We wtorkowe popołudnie lewicowe posłanki przybyły do Pałacu Prezydenckiego, by samego Andrzeja Dudę przekonać do złożenia podpisu pod ustawą o tabletce „dzień po”. Posłanka Anna Maria Żukowska na konferencji prasowej po spotkaniu z Prezydentem wyraziła nadzieję, że argumenty polskich feministek zabrzmiały w Pałacu przekonująco. Rzecz idzie o zmianę ustawy o prawie farmaceutycznym i by to minister zdrowia mógł w drodze rozporządzenia mógł określić, które leki tzw. antykoncepcyjne mogą brać osoby niepełnoletnie.
Ten lapidarny zapis byłby jednak nie tylko korupcjogenny i dający jednemu ministrowi znaczną władzę nad losem i koncerów faramceutycznych w Polsce jak i nad losem dzieci (także nienarodzonych). Sami autorzy ustawy tak uważają, bowiem w ocenie skutków regulacji przyznaje się, że ponad 11 tysięcy podmiotów gospodarczych (głównie aptek) zyskałoby na tym możliwość łatwiejszej sprzedaży tabletek „dzień po”. Jednocześnie nasi postępowi ustawodawcy zakładają - w tychże samych ocenach skutków regulacji - że nowe prawo dotknęłoby miliony kobiet, w tym także te od 15. roku życia. Rząd zatem zakłada - bo pod wnioskiem do dalszego procedowania ustawy podpisany jest Donald Tusk - że setki tysięcy dziewczynek po uprawianiu stosunku płciowego bez zabezpieczeń będą mogły bez zgody lekarza i bez wiedzy rodziców zażyć „tabletkę dzień po”.
Taka to „antykoncepcja”
W lewicowym projekcie jest także manipulacja semantyczna. O tabletce „dzień po” pisze się tam jako „antykoncepcji”. Tym ostatnim określa się „metody zapobiegania zapłodnieniu” czy też „zapobiegania ciąży”, a nie przerywania życia poczętego. Czy zatem tabletka „dzień po” [stosunku płciowym] zapobiega zapłodnieniu czy dotyczy już stanu po zapłodnieniu? Medycyna szacuje, że okres od stosunku płciowego do zapłodnienia jest różny, od kilku do kilkudziesięciu godzin, jest to zależne od wielu czynników fizjologicznych, których nie sposób zmierzyć, by przewidzieć, czy do zapłodnienia już doszło. W wielu przypadkach zatem tabletka „dzień po” nie jest metodą antykoncepcji ale zakończenia życia poczętego, zabicia powstałej w wyniku stosunku płciowego życia ludzkiego.
Jak sprawdzić ten „dzień po”?
Jeśli projekt lewicy brać tak stuprocentowo poważnie i uwierzyć w ich troskę o rozróżnienie między antykoncepcją a aborcją, to należałoby przed sprzedażą tabletki sprawdzić czy doszło do zapłodnienia czy nie (bo tylko w tym drugim wypadku mowa o antykoncepcji). Bez recepty i wiedzy rodziców takie stwierdzenie spoczywałoby na niepełnoletniej dziewczynce, która musiałaby sama zdecydować o zażyciu takiej tabletki. Jeśli przeprowadzić analizę spójności i konsekwencji lewicowego projektu naprawdę trzeba by wiedzieć czy plemniki przebiły się już do komórki jajowej czy nie, trzeba by wiedzieć na pewno że pacjentka w aptece mówi prawdę i najlepiej wiedzieć o jaki rodzaj stosunku chodziło. A może tabletki kupowałyby dziewczęta na kilka dni po ryzykownym zbliżeniu z mężczyzną? Kuriozalność konsekwencji potraktowania projektu na poważnie można by rozwijać, bo logika wymagałaby precyzji, jasno określonych definicji, opisania procesów i zależności pomiędzy tymi pojęciami i procesami. Anna Maria Żukowska opowiadając o swoich argumentach, które przedstawiała prezydentowi nie powiedziała jeszcze, że do literalnego wykonania ich postulatów należałoby licznie i trafnie szacować szanse plemników w wyścigu do kobiecych jajeczek. Jest to oczywiście niemożliwe i nie warto wchodzić na pole pojedynkowe z sofistami, którzy w tych mętnych uzasadnieniach robią zasadniczo jedną, druzgoczącą rzecz: prostują drogę do współżycia nieletnich. A Tusk chce tutaj odwrócenia uwagi od kwitnącej w Polsce państwowej bandyterki.
ZOBACZ SPÓR O TABLETKĘ „DZIEŃ PO” (od piętnastej minuty) MIĘDZY PiS A LEWICĄ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/686659-anna-maria-zukowska-a-wyscigi-plemnikow