotyka realny problem, potrafi wspiąć się na szczyt krasomówczego pustosłowia i gadać bez końca (a właściwie tyle, ile mu każą spece od PR). Gadać o przyjaźni, wzajemnych dobrych relacjach, kompromisowych rozwiązaniach, świadomości ograniczeń, zbieżności stanowisk, wspólnym myśleniu o przyszłości, zrozumieniu, zaangażowaniu, prowadzeniu głębokiego dialogu, wychodzeniu z konfliktów, poszukiwaniach nowego spojrzenia…
Strona Ukraińska cierpliwie tego słucha i odpowiada tym samym pustosłowiem, ale nie ma zamiaru nawet o ćwierć stopy ustąpić ze swego stanowiska. Komisja Europejska zamierza przedłużyć otwarcie granic na ukraińskie produkty do końca czerwca 2025, wobec czego Szmyhal pobłażliwie spogląda na Tuska, bo wie, że ten musi odprawić swój teatrzyk, ale i tak nie sprzeciwi się temu, co postanowiono w Berlinie i Brukseli.
Tusk obiecywał, że po odsunięciu tych populistów, nacjonalistów i demagogów z Prawa i Sprawiedliwości od rządów, załatwi wszystko w Brukseli. Jak się okazuje, jego możliwości „załatwiania” ograniczają się do załatwiania w Polsce tego, co sobie życzą jego mocodawcy: van der Leyen i Scholz życzą. W zamian może liczyć na poklepanie po plecach, jakiś stołek albo medal dla siebie. Tak było przy podziale środków na produkcję amunicji dla Ukrainy, tak jest teraz przy ustalaniu kierunku w jakim UE chce rozwiązywać sprawy rolnicze i transportowe. Polska ma ponieść koszty niekontrolowanego napływu żywności z Ukrainy, a Tusk dostanie pochwałę za prowadzenie proeuropejskiej polityki.
Tusk ani myśli urwać się z berlińsko-brukselskiej smyczy, bo wie, że bez wsparcia zagranicy nie ma szans na utrzymanie władzy w Polsce. Wiedzą to także Ukraińcy, więc nie mają zamiaru robić żadnych realnych ustępstw w negocjacjach. W ich rozumieniu sytuacja wygląda tak: Oni walczą z Putinem, przelewają krew, wobec tego oczekują, że ich punkt widzenia i interesy mają absolutne pierwszeństwo. Protesty polskich rolników i transportowców były komentowane przez stronę ukraińską jako akcja wsparcia dla Putina! Dopiero ostre reakcje z naszej strony ostudziły niedorzeczne oceny. Warto też przypomnieć, że od wielu lat, na długo przed napaścią ze strony Rosji, Ukraina domagała się dla swojego transportu wolnego i nieograniczonego przejazdu przez Polskę. Dawałoby to swobodny dostęp do europejskiego rynku transportowego. Na pytanie, dlaczego mamy dobrowolnie i bez kontroli wpuszczać konkurencję odpowiadali z rozbrajającą szczerością: my mamy bardzo trudną sytuację i musicie nam pomagać.
Takie myślenie obowiązujące w Kijowie będzie stanowiło coraz większe obciążenie w relacjach polsko- ukraińskich. Tym bardziej że nie ma żadnego postępu w rozwiązywaniu problemów, których przecież jest bardzo dużo. Są zapowiedzi, obietnice nowego podejścia. Powstają zespoły dwustronne, ale faktów wskazujących, że są wspólne ustalenia uwzględniające choćby w małej części stanowisko polskie – nie ma.
Brukseli i Berlina takie niuanse zupełnie nie interesują. Na granicy ma być spokój i kropka. A poza tym myślą: z rolnikami zawsze były i są kłopoty, ciągle się burzą, chcą dopłat, ochrony rynku, idą na to setki miliardów euro i ciągle im mało. Na Ukrainie jest porządek, tam zostały wielkie latyfundia, są własnością zachodniego kapitału, produkują tanio, kłopotu z nimi nie będzie, tam chłop z widłami i na traktorze nie ma nic do powiedzenia. Z kapitalistą zawsze dojdziemy do porozumienia i wcale nie trzeba jechać do Kijowa. Jak trzeba, za godzinę będzie w Brukseli gotowy do rozmowy.
Co więcej, Bruksela przypomniała sobie, a może teraz odkryła (?!), że do UE trafia też żywność z Rosji i Białorusi. Już ponad dwa lata trwa wojna, ogłoszono chyba z dziesięć pakietów sankcji, a dopiero teraz zauważono, że Rosja i Białoruś dobrze zarabiają na sprzedaży do UE zboża i innych produktów rolnych. Czemu jednak nie nałożono embarga, ale wyznaczono tylko wysokie cło. Czy zatrzyma to import z Rosji i Białorusi? Każdy, kto ma choć blade pojęcie o tym rynku wie, że na towar wyprodukowany w Rosji można na przykład przykleić metkę „Made in Kazachstan” albo Uzbekistan. Wszyscy o tym wiedzą, ale lepiej udawać, że się nie wie.
Nie pada też pytanie, gdzie przed napaścią Rosji na Ukrainę wędrowały produkowana tam żywność? Przede wszystkim do krajów rozwijających się: do Afryki, Azji. Wędrowało tam drogą morską. Od lata 2023 Moskwa blokuje tę możliwość. Gdzie dyplomacja UE, gdzie jest dyplomacja Niemiec Francji? Jakie są podejmowane wysiłki, aby ukraińskie produkty żywnościowe mogły trafić do odbiorców, którzy ich potrzebują i są gotowi dobrze za nie zapłacić? Dlaczego UE nie przejmuje się problemami polskich rolników, przecież też obywateli Unii Europejskiej? Dlaczego przede wszystkim oni mają ponosić dodatkowe gdzie indziej niewystępujące ciężary pomocy Ukrainie? Dlaczego UE w ramach pomocy nie kupi ukraińskich produktów i już jako swoich nie podejmie się ich dystrybucji do krajów potrzebujących? Pytań jest wiele, odpowiedzi i rozwiązań nie ma.
Na domiar wszystkiego lewaccy szaleńcy w Brukseli uznali, że dokonają kolejnej rewolucji, niszcząc w Europie tradycyjne rolnictwo. To jednak materiał na inny tekst.
Wracając do Donalda Tuska. Możemy być pewni, że kolejnymi popisami pustosłowia będzie chciał przykryć kolejne porażki swoich rządów. W latach siedemdziesiątych w obiegu społecznym funkcjonował Poradnik agitatora. Zawierał tabelę zestawień sformułowań pozwalających przemawiać godzinami, a jednocześnie z takich oracji nic nie wynikało. Nie było żadnej treści, żadnego konkretu, przydatnej informacji, ciekawej konkluzji. Zbiór banałów, pustych obietnic, naiwnych zaklęć, podniosłych wykrzykników, zawsze słusznych stwierdzeń.
Za sprawą Donalda Tuska te ponure czasy wróciły: czasy pogardy dla faktów, konkretów, prawdy. Jednak ośmiogwiazdkowa rzeczywistość nie potrwa długo, bo rzeczywistość nieuchronnie powróci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/688240-popis-pustoslowia-donalda-tuska