„To już od dawna nie jest ta sama Unia Europejska, do której 20 lat temu wchodziliśmy. Proces tworzenia neoimperium według założeń utopijnej ideologii europeizmu trwa, a bez totalnej władzy nie sposób tego typu projektu urzeczywistnić” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Bronisław Wildstein - pisarz, filozof i publicysta m.in. tygodnika „Sieci”.
wPolityce.pl: Za miesiąc przypada 20-lecie wejścia Polski w struktury Unii Europejskiej. To okazja do refleksji nad drogą, którą w tym czasie Unia przeszła. W listopadzie 2023 r. na łamach tygodnika „Sieci” pisał Pan w kontekście dyktatu europeizmu, że minione osiem lat, to „czas testowania łamania traktatów tudzież precedensów, które na zasadzie przykładu miały podporządkować nasz kraj kontroli europejskiej biurokracji, a więc także stojących za nią potęg”. Na jakim etapie wprowadzania tej ideologii jesteśmy obecnie?
Bronisław Wildstein: Nadal trwa ten sam proces, a nawet mamy do czynienia z jego intensyfikacją. Tzw. reforma traktatów europejskich tak szybko się nie zmaterializuje, jest to jednak próba już formalnej zmiany statusu Unii Europejskiej. Dotąd próbowano do tego doprowadzić metodą faktów dokonanych. W tej chwili już oficjalnie dokonuje się zasadnicze przekształcenie UE.
Przy tej okazji mowa jest o federalizmie, ale to nieporozumienie. W federacji państwa - członkowie mają sporą autonomię. W tym projekcie żadnej autonomii by nie miały. Gdyby próbować ten powstający twór nazwać, trzeba by użyć określenia: neoimperium. W tym kierunku zmierza praktyka Unii już od jakiegoś czasu. Istnieje centrum zarządzające, na które składa się z jednej strony sojusz najsilniejszych państw z przewagą jednego, czyli Niemiec, a potem Francji, która cały czas marzy o tym, by stać się równorzędnym partnerem Berlina. Z drugiej strony, we władzy partycypuje układ ideologiczno-biznesowej oligarchii europejskiej. Europejskie neoimperium zaspokajałoby interesy zarówno państw dominujących, ośrodków ideologicznych jak i oligarchii biznesowej.
Słyszymy, że w tych nowych warunkach Polska zostałaby sprowadzona do roli landu niemieckiego. To kolejne nieporozumienie. Niemcy są prawdziwą federacją i te landy mają zarówno swoją autonomię, jak i wpływ na to, co się dzieje w całym państwie. Ich interesy są brane pod uwagę. Tymczasem Polska, jako część wspomnianego neoimperium, nie miałaby na nic żadnego wpływu. Byłaby peryferium zarządzanym przez metropolię i w jej interesie.
Proces tworzenia neoimperium trwa. Oczywiście nie jest bezkonfliktowy. Wiele państw, grup społecznych i ośrodków opiniotwórczych zaczyna coraz mocniej protestować. Przypuszczam więc, że nie dojdzie do jego pełnej finalizacji.
Mamy w Polsce coraz większą świadomość istnienia utopii europeizmu, który - nota bene - Vaclav Klaus nazywa w swojej znanej książce „Czym jest europeizm” metaideologią stojącą ponad innymi ideologiami. Dlaczego ta utopia jest dla suwerenności państw narodowych tak niebezpieczna?
Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, wyjdźmy od pojęcia ideologii, które jest definiowane na wszelkie możliwe sposoby i przestało znaczyć cokolwiek. A ma ono swój istotny sens. Pojawiło się w XIX wieku, ale prawdziwą karierę zrobiło dopiero XX w. To zespół poglądów, które całościowo usiłują wyjaśnić sytuację człowieka jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość oraz projektują optymalny jeśli nie idealny stan urządzenia ludzkiej rzeczywistości. Jest to więc rodzaj świeckiego ersatzu religii. Ideologia zawsze będzie walczyła z religią, przede wszystkim z chrześcijaństwem, które w stopniu podstawowym tworzyło cywilizację zachodnią, gdyż próbuje je zastąpić.
W ideologię wpisana jest utopia, czyli wizja, że jesteśmy w stanie racjonalnie zaprojektować i metodą inżynierii społecznej stworzyć optymalny ład rzeczywistości. Z kolei *w utopię wpisany jest totalitaryzm, jako całościowa, a więc obejmująca wszelkie aspekty życia, metoda wprowadzenia nowego ładu. Bez totalnej władzy nie sposób tego typu projektu urzeczywistnić. Ponieważ dotychczasowa cywilizacja godzi się na współistnienie zła jako nieuniknionego aspektu ludzkiej kondycji, ideologowie odrzucają ją i przyjmują, że trzeba ją wykarczować, aby stworzyć przestrzeń dla budowy zupełnie nowego, ich zdaniem optymalnego, ludzkiego istnienia.
W Europie współczesnej ideologia rozpięta jest między dwoma interpretacjami dotychczasowej cywilizacji, ale ich konsekwencje są podobne. Bardziej umiarkowana mówi: owszem, ta zastana cywilizacja miała podstawową zasługę bo doprowadziła do obecnego stanu Europy, ale wyczerpała już swoją rolę i musi ustąpić miejsca racjonalnemu królestwu człowieka, którym jest Unia Europejska. Natomiast radykalne podejście odrzuca w całości nasze dziedzictwo głosząc, że jest ono źródłem zła, patriarchalnego ucisku, nietolerancji, wykluczenia, wyzysku jednych przez drugich itp.
Obie wersje ideologii postulują, by dotychczasową cywilizację zanegować i w jej miejsce zbudować zupełnie nową. Projekt politycznej utopii zawsze jest i musi być mętny bo nie odwołuje się do niczego, co znamy. Konkretna jest destrukcja tego świata, który mamy i pojmujemy.
Krótko mówiąc – ideologia jest wrogiem tego, co jest, i tradycyjnych form bytowania człowieka, a więc jego wszelkich tożsamości: religijnych, cywilizacyjno-kulturowych, narodowych, rodzinnych, a współcześnie i płciowych. Mamy je zanegować, ponieważ nas ograniczają. Jest prawdą, że tożsamość jak każda forma nas ogranicza, ale wyobrażenie, że będziemy dowolnie tworzyć formy swojego istnienia społecznego, a nawet biologicznego, jest fundamentalnym nieporozumieniem i źródłem wszelkich możliwych błędów, co pokazują dobitnie główne ideologie XX wieku.
Jak to wprowadzanie nowego porządku w UE się realizuje?
Rdzeniem ideologii emancypacji jest wezwanie do wyzwolenia człowieka z wszelkich tradycyjnych tożsamości, a politycznym jej wehikułem na kontynencie stał się projekt Unii Europejskiej. Ma ona przecież przekroczyć wszelkie narodowe formy, przezwyciężyć różnice kulturowe i stworzyć nowy, nieznany nam świat. To uzasadnia władzę, którą sprawują przywódcy Unii.
Ideologia europeizmu ma różne oblicza. Jednym z nich jest Zielony Ład i w ogóle ekologizm ze swoją wiarą, że jesteśmy w stanie w pełni panować nad rzeczywistością, zaplanować klimat i zbudować wolną od zanieczyszczeń cywilizację, a w tym celu należy zasadniczo przebudować istniejącą cywilizację. Aby przeprowadzić te plany rządzący muszą naturalnie uzyskać pełną kontrolę nad bytowaniem Europejczyka we wszelkich dziedzinach jego życia. To pokazuje raz jeszcze, że ideologia zawsze była, jest i będzie doskonałym narzędziem władzy totalitarnej, ponieważ inaczej nie byłaby w stanie przemodelować świata we wszystkich aspektach, a do tego z zasady dąży.
Można to pokazać na konkretnym przykładzie?
Przyjrzyjmy się stosunkowi do prawa. W Unii wszystko ma być uregulowane prawnie. Przeczy to funkcjonującej tradycyjnie na Zachodzie idei prawa. Obok norm prawnych życie społeczne regulują także mniej restrykcyjne porządki kultury, obyczaju czy etyki. Jako bardziej elastyczne pozostawiają człowiekowi dużo więcej wolności. W racjonalistycznej utopii jednak na wszystko mamy mieć przepisy, wszystko ma być uregulowane i wpisane w paragrafy.
Charakterystyczna jest dążność do narzucenia wszystkim państwom i narodom identycznych praw. Po co? Stany Zjednoczone są jednym narodem, jednym państwem, ale prawa w poszczególnych ich stanach mocno się między sobą różnią i jakoś to nie przeszkadza w funkcjonowaniu kraju, a wręcz przeciwnie. Natomiast ambicją zarządzających Unią Europejską inżynierów społecznych jest ujednolicenie wszystkiego na kontynencie i zaprojektowanie życia jego mieszkańców w każdym detalu. Mnożą więc te regulacje, które mają stać się prawem. W rezultacie przestajemy rozumieć, co nim jest. Naturalnie kolejne dekrety nie spełniają swoich zamierzeń, trzeba je więc poprawiać, wydawać nowe i tak bez końca. Mamy dziesiątki tysięcy stron regulacji, sprzecznych wewnętrzne, których nikt do końca nie zna, co znowu przeczy zasadom prawa, a służy silnym, którzy mają na podorędziu wielkie kancelarie adwokackie i są w stanie wydawać na nie krocie.
To typowe myślenie racjonalistycznych biurokratów. Ujednolicenie i regulacja funkcjonowania kontynentu ma usprawnić jego działanie. Praktyka pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie i Unia Europejska coraz bardziej odstaje, przegrywa w wyścigu ze Stanami Zjednoczonymi, i nie tylko z nimi. UE nie radzi sobie z niczym. Przykładem tego był swoisty test covidowy. Wydawałoby się, że pandemia otwiera dla takiego tworu, jakim jest Unia, szerokie perspektywy, większe możliwości współdziałania. Okazało się to zupełną nieprawdą. Reakcja Unii na pandemię była jedną wielką kompromitacją. Wystarczy wspomnieć o Ursuli von der Leyen, która powinna odpowiadać sądownie za układy z Pfizerem kosztujące nas dodatkowe dziesiątki miliardów euro.
Na poziomie państw narodowych politycy musieliby za swoje decyzje odpowiedzieć. Na poziomie europejskim polityk unijny za nic nie odpowiada. A jeśli już, to nie przed obywatelami, ale tymi, od których zależy czyli nieformalnymi układami.
Mówi się też o deficytach demokracji w UE
Nie mamy do czynienia z deficytem demokracji, ale po prostu z Unią Europejską, która jest ademokratyczna lub wręcz antydemokratyczna z zasady. Demokracja jest, jak wskazuje sama nazwa, władzą ludu. W demokracji musi być jakaś wspólnota. Oczywiście jej członkowie spierają się, czasem ostro, jednak mając poczucie jedności rudymentarnych interesów. I w tym kierunku działają. Ale europejskiego demosu nie ma. Różnica między Portugalczykami a Finami, czy nawet między sąsiadami - np. Polakami a Czechami czy Niemcami - jest ewidentna. Na demos czyli współcześnie naród składa się odrębna historia, doświadczenie, kultura, poczucie wspólnoty. Inaczej ich członkowie nie będą mieli poczucia dobra wspólnego i nie będą mogli wspólnie działać, a władza, którą wybierze określona grupa będzie funkcjonowała wyłącznie w jej interesie. Jeśli różnym narodom, narzuci się odgórną władzę – nie będzie to żadna demokracja, ale demokratyczna fikcja!
Co czeka Polskę i kraje Europy, jeśli – znów cytując pana tekst z „Sieci” - pewnego dnia Donald Tusk przywiózłby nam z Brukseli gotowy i przyjęty dokument fundamentalnych zmian zatytułowany np. „Instytucjonalne usprawnienie UE”. Jaka będzie nasza przyszłość, kiedy Unia taka, na którą się umawialiśmy i do której weszliśmy 1 maja 2004 roku, przestanie de facto istnieć?
To już od dawna nie jest ta sama Unia Europejska, do której 20 lat temu wchodziliśmy. Unia wciąż ewoluuje, niestety w bardzo złym kierunku.
Co by się stało, gdyby Tusk z takim dokumentem przyjechał? Na początku by się nic nie stało, ponieważ od lat krok po kroku tracimy swoją suwerenność, podmiotowość. Jesteśmy jak ta żaba, która stopniowo gotowana nie dostrzega tego. Narzucane są nam koszmarne rozwiązania, choćby związane z Zielonym Ładem, które prowadzą do tragedii, a my się na to godzimy. Dziś, aby je zatrzymać, potrzebny jest bunt narodów w Europie i to już się zaczyna. Sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wyraźnie wskazują, że ugrupowania, które kontestują ten kierunek rozwoju Unii Europejskiej, najprawdopodobniej wygrają. To jeszcze nie znaczy, że będą dominowały, ale to otworzy pewne możliwości zmiany status quo.
Myślę, że wchodzimy obecnie w okres bardzo konfliktowy, niepewny, zmienny. Zresztą te fatalne działania Unii Europejskiej, które prowadzą w kierunku tworzenia neoimperium, mają jeszcze jedną poważną konsekwencję: mogą doprowadzić do burzliwych „eksplozji”, które zniszczą jakąkolwiek wspólnotę europejską.
Wracając do zadanego pytania – musi zaistnieć pewna suma faktów, żeby ludzie zaczęli się orientować w tym, co się dzieje. A potem jest pytanie o to, jak się wycofywać z tego układu? Powtórzę: to będzie proces bardzo burzliwy. Już widzimy brutalnie tłumione demonstracje rolników, ale to jest ledwie symptom tego, co moim zdaniem nadejdzie. Mam nadzieję, że Polacy wyleczą się z kompleksu niższości, który jest źródłem naszej euromanii, tj. wiary, że tam, w Brukseli, są mądrzejsi, którzy za nas zadecydują lepiej w naszym interesie.
Skąd się ten kompleks bierze?
Przez wiele długich lat chcieliśmy być „jak na Zachodzie”. Najpierw nie było nas jako państwa i chcieliśmy być takim, jak inni, suwerennym krajem. Potem był komunizmem i ze zrozumiałych względów też chcieliśmy być, jak na Zachodzie, i ta nasza tęsknota powodowała, że nie do końca widzieliśmy, jak ten Zachód się zmienia ewoluując w bardzo niebezpiecznym kierunku. Dziś ten nasz kompleks niższości, naszą mikromanię hodują w naszym kraju najbardziej wpływowe środowiska.
Sytuacja rzeczywiście jest bardzo niepewna i mam nadzieję, że Polacy wreszcie zorientują się, że tutaj chodzi o niepodległość. Problem polega na tym, że ten euroentuzjazm powoduje, iż nawet partie, które mają zdrowy stosunek do Unii Europejskiej, jak Prawo i Sprawiedliwość, nie mają odwagi sprawy jednoznacznej postawić, tzn. powiedzieć: Unia Europejska jest pewnym układem politycznym. Jesteśmy w niej na pewnych warunkach, i tak długo, jak nam się to opłaca. A kiedy przestaje się nam to opłacać - powinniśmy z tego zrezygnować.
A przestało się opłacać?
W tej chwili wyraźnie nam się to nie opłaca, ale to jest mało powiedziane. Obecnie Unia Europejska prowadzi nas do katastrofy. Przecież największe konsekwencje Zielonego Ładu poniesiemy my. Nie mówiliśmy jeszcze w ogóle o polityce międzynarodowej, a na skutek tzw. „reformy” mamy być pozbawieni autonomii w tej mierze. To wygląda zupełnie fatalnie, kiedy Unia Europejska, która ma środki i teoretycznie mogłaby i powinna pomóc Ukrainie w wystarczającym jej do zwycięstwa stopniu, nie jest w stanie jej dostarczyć jakiejś maleńkiej porcji amunicji.
Rezygnacja z niepodległości jest zawsze fatalna. Oddanie się w ręce innych oznacza, że podporządkowujemy nasze dobro innym, którzy mają inne, odmienne od naszych interesy. Niemcy widzą Polskę jako zaplecze dla swojego biznesu, jako kraj, który nie prowadzi żadnej podmiotowej polityki, a niemieckie władze mogą w pewnym momencie dojść do wniosku np., że chętnie się podzielą kontrolą nad naszym krajem z Rosją. Jeśli nie będziemy posiadali niepodległości, nie będziemy o niczym decydowali. Mam nadzieję, że Polacy zaczną to rozumieć, a w tym celu ważne jest, by silne partie, jak PiS, potrafiły to Polakom wyeksplikować.
Mówiąc o fatalnych skutkach dla Polski realizowania ideologii europeizmu nie sposób nie zapytać o parcie obecnej władzy do przyjęcia w Polsce euro, do czego drogą jest na naszych oczach gangsterska próba usunięcia ze stanowiska prezesa NBP, a zwłaszcza nie sposób nie pytać o głośno podnoszoną obecnie ideę autonomii militarnej Unii.
Spójrzmy, jak to dziś wygląda? Potęgi unijne są pasażerami na gapę. Członkowie NATO powinny wydawać na swoją obronność minimum dwa procent PKB. Wiele państw Unii tego nie robi. Odwrotnie – kraje takie, jak Niemcy demilitaryzują się licząc, że Amerykanie, jeśli będzie potrzeba, przylecą i obronią. Jak więc można mówić o jakiejkolwiek autonomii militarnej Unii, jeśli się – mówię tu o wspomnianych państwach - samemu nie ma zdolności militarnych, obronnych. Najpierw winni ją odzyskać, potem w ogóle mówić o europejskiej armii.
Hasło, o którym mówimy, ukrywa zamiar wypchnięcia Stanów Zjednoczonych z Unii Europejskiej. Poważna rola USA w Unii wynika z faktu, że Amerykanie roztaczają parasol militarny nad kontynentem. Jeśli Europa ogłosi swoją autonomię militarną – wycofają się z niej i nie będą mieli żadnego wpływu na to, co się tu dzieje. I to, a nie własna, europejska armia, jest politycznym celem Niemiec, które chcą w UE dominować. To także cel Francji, gdzie nastroje antyamerykańskie są tradycyjnie bardzo mocne.
Trzeba to rozumieć w ten sposób, że brak wpływu USA na sytuację w Unii, to w istocie brak wpływu Amerykanów na jej bezpieczeństwo?
Postulowana autonomia militarna Unii powinna nam jeżyć włosy na głowie. Powtórzę: jak można działać na rzecz wycofania się żołnierzy i sprzętu amerykańskiego z terytorium Unii Europejskiej, zanim się samemu nie odbuduje własnych zdolności obronnych? I tu znów trzeba, byśmy w Polsce zadawali pytanie: czy mamy takie same interesy, jak Niemcy i Francja? Moim zdaniem te interesy są rozbieżne. Niemcom i Francji niespecjalnie zależy na bezpieczeństwie i niepodległości Europy środkowo-wschodniej.
Powinniśmy spojrzeć na to w wymiarze globalnej gry. Niemcy, chociaż są najsilniejsze w Europie, jednak na grę w globalnej lidze same są za słabe. Potrzebują do tego zasobów Unii. W sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi zawsze jednak będą partnerem słabszym, toteż usiłują się do nich zdystansować. W efekcie zarówno w gospodarce jak i polityce usiłują pozycjonować Unię symetrycznie wobec Stanów Zjednoczonych z jednej a Chin i Rosji z drugiej strony.
Tę politykę przede wszystkim Niemiec, ale i Francji, zmienić musiała nieco niszczycielska napaść Rosji na Ukrainę. Przyjrzyjmy się jednak praktyce. Oni, poza retoryką, bardzo niewiele Ukrainie pomagają. Mówią o autonomii, ale co to za autonomia, kiedy kraje, które w sumie są bogatsze od Rosji, nie są w stanie przyzwoicie pomóc atakowanemu państwu, a jedynie retorycznie się oburzają?
Trzeba więc wprost powiedzieć: to dystansowanie się od Stanów Zjednoczonych może się bardzo źle skończyć.
Odbieram to jako działania samobójcze tak, jak sama ideologia europeizmu jest samobójcza. To widać już choćby w ekologizmie Unii. Jest bardzo charakterystyczne, że projekt Zielonego Ładu wywołał już w Niemczech pewien kryzys, kiedy ileś tamtejszych firm przyniosło swoje działania poza Niemcy. Jeśli traktujemy nawet poważnie tę całą opowiastkę o konieczności uwolnienia się od CO2, to ten dwutlenek węgla przecież nie przejmuje się granicami. Fakt że będzie się produkować nie w Europie, ale poza nią, niczego nie zmieni poza pogrążaniem się Europy w zapaści gospodarczej.
Reasumując: my w tej chwili żyjemy w bardzo niebezpiecznym momencie, a ci, którzy rządzą dziś Europą prowadzą nas w bardzo złym kierunku.
Niedawny kongres EPL w Bukareszcie posłużył do zaprezentowania priorytetów tej partii, do której należy PO, na następną kadencję PE. Mamy tu m.in. jeszcze więcej Zielonego Ładu. Najciekawsze wydaje się jednak samo przemówienie Donalda Tuska, jak żywo przywołujące na myśl Manifest Komunistyczny Marksa i Engelsa z 1848 roku. Jak pan odbiera słowa Tuska, że „najważniejsze jest, by Europa uwierzyła w swoją siłę”, a „Europejczycy będą zjednoczeni, kiedy zobaczą, że UE to bezpieczny dom dla obywateli”?
To, co mówi Tusk, trudno traktować poważnie, bo on sobie zawsze zdąży zaprzeczyć. Generalnie on optuje i będzie optował na rzecz centralizacji Unii, ale ponieważ jest to nie mówię, że dobry, ale bardzo zręczny polityk w sensie działania w swoim interesie, będzie analizował nastroje w Polsce i pod tym kątem orientował swoją retorykę. Dlatego na początku marca mówił to, co mówił, a teraz słyszymy, że należy ograniczyć Zielony Ład, że należy przeciwstawić się tym projektem nadmiernej centralizacji Unii itp.
Tusk jest politykiem skorumpowanym w głębszym sensie – nie, że mu ktoś płaci łapówki, ale w takim sensie, że działa on na rzecz swoich zachodnich protektorów, nie na rzecz polskiego interesu. Unia Europejska wypracowała cały przemysł korupcji polityków krajów słabszych. To jest kupowanie ich przez dominujące ośrodki właśnie za jakieś tam synekury, bardzo dobre uposażenia. Wszystko oficjalnie. Tusk jest tego przykładem. Przewodniczenie Radzie Europejskiej - to była właśnie synekura. Nic nie znaczył, nic nie próbował dla Polski ugrać ani zrobić. Dla innych polityków, na niższym szczeblu, będą niższe stanowiska.
Tusk nadal liczy, że jeśli w Polsce mu się noga powinie, to jeszcze gdzieś się w Brukseli zaczepi. Tam i stanowisk, i pieniędzy wystarczy. To jest tego typu polityk i, niestety, takich polityków Platforma Obywatelska reprezentuje. Nie mówię, że dotyczy to wszystkich członków partii i że mają oni tego świadomość. Tak nie jest. Jednak to w Platformie Obywatelskiej oficjalnie prezentuje się wizję, że polski interes jest tożsamy z interesem Unii Europejskiej, że „im więcej Unii, tym lepiej dla Polski”, co faktycznie oznacza podporządkowanie się dominującym ośrodkom UE.
Partie proeuropejskie, które głosują za powyższymi zmianami, a wręcz za przyspieszeniem procesu coraz głębszej integracji Unii, w rzeczywistości realizują nie polskie interesy i w żadnym wypadku nie powinniśmy ich wybierać.
Pojawia się więc, na koniec, pytanie o szczególną wagę czerwcowych wyborów do PE.
Ta waga jest dużo wyższa, niż formalnie wskazywałaby na to rola Parlamentu Europejskiego. Formalnie ma on bardzo niewiele uprawnień i zawsze można je obejść, mimo to pełni istotny element w skomplikowanej i niejasnej grze tego unijnego molocha.
Wiele wskazuje na to, że wahadło polityczne idzie w tę drugą stronę i wygrają - na razie tylko do PE – lub uzyskają pozycję równorzędną z dotychczasowym establishmentem ci, którzy będą blokowali proces integracji europejskiej. We Francji, gdzie partia Marine Le Pen ma ponad 10 procent wyższe poparcie, niż partia Emmanuela Macrona, coraz słabsza pozycja eurokratów jest ewidentna.
Jeśli to wszystko się stanie, mogą zasadniczo zacząć zmieniać się także procesy wewnątrzunijne. Ludzie zaczną się reorientować, nastąpić może zmiana w unijnych urzędach, na rozmaitych stanowiskach. To będzie miało może nie decydujące, ale z pewnością istotne znaczenie.
Decydujące znaczenie natomiast będą miały, jak zawsze, wybory w poszczególnych państwach - kto będzie w nich rządził, zwłaszcza w tych najsilniejszych, chociaż nie tylko w nich. Jeśli nastąpiłby solidarny bunt innych, tandem Niemcy-Francja niewiele by sam zrobił. A więc wybory są elementem, który może rozpocząć nowe rozdanie, nową partię tej europejskiej gry.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/686779-wywiad-wildstein-proces-tworzenia-z-unii-neoimperium-trwa